Menu

wtorek, 4 lipca 2017

ROZDZIAŁ 9

"Każdy z nas ma osobę, której chce coś wyznać, ale boi się jej reakcji..."
"Największy ból...? Kiedy zostawiają nas osoby, które zapewniały, że będą z nami do końca."


~Summer~

Siedzę w salonie na kanapie, z podkulonymi nogami, oglądając popołudniowe wiadomości. Siedzę sama, bo Louis po raz kolejny w tym tygodniu musiał pojechać z chłopakami do wytwórni. Po raz kolejny? Co ja gadam? Jest sobota, a on przesiaduje już tam od początku tygodnia. Wyjeżdża rano, a wraca późnym wieczorem. Nie idzie nawet jak pogadać. To swoje gardło leczył prawie tydzień, mi zakazał się do siebie zbliżać i jeszcze nasłał na mnie Lottie, więc nie miałam wyboru i wtedy też nie mogłam z nim porozmawiać, nawet o normalnych rzeczach. Rozumiem, to jego praca, jest do tego zobowiązany, ale mógłby trochę przystopować. Szczególnie teraz, kiedy jestem  w ciąży. Ja się nie żalę i nawet nie próbuję, ale brakuje mi go. Brakuje mi go jak cholera. Nie mówię tego, dlatego że mi najzwyczajniej w świecie się nudzi, ale dlatego, że chciałabym trochę z nim spędzić czasu. Jesteśmy razem, a prawdę mówiąc to prawie w ogóle go nie widziałam przez cały tydzień. I to w pewnym sensie... boli. Nie wiem co u Nialla, chłopaków. Jacob prawdopodobnie cały czas z nimi jeździ. Vanessa dzwoniła 3 dni temu. Siedzi z matką już ponad 2 tygodnie w Stanach. Mówiła, że zarobiła trochę pieniędzy, nie wie kiedy wróci. Tęsknię za nią. Nie mam jak porozmawiać z jakąś dziewczyną, bo Lottie wróciła do Doncaster, a Lou pojechała w odwiedziny do rodziny. Zostałam sama jak palec. No oczywiście dzieci jeszcze są. Jeszcze tak daleko do tego zanim się urodzą...
Jacobowi przedłużyli kontrakt, więc zostaje z nami jeszcze przynajmniej rok. Miło. Ostatnio poznałam jego dziewczynę. Co prawda przez kamerkę internetową, ale poznałam i od razu polubiłam. Pasują do siebie i myślę, że razem są szczęśliwi. Życzę im jak najlepiej, mimo że oboje nadal są jeszcze dzieciakami. Przecież wiek się nie liczy. Liczy się to co ma się w sercu, a nie to co jest na zewnątrz.
- Jezu! Louis? - podskoczyłam przestraszona, gdy nagle przed moimi oczami pojawił się wielki bukiet czerwonych róż. - Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam - wychylił się bardziej zza kanapy i pocałował w usta. - To dla ciebie - obszedł kanapę dookoła, usiadł obok i wręczył kwiaty.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się. - Z jakiej to okazji?
- Bez okazji - wzruszył ramionami. - Wiem, że lubisz jak daję ci kwiaty. Poza tym ostatnio cię zaniedbywałem, więc chciałem ci to jakoś wynagrodzić.
- Daj spokój. To twoja praca i... rozumiem to. Przecież pracuję w tej samej branży, mimo że teraz jestem... hmm... jak to powiedzieć... - zastanowiłam się.
- Uziemiona w domu?
- O właśnie - zaśmiałam się. - Lepiej mów jak wszedłeś, że cię nie zauważyłam - uśmiechnęłam się szeroko patrząc na niego.
- Jak ktoś nie zamyka drzwi tarasowych to tak jest.
- Gorąco jest...
- To prawda. Jak chcesz to... możemy pojechać dziś do chłopaków. Co ty na to?
- Dziękuję - położyłam głowę na jego ramię. - Co robicie tyle czasu w studiu, wytwórni?
- Emm... ciężko idzie nam nagrywanie kolejnego albumu... Pojawiło się kilka... komplikacji...
- Louis... - podniosłam głowę do góry, by znów na niego spojrzeć. - To za dużo jak na twoje siły. Widzę jak wyglądasz. Martwię się o ciebie.
- Niby jak wyglądam?
- Zmęczony, wychudzony. Może ty tego nie zauważasz, ale jest tak. Jesteś ostatnio cały blady i wyglądasz jakby wypompowali z ciebie resztki sił. Nie przypominasz w ogóle siebie.
- Summer - westchnął. - Podlegam kontraktowi, muszę...
- Kontrakt nakazuje niszczyć sobie zdrowie? - spytałam drżącym głosem. - Ja cię już nie poznaję Louis.
- Robię to dla was. Siedzę do późna w studiu, aby móc wyżywić ciebie i dzieci, żebyś miała co tylko chcesz.
- Louis, mamy ogrom pieniędzy, one to nie wszystko. Już mam to co chcę. Jedyne czego mi brakuję to... ciebie - po moim policzku spłynęła samotna łza. - Nie mam z kim porozmawiać, do kogo się przytulić czy nawet uśmiechnąć. Czuję się... sama...
- Przepraszam - przytulił mnie do siebie, chowając w swoich ramionach. - Nie brałem pod uwagę tego jak możesz się czuć.
- Po prostu... spędź ze mną trochę czasu...
- Co tylko zechcesz słonko - pocałował mnie w czubek głowy.

*//*//*

Siedzę na dworze, na tym wygodnym siedzeniu i patrzę jak chłopaki grają w piłkę. Przyjechaliśmy z 3 godziny temu, zjedliśmy obiad, który przygotował oczywiście Harry. Każdy z nich umie coś tam ugotować, ale to tylko loczkowi się chce. W sumie teraz to nawet mi się nie chce. W ogóle prawie nic mi się nie chce. Zauważyłam też, że coraz więcej zaczynam jeść, a jestem dopiero w 3 miesiącu ciąży. Co chwilę tylko podjadam ciastka stojące obok mnie. Z czasem będzie jeszcze gorzej, więc sama jeszcze nie wiem jak to będzie wyglądać.
- Przyniosłem ci sok - usłyszałam brata, a za chwilę na stoliku obok pojawiła się duża szklanka z kolorową słomką.
- Dzięki - uśmiechnęłam się biorąc napój do ręki.
- Jak tam wasze maluchy? - spytał opierając się o barierkę tarasu.
- Cały czas chcą jeść - zaśmiałam się, kładąc rękę na brzuch.
- To chyba dobrze - uśmiechnął się.
- Tak, chyba tak - odstawiłam szklankę na stolik. - Wiesz co? Trochę przykro, że... nigdy nie poznają swoich dziadków.
- Są przecież jeszcze rodzice Louisa.
- Tak, ale wiesz o czym mówię - westchnęłam.
- Będziemy im dużo o nich opowiadać, pokazywać zdjęcia... - wyliczał, powodując na mojej twarzy uśmiech. - I wiesz co? Będą miały najlepszego wujka na świecie.
- Hej! - zaśmiałam się. - Nie jesteś zbyt skromny Niall?
- Ja? Nie... wydaje ci się...
- Mam nadzieję, że w wakacje zobaczymy już Vanessę...
- Tak... wakacje... - uśmiechnął się jakby smutno. Jak na zawołanie rozległ się dzwonek telefonu. Podniosłam go i spojrzałam na wyświetlacz.
- O wilku mowa.
- Gadajcie sobie, a ja idę do chłopaków pograć - odszedł kawałek dalej, a ja odebrałam połączenie i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Dzień dobry moja przyjaciółko, moja siostro, moja bratowo, która zostawiła mnie samą na pastwę losu - wyrecytowałam na wstępie.
- Hej... - mruknęła. - I nie przesadzaj. Nie zostawiłam cię samej. Są chłopaki, Lou i Lux...
- Na drugim końcu Londynu...
- Ale zawsze możesz...
- Przecież tylko się z ciebie nabijam. Daj spokój - zaśmiałam się.
- Ooo, warto wiedzieć, że ma się taka kochającą siostrę.
- Przestań, próbuję jakoś zabić nudę, ale nie bardzo mi to wychodzi - popatrzyłam na chłopaków. Właśnie Louis kopał piłkę, a Niall chciał mu ją zabrać. Uśmiechnęłam się na ten widok. - Jesteśmy u chłopaków, z którymi tak na marginesie, nie miałam, kontaktu od blisko tygodnia.
- Tygodnia? - zdziwiła się.
- Tak, wiem. Przebili nawet ciebie.
- No ej. Co się niby z nimi działo?
- A co mogło? Byli w wytwórni albo studiu cały czas. Nie wiesz co tu się działo. Louis wychodził rano, a wracał późnym wieczorem. I tak od poniedziałku, aż do dzisiaj. Nie szło nawet jak pogadać. Siedziałam sama, zdana tylko na laptop i telewizor. Raz czy dwa ty zadzwoniłaś.
- Przepraszam... Przecież wiesz, że częściej bym dzwoniła, tylko...
- Rozumiem - westchnęłam. - Nie tłumacz się. Każdy ma jakieś obowiązki, by zarobić na utrzymanie.
- Postaram się wrócić jak najszybciej. Chciałabym być już tam u was, a okazało się, że muszę tu być trochę dłużej. Prawdopodobnie wrócę w połowie lipca, ale nic nie jest jeszcze pewne - zaczęła tłumaczyć. Odwróciłam wzrok od chłopaków i popatrzyłam na moją dłoń leżącą na brzuchu.
- Szkoda,  że tak długo cię nie będzie... Myślałam, że wrócisz wcześniej, a widzę, że na tym miesiącu się nie skończy i...
- Uważaj!! - usłyszałam krzyk. Podniosłam wzrok i w ostatniej chwili uchyliłam się od nadlatującej w moim kierunku piłki. - Przepraszam!!
- Czy ty zwariowałeś?! Chcesz zabić mi narzeczoną i dzieci?! - doszedł mnie głos Louisa.
- To było przez przypadek! Przecież wiesz, że nie zrobiłbym tego specjalnie! - Jacob próbował się jakoś wybronić, a ja się tylko zaśmiałam.
- Masz szczęście, że cię lubię, bo w innym przypadku miałbyś przechlapane młody!
- Co tam się u was dzieje? - usłyszałam w słuchawce Vanessę i jeszcze raz się zaśmiałam.
- Próbują pozabijać mnie i dzieci. A raczej ktoś - pokręciłam głową z uśmiechem.

*//*//*

~Louis~

Wracamy do domu. Nic się nie odzywam. Nie umiem, nie potrafię ubrać myśli w słowa i chyba nie chcę. Powinienem powiedzieć jej o czymś, ale nie wiem czy dam radę. Nie chcę jej zranić. Miałem być przy niej, teraz kiedy jest w ciąży, ale... Powiedzmy sobie szczerze, że to nie tak miało wszystko wyglądać. Nawet w najmniejszym stopniu. Nie wiem jak ona zniesie to co powiem, ale muszę to zrobić. I nie za tydzień, nie za dwa. Najlepiej jeżeli zrobię to jeszcze dziś.
- Lou? - usłyszałem głos szatynki i powróciłem do rzeczywistości.
- Tak?
- Pojedziemy do sklepu? - spytała, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.
- A co chcesz kupić głodomorku?
- Lody... i truskawki...
- A ananasa już nie chcesz?
- Teraz jak już powiedziałeś to chcę.
- Oj, ty moje maleństwo.
- To pojedziemy? - jęknęła.
- Pojedziemy, pojedziemy.
- Dziękuję - cmoknęła mnie w policzek, co spowodowało, że się uśmiechnąłem, ale smutno. Lubię ja rozpieszczać i chyba to się nigdy nie zmieni, nawet jeśli dzieci będą już z nami.
- Co się dzieje? - westchnęła po chwili milczenia.
- Nie rozumiem...
- Coś się stało? Jesteś dziś jakiś smutny, nieobecny...
- Wydaje ci się...
- Nie wydaje.
- Wszystko jest w porządku. Nie musisz się martwić - stanąłem na światłach. Położyłem dłoń na kolanie szatynki i spojrzałem w oczy z lekkim uśmiechem, mało szczerym... Okłamałem ją. Zrobiłem to. Okłamałem ją i nie jestem ani trochę z tego dumny.

*//*//*

~Summer~

Leżę i rozmyślam. Rozmyślam nad tym jak będzie przez najbliższe pół roku. Zastanawiam się ile Louis wytrzyma z moimi humorkami i zachciankami. Podejrzewam, że w końcu wyniesie się z domu i przyśle Vanessę. Albo wyprowadzi się do Stanów. Ale oczywiście żartuję i miejmy nadzieję, że tak nie będzie. Myślę nad tym jak będzie wyglądać nasze życie, kiedy już urodzę, ale tak naprawdę nie można przewidzieć nic. Nikt nie może, bo dosłownie wszystko może się stać.
W momencie, gdy zamknęłam oczy usłyszałam przyjście wiadomości, więc musiałam je z powrotem otworzyć. Wyciągnęłam rękę i wzięłam telefon z szafeczki stojącej obok. Odblokowałam urządzenie i weszłam w wiadomość, która sprawiła, że w pewnym stopniu się przestraszyłam.

"Ciesz się swoim Love, dopóki jeszcze jest. Niedługo znów się spotkamy."

Co do jest do cholery? To ma być jakiś kolejny nieudany żart czy po prostu pomyłka? Chyba, że... Ale nie, to nie możliwe... On jest w więzieniu, a przynajmniej powinien. Nie, lepiej żebym teraz o tym nie myślała. Nie mogę się denerwować, jestem w ciąży. Dlatego... powiem Louisowi o tym, kiedy to się powtórzy, a mam nadzieję, że tak nie będzie. Na samą myśl o tym, kto to może być zaczyna mi się robić słabo, więc liczę na to, że ten sms to nic takiego, że nic nie znaczy, że to tylko głupia pomyłka. 
Odłożyłam telefon na szafkę i z powrotem się położyłam. Popatrzyłam w okno, za którym było już całkowicie ciemno.
- Śpisz? - usłyszałam za sobą cichy głos i się odwróciłam.
-  Nie. Tylko myślałam - uśmiechnęłam się widząc Louisa. 
- Możemy porozmawiać? - patrzył na mnie oczami pełnymi bólu.
- Jasne - usiadłam ponownie na łóżku. W tej samej chwili on także usiadł. Spuścił głowę i spoglądał na swoje palce, który zaczął niespokojnie się bawić. Widząc jego zdenerwowanie, przysunęłam się bliżej i położyłam swoją dłoń na jego. - Kochanie, co się dzieje? - spytałam patrząc na niego zmartwiona.
- Nie chcę ci tego mówić, ale... ale muszę - podniósł głowę, ale na mnie nie spojrzał. - Pod koniec czerwca... wyjeżdżam...
- C-co? - w jednej chwili moje oczy napełniły się łzami, a głos utkwił w gardle. - Dlaczego? Co ja ci zrobiłam?! - rozpłakałam się i nieświadomie zaczęłam krzyczeć, a on na mnie spojrzał. - Nie możesz mnie teraz zostawić!
- To nie chodzi o ciebie, nawet nie o mnie i dzieci...
- To o co? - łkałam.
- Wylatujemy na jakiś miesiąc w trasę promującą po Ameryce...
- To dlaczego tak się tym... denerwujesz?
- Bo nie pozwolili ci lecieć...
- D-dlaczego?
- Sztab stwierdził, że... dają nam za dużo ulg... a przede wszystkim teraz.. kiedy jesteś w ciąży... taki wyjazd jest niebezpieczny.
- Nie możesz mnie zostawić tu samej - płakałam. To się nie dzieje naprawdę. - A co z Jacobem? Też z wami leci?
- Nicol tak rozkazała i ma lecieć...
- Będę tu sama...
- Przepraszam - również się rozpłakał. - Gdyby to zależało ode mnie... nie poleciałbym... Wolę tu być z tobą i dziećmi.
- Ja sobie nie poradzę sama... Nie będzie cię obok i... Boję się Louis...
- Przyślą dla ciebie ochroniarza... Prawdopodobnie będzie to Matt. Właśnie wybierają pomoc domową, która... cię odciąży... posprząta, ugotuje...
- Ale ja chcę ciebie!
- Wiem, wiem skarbie - przytulił mnie i schował moja głowę między swoje ramiona, próbując uspokoić. - Będę dzwonił, pisał. Zobaczysz, damy radę. W sierpniu będę z powrotem. A w połowie lipca Vanessa powinna wrócić już ze Stanów...
- Chcę ciebie - dalej płakałam. - Chcę...
- Wrócę, obiecuję ci to.
- Ale... - nie zdążyłam dokończyć, bo wziął moją twarz w dłonie, sprawiając abym na niego spojrzała. 
- Zanim polecimy... zrobię wszystko, aby spędzić wraz z tobą jak najwięcej czasu. Tak jak kiedyś. Nie tak jak w tym tygodniu. I przysięgam ci, że wrócę. Nie zostawię cię. Kocham cię...

__________________
Tak jak obiecała dodaję rozdział. Okazją są moje urodziny. I tak jak już pisałam, nie wiem czy w sierpniu pojawią się jakieś rozdziały, bądźmy dobrej myśli i na razie żyjmy dniem dzisiejszym. Ja wracam do pisania, a wy komentujcie ;)
/Perriele rebel

2 komentarze:

  1. Wszystkiego najlepszego! Dużo czytelników, weny i spełnienia wszytskich marzeń!!!

    Rozdział jak zawsze super!!! Ten kolejny SMS tez jest niepokojący, ale mam nadzieje, ze nikomu nic sie nie stanie!

    Jestem zadowlona, bo udało mi sie złapać wifi i mogłam przeczytać rozdział!

    Czekam na kolejny i pamiętaj - MIEJ PRZYJEMNOŚĆ Z PISANIA 😊😊😊

    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego

    OdpowiedzUsuń