Menu

sobota, 20 stycznia 2018

ROZDZIAŁ 28

"Słowa nie są potrzebne, nie. Sprawiasz, że jestem tym kim chcę, przenikasz mnie. (...) Musisz uwierzyć w nas, tego chcę. Nie zamierzam już walczyć z tym. (...) Uwierz sercu, gdy daje znak, już mnie masz. Pobudzasz moje serce co dnia."               -Sylwia Przybysz & Artur Sikorski




~Louis~

   Tak jak co dnia, śniłem o tym, co rzeczywistością nie było, a mogło być najwyżej marzeniem. Tak jak co dnia, co noc, spałem w naszym niesamowicie wygodnym i miękkim łóżku, z Summer u mojego boku. I zwykle dzieci nie budziły się, nie płakały, dawały nam spać nawet do 9 rano, a my wstawaliśmy zazwyczaj wypoczęci, co nie było takie normalne, bo dzieci wciąż są małe. Mają dopiero tylko 5 miesięcy. O ile rano wstawaliśmy wypoczęci, o tyle kładliśmy się zwykle bardzo zmęczeni, późno, o nienormalnych porach. Już od kilkunastu tygodni planujemy nasz ślub, a ostatnio stało się to jeszcze bardziej intensywne, biorąc pod uwagę, że do samego ślubu zostało niecałe 3 tygodnie. Chyba każde z nas tak samo się tym denerwuje. Czasem trudno nam to wszystko pogodzić z rodzicielstwem. Staramy się być najlepszymi rodzicami jakimi możemy i mam nadzieję, że nam to w większym stopniu wychodzi. 
   Dochodzi do tego jeszcze zespół. Oczywiście wznowiliśmy naszą działalność i staramy się, by teraz, ze względu na te wszystkie przygotowania, nie było to tak intensywne jak było od zawsze. Tym razem, o każdych sesjach, wywiadach, wizytach w radiu jesteśmy informowani z większym wyprzedzeniem. 
A jeśli chodzi o koncerty, są na razie tylko okazjonalnie. Sama trasa koncertowa rozpocznie się pod koniec roku. Do naszych kolejnych osiągnięć możemy teraz doczepić to, że wygraliśmy kolejne 5 nagród na dwóch międzynarodowych galach i następnych 7 w internetowych głosowaniach.
   Summer zrobiła badania i również wraca na scenę. I tak jak mi obiecała, będzie to dopiero po naszym ślubie, w drugiej połowie roku. Oboje będziemy pracować, ale nie zaniedbamy przy tym wychowania naszych dzieci i będziemy spędzać z nimi każdą wolną chwilę. Nie chcemy nawet zatrudniać opiekunki, bo biorąc pod uwagę, że Liam został ojcem, urodziła mu się córeczka i jego narzeczona również będzie z nami podróżowała. Dlatego, gdy nas nie będzie, obie, ona wraz z Summer, będą mogły na siebie wzajemnie liczyć i sobie pomagać. 
  Z ostatnich wydarzeń należy wymienić to, że Harry również za kilka miesięcy zostanie ojcem.
Nie ma co, nasz zespół chyba powoli się starzeje. Zostajemy rodzicami, a potem dopiero przychodzi czas na ślub. Tylko Niall, jak na razie zamienił tą kolejność i jak do tej pory tylko Vanessa nie jest w ciąży. 
   Jacob też przeżywa swój lepszy czas, bo jego dziewczyna przeprowadziła się dla niego tutaj, do Londynu, prosto ze Stanów. 
A mimo tak świetnego czasu jaki każdy z nas ma, wszyscy jesteśmy bardziej zabiegani niż mogłoby się wydawać. Najbardziej właściwie ja i Summer, bo ślub jest tuż tuż, a przygotowań jest od cholery. 
   I ja właśnie od tych przygotowań odpoczywałem na kilka godzin, dopóki coś nie walnęło mi, wydawać by się mogło, że zaraz obok głowy. 
Otworzyłem natychmiast oczy, bardziej przerażony niż zwykle. Zobaczyłem pochyloną obok komody postać Summer i od razu usiadłem, nie wiedząc co ona w tej chwili robi.
- Co ty robisz? - zapytałem, a ona się do mnie odwróciła. Odsłoniła mi tym leżąco na podłodze szufladę, wypełnioną różnymi papierami. - Przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam. Za mocno pociągnęłam za te rączki i szuflada wypadła mi z komody. Przepraszam, że cię obudziłam. 
- Nic ci się nie stało? Nie spadła ci na nogi? - zapytałem zaniepokojony.
-Nie, nic mi się nie stało. W porę odskoczyłam, na szczęście. Idź spać, jest jeszcze wcześnie - odpowiedziała. Wzięła w ręce szufladę i włożyła ją z powrotem do komody, a potem zaczęła wkładać do niej kartki, które przy upadku z niej wypadły. Przetarłem dłońmi twarz, patrząc na to wszystko. Co tu się dzieje to ja już nie mam pojęcia.
- Która jest godzina? - zapytałem nieco zachrypniętym głosem. Tak czy inaczej, mój głos z rana dodaje mi męskości, tak twierdzi Summer. No jakbym wcale nie był męski, no nie? I ten sarkazm...
- Trudne zadałeś mi pytanie. - Podniosła głowę i rozejrzała się za swoim telefonem, a gdy już go dopadła, wtedy mi odpowiedziała. - 4:48.
- Co ty chrzanisz? - Szeroko otworzyłem oczy. - Więc dlaczego ty już nie śpisz? - zapytałem, dokładnie jej się przyglądając. Była już nawet w całości ubrana, co naprawdę budziło we mnie spore zaskoczenie. 
- Tak jakoś wyszło. - Wzruszyła ramionami, nie przerywając zbierania papierów.
- Chwila, jak to: tak jakoś wyszło? Jest prawie 5 nad ranem, a ty już nie śpisz. Ile ty w ogóle spałaś?
- Nie wiem, nie liczyłam. 4 godziny?
- 4 godziny? Pogięło cię? - zapytałem oszołomiony. - Wstałaś o 3 nad ranem?
- Chyba... - odpowiedziała. Wstała z podłogi po schowaniu wszystkich naszych dokumentów, zabrała naszą książeczkę czekową, po czym zamknęła szufladę i oparła się swoim tyłkiem o komodę.
- Ale... obudziły cię dzieci czy może coś innego? - zapytałem, a ona pokręciła przecząco głową. - A więc co się stało? - Uniosłem brwi. Podeszła i usiadła obok mnie na łóżku.
- Słuchaj, nie wiem co się dzieje, ale po prostu się obudziłam. Nie chce mi się spać. Stwierdziłam, że nudzi mi się już to leżenie, więc wstałam. Posprzątałam trochę w pokoju dzieci, zrobiłam pranie.
- I ty tak sama z siebie wstałaś?
- No. Przecież mówię. Tym sposobem mam więcej czasu, by ogarnąć dom i resztę przygotowań. - Wyszczerzyła się w moim kierunku. 
- No, a po co ci ta książeczka czekowa? - zapytałem, wskazując na nieduży prostokąt w jej dłoniach.
- Odbieram dziś suknię, dobieram do niej buty, a potem biżuterię. Jeszcze dojdzie do tego odpowiednia bielizna i rajstopy. Czymś muszę zapłacić, nie? - Wyliczała mi wszystko na palcach, a moje oczy wciąż były szeroko otwarte. Gdzie w tym wszystkim znalazło się miejsce dla mnie?
- Hola, hola. Twoja suknia, buty, okej. A co w takim razie z moim garniturem?
- No, a tego to ja już nie wiem. Sam musisz do nich zadzwonić. To raczej nie mój garnitur, kochaniutki. - Poklepała mnie po policzku.
- Kurde, pójdę do ślubu bez garnituru. - Odetchnąłem głęboko. - Gubię się już w tych wszystkich przygotowaniach. A tak w ogóle to po co ci ta książeczka teraz skoro jedziesz po suknię później?
- A nie wiem. Przypomniało mi się jakoś o tym. Schowam od razu do torebki. A wiesz co? Trzeba jeszcze pojechać obejrzeć salę na wesele.
- Kurdeee!! - Wziąłem najbliżej leżącą poduszkę i krzyknąłem w nią.
- Już się wyżyłeś, kotku? - zapytała Summer, gdy zdjąłem sobie poduszkę z twarzy. Spojrzałem na  nią ponuro.
- Tak - mruknąłem.
- No to wieczorem pojedziemy ją zobaczyć, a Vanessa i Niall zostaną z dzieciakami, okej? - zaproponowała, kiedy wstałem z łóżka.
- Jezu, dobra - westchnąłem i przeczesałem dłonią włosy.
- Jesteś o to zły? - zapytała cicho, a ja zmarszczyłem czoło i na nią spojrzałem. 
- Co? Nie. Po prostu jest tyle rzeczy do zrobienia, że nie wyrabiam się  powoli co już ustaliliśmy, a co trzeba jeszcze zrobić. 
- No to jutro przychodzi organizatorka ślubu. Moje druhny muszą odebrać sukienki, tak samo buty, a twój drużba per Niall, garnitur.
- Boże, nie dobijaj mnie bardziej. - Złapałem się za włosy.
- Przecież musimy jeszcze pojechać i sprawdzić czy smak tortu będzie dobry - dodała i również wstała.
- Ugh! Jeszcze te twoje kwiaty trzeba zamówić, żeby były na czas.
- Ale obrączki trzeba odebrać... - dopowiedziała cicho, a ja spojrzałem na nią. Ręce mi już opadają. Tego wszystkiego jest za dużo.
- Weź mi to po prostu spisz na kartce, okej? Nie licz na to, że zapamiętam tyle rzeczy. - Wszedłem do garderoby, a ona poszła za mną.
- Ale... a jeszcze mój wieczór panieński, a twój kawalerski?
- O kurwa... - Walnąłem dłonią w czoło. - Zapomniałem. - Wziąłem z wieszaka bluzkę.
- I co mamy z tym zrobić?
- Nie wiem, Summer. Na razie nie mam głowy do tego, żeby o tym myśleć. Jest za wcześnie. Idę się myć.
- Nie idziesz spać?
- No przecież mówię, że nie - mruknąłem. Zabrałem wszystkie ubrania i wyszedłem z garderoby, i kierowałem się do łazienki, a ona cały czas dreptała za mną.
- To w takim razie co ja mam zrobić?
- Zrób śniadanie - powiedziałem wchodząc do łazienki.
- Ale...
- No co?
- Kto odbierze te obrączki?
- No przecież mówiłem, że pojadę. Ale nie pojadę tam o 5 rano. I muszę się ogarnąć.
- Dobra - westchnęła. - Zrobię omlety. - Przewróciła oczami. I to mi pasuje.


*//*//*

   Odhaczyłem kolejne osoby na liście, które potwierdziły przyjście na nasz ślub i zabrałem się za kolejne odpowiedzi. Nie sądziłem, że będzie tego aż tyle, a przede mną prawdopodobnie połowa tego. Na naszym zaproszeniu ślubnym zostało dopisane, by potwierdzić swoje przyjście, pisząc bądź dzwoniąc na numer mój lub Summer, które również zostały podane. Zwykle, tak się robi i cieszę się, że większość wybrała pisanie wiadomości, bo gdyby każdy miał tak do mnie dzwonić to chyba już nie bardzo bym się wyrabiał. Kolejna część tych sms-ów zapewne jest na telefonie Summer. To znaczy, nie ma tu nie wiadomo ile osób, może około 100, moja rodzina jest naprawdę ogromna, a chcieliśmy też zaprosić naszych przyjaciół, więc wyszło jak wyszło. Zdaję sobie sprawę, że Summer nie ma dużej rodziny, rozmawialiśmy o tym, proponowałem nawet, żebyśmy nie zapraszali części moich dalszych krewnych, bo nie chciałem sprawiać jej jakiejś większej przykrości, ale ona powiedziała, że jej to w ogóle nie przeszkadza.
Dlatego też ślęczę teraz nad tym telefonem.
   Dzieci śpią w łóżeczku turystycznym, które postawiliśmy tutaj w salonie. Siedzę obok nich i nad wszystkim mam kontrolę. Zdążyłem już też pozaznaczać na jeszcze innej liście co już przygotowaliśmy do ślubu.
   Summer właśnie pojechała odebrać suknię i dokupić te inne duperele, a ja zostałem sam z moimi maluchami. Są grzeczne, nie przeszkadzają, więc radzę sobie sam. Chciałem zabrać je nawet do ogrodu lub chociaż na taras. Po pewnym jednak czasie stwierdziłem, że w Londynie w kwietniu jest jeszcze trochę za chłodno na to, żeby mogły przez kilka minut poleżeć w wózku na zewnątrz. Za bardzo boję się tego, że zachorują, aby to zrobić. Dodatkowo, Summer zapewne po tym własnoręcznie by mnie zabiła, ale co tam. Poczekamy jeszcze ten miesiąc.
   Boże, te wszystkie nazwiska zaczynają już mi się plątać. Siadłem do tego, bo mam czas. No i w końcu trzeba to zrobić, ponieważ restauracja wciąż nie wie, ile miejsc ma szykować, a ślub i wesele już za chwilę. Jeśli w ogóle ktoś tego nie zrobi, przygotują za dużo miejsc, nie licząc tego jak bardzo się wkurzą i to nie będzie świętowanie, tylko jakaś ogromna awantura z setką świadków u boku. Wolałbym tego uniknąć za wszelką cenę.
   Do tego mój wieczór kawalerski i wieczór panieński mojej narzeczonej. Odbędą się tydzień przed ślubem i w tym samym dniu. Dziećmi wtedy mają zająć się moi rodzice i jestem im za to bardzo wdzięczny. Ten wieczór będzie ostatnim takim porywem jako kawaler. Oczywiście, nie wiem co zaplanowali dla mnie chłopaki. Jeśli zamówili jakieś striptizerki, ja automatycznie odpadam. Wiem, że jeśli jest wieczór kawalerski to jest to często jego podstawa, ale ja nie zamierzam dotknąć ich nawet palcem. Możemy poszaleć, trochę pobalować i wypić coś mocniejszego, ale inne kobiety, oprócz Summer nie wchodzą w grę. Jeśli do czegoś by przypadkiem po pijaku  doszło, nie umiałbym potem ani Summer, ani dzieciom spojrzeć w oczy. Ja już mam swoją rodzinę.
   Nie zmienia to tego, że pewnie wrócę wtedy do domu kompletnie zalany w trupa, ale właściwie to oczekuję tego. Czasem potrzeba mocno się upić i zacząć coś nowego, jakąś nową erę. Jak dzieci się urodziły, chłopaki kilka dni później naprawdę nieźle mnie upili. Dokładnie to zapoczątkowało nasz nowy etap. Trzeba było czymś to uczcić, przypieczętować.
   Akurat, gdy miałem postawić kolejnego plusa przy chyba już ostatniej osobie, jedno z maluchów zaczęło płakać. Spojrzałem na zegarek w rogu telefonu. Spały dwie godziny od wyjścia Summer, więc to nie mało. Skoro jedno się obudziło, drugie zaraz też się obudzi, jeśli jeszcze tego nie zrobiło.
Zaznaczyłem tego ostatniego plusa, a potem włożyłem kartkę do pierwszej koszulki w segregatorze i odłożyłem go na stolik stojący przed kanapą.
Wstałem z sofy i podszedłem do łóżeczka. Tym razem obudziła się Rose i znając ją, jeżeli nie przestanie płakać, od razu obudzi Jack'a. Schyliłem się i wziąłem ją na ręce. Jak zawsze, tylko trochę się uspokoiła i to tylko na chwilę.
- Pewnie jesteś głodna, malutka, co? - Pocałowałem ją w czoło i spojrzałem ponownie na Jack'a. Jeszcze spał, to dobrze. Mam kilka dodatkowych minut na ogarnięcie kilku rzeczy. - Idziemy zjeść, tak? Mamy nie ma, ale mleczko jest. - Przeszedłem do kuchni. Od razu włączyłem na mleko wodę, która była już w czajniku. Wyjmowałem z szafki kolejno: butelki, mleko w proszku i smoczki do butelek, a Rose, obserwując co robię, przestała już całkiem płakać. To jest druga mamusia. Bardzo lubi patrzeć, gdy ktoś coś dla niej robi. Taka moja księżniczka. Ja, można powiedzieć, że jestem jej służącym. Bardzo ją kocham i nie oddałbym ani jej, ani Jack'a za nic na świecie.
   Podszedłem do okna i wyjrzałem przez nie. Za chwilę pojawił się taki nasz malutki skrzydlaty przyjaciel, którego widujemy codziennie, gdy jesteśmy w kuchni.
- Zobacz, Rose. Przyleciał ptaszek. - Wskazałem malutkiej tycie zwierzątko. - Jak my go nazwaliśmy? Rico, tak? - mówiłem do niej, a ona patrzyła zainteresowana na zwierzątko, które się nam przyglądało i kręciło główką. Dzieci tak bardzo ciekawi świat, choć jeszcze tak dobrze nie widzą.
   Uśmiechnąłem się i wróciłem do płyty indukcyjnej, i wyłączyłem ją. Zdaję sobie z tego sprawę, że woda jeszcze się nie zagotowała w całości, ale nie chcę, by była za gorąca i poparzyła maluchy. Wtedy naprawdę może coś poważnego im się stać.
Postawiłem jedną butelkę do zlewu, a potem sięgnąłem po czajnik i ostrożnie, by nie dotknąć nim Rose, wlałem wodę do naczynia. Dobre jest to, że gdy trzymam ją na rękach, kiedy coś robię, nie wierci się tak bardzo jak Jack i nie muszę się martwić, że mogę jej przez przypadek zrobić czymś krzywdę.
Sięgnąłem po pudełko ze sproszkowanym mlekiem i zręcznym ruchem jednej ręki od razu otworzyłem. Sięgnąłem po łyżeczkę, zanurzyłem w białym proszku i wsypałem kilka takich porcji do ciepłej wody. Zakręciłem butelkę wraz ze smoczkiem i potrząsłem nią, a potem wylałem odrobinę na swoją dłoń, by sprawdzić czy mleko nie jest za gorące. Dobra, jest w porządku. Drugą butelkę przygotuję, kiedy obudzi się Jack.
   Poprawiłem małą na rękach i przystąpiłem do jej karmienia, a ona od razu zaczęła łapczywie pić. Niekiedy może zjeść tak dużo, że zastanawiam się czy to czasem, dla niej nie jest za dużo.
- No i co? Dobre, prawda? - zapytałem córeczkę. Wiem, że mi nie odpowie, ale dzieci lubią, gdy się do nich mówi, więc my tak postępujemy. Poza tym, nie da się do nich nie mówić. To jakoś tak samoistnie z nas wychodzi.
   Usłyszałem dźwięk otwierania się bramy i wyjrzałem przez okno. Na podjazd wjechało czarne auto Summer. Doskonale pamiętam, gdy 2 lata temu na jej urodziny i w dzień, gdy jej się oświadczałem, sprowadziłem je prosto z Los Angeles dla niej. Ma już ten samochód kilka lat, ale twierdzi, że nie chce go na razie sprzedawać i nie chce bym kupował jej jakiś nowy. Mimo to, to auto naprawdę świetnie się trzyma, jest wygodne i nie ma prawie żadnych śladów użytkowania. Ale jak w końcu zacznie jej szwankować, nie ma szans, kupuję jej nowe. Nie będzie jeździć zepsutym, bo jeszcze spowoduje wypadek. Ja nawet nie wiem jak ona 4 miesiące temu siadła pierwszy raz po takim czasie za kółko. Nie jeździła niemal przez całą ciążę, a mimo to, nie zapomniała prawie w ogóle jak się jeździ. Cud, nie dziewczyna.
   Wyszedłem z kuchni i przeniosłem się z powrotem na kanapę w salonie. Po chwili, tak jak się spodziewałem, przyszła Summer. W swoich rękach niosła ogromne srebrne pudło i kilka papierowych toreb.
- Cześć, wróciłam - powiedziała, stawiając pudełko na stoliku. Torby ustawiła na podłodze, a kluczyki rzuciła na stół. Pocałowała mnie przelotnie w usta, a potem w  czoło Rose, która wciąż jadła i opadła wyczerpana na fotel, zrzucając z nóg beżowe szpilki.
- Hej. Gdzie Vanessa? Nie miałaś z nią jechać? - zapytałem, unosząc brwi.
- Miałam i byłam z nią, ale podrzuciłam ją do domu. Nicol na nią czekała. Jak tam minął wam czas?
- Dobrze. Dzieci prawie cały czas spały, Rose dopiero wstała, a ja robiłem korektę naszej listy gości.
- Dużo osób nie przyjdzie?
- Nie sądzę. Prawie wszyscy, którzy pisali na mój numer, potwierdzili przybycie.
- Wow... Nie sądziłam, że tak będzie. Myślałam, że trochę osób nie będzie mogło przyjść. Skoro tak, to potem odznaczę nazwiska, które są na moim telefonie - odpowiedziała. Usiadła wygodniej i patrzyła wciąż na nas.
- Pojedziemy pod wieczór zobaczyć tą salę i od razu damy listę gości, okej? - zapytałem, zabierając od Rose butelkę. Mówiłem, że dużo je. Naprawdę szybko to pochłonęła jak na tak małą istotkę.
- Jasne. - Pokiwała głową szatynka. - Tylko dzień przed ślubem też będzie trzeba pojechać i zobaczyć jak to wszystko wygląda z dekoracjami. Jutro przyjedzie organizatorka to zamówimy kwiaty.
- A ja w końcu odbiorę z Niallem garnitur - dodałem. Wstałem i ułożyłem córeczkę w łóżeczku, znów zasnęła. Po posiłku czas na kolejną drzemkę. Wszystkie dzieci tak mają. -Właśnie, jak było na twoich zakupach? - zapytałem, opierając się o mebel.
- W porządku, ale nawet zakupy potrafią wykończyć człowieka - odparła.
- Woah. I mówisz to ty? Nie wierzę. - Zaśmiałem się, a ona z uśmiechem przewróciła oczami. - Pokażesz mi suknię? - wypaliłem, a ona otworzyła szeroko oczy i zerwała się z fotela, dopadając pudełka.
- O nie, nie nie! Chcesz, żeby dopadł mnie pech? Nie ma mowy. Zobaczysz dopiero na ślubie. -Przycisnęła pudełko do siebie.
- A chociaż dzień przed ślubem? Chciałbym zobaczyć w czym moja narzeczona będzie szła ze mną do ołtarza.
- Wiem, że chciałbyś, ale nie. - Zaczęła się cofać do tyłu, co tak bardzo mnie rozbawiło. - Nie myśl sobie, że schowam to w naszej garderobie, żebyś mógł to w każdej chwili zobaczyć. Nie wiesz, gdzie schowałam welon mojej mamy to tego też nie znajdziesz. - Wróciła z pudełkiem na poprzednie miejsce. Myślałem, że jednak ma zamiar je tu zostawić, ale ona zamiast tego wzięła jeszcze wszystkie papierowe torby i szła tyłem w kierunku schodów. - A najlepiej zapomnij, że cokolwiek tu było. Ty nic nie widziałeś i o niczym nie wiesz - ostrzegła mnie. Pokręciłem z rozbawieniem głową.
- A tobie podoba się przynajmniej?
- Bardzo. - Szeroko się uśmiechnęła.
- Cieszy mnie to - odpowiedziałem i się uśmiechnąłem.
    Zatrzymała się i westchnęła, przez chwilę nic nie mówiła, co bardzo zaczęło mnie ciekawić.
- Louis, nie wydajemy na ten cały ślub i wesele za dużo pieniędzy? Wiem ile mamy zer na koncie, ale mimo to... Przecież to też twoje pieniądze.
- Zapłacę za wszystko co sprawi, że będziesz szczęśliwa i nie będę tego żałował. Nigdy nie szczędziłem na ciebie pieniędzy i w dalszym ciągu nie mam zamiaru tego robić - odpowiedziałem.
- Mówiłam ci już to wiele razy, ale... Jesteś facetem ze snów. Każda kobieta pozazdrościłaby takiego. Kocham cię.
- A ja kocham ciebie - odparłem. Chwilę pomilczeliśmy, a potem ona się odezwała.
- Pójdę w końcu to schować, zaraz wrócę. Tylko mnie nie śledź - ostrzegła.
- Nie mam zamiaru. - Pokręciłem głową z uśmiechem. Summer znikła, a ja jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w miejsce, w którym stała, utwierdzając się w dalszym przekonaniu, że mam cudowną narzeczoną.
   Moje rozmyślenia przerwał płacz. Przeniosłem swój wzrok i spojrzałem do środka łóżeczka. Jakie moje zaskoczenie było wielkie, gdy zobaczyłem, że Jack próbuje już siadać. I o dziwo, dobrze mu to szło. Nawet bardzo dobrze.
- Synu, nie strasz tak ojca, bo zawału dostanie. Już się rwiesz do siadania, hmm? Chodź, pójdziemy coś zjeść. - Pochyliłem się i wziąłem go na ręce. To jest takie urocze, że śpią bardzo często w jednym łóżeczku i jeszcze nie zrobiły sobie krzywdy. Odróżniamy je tylko po ubrankach. Gdyby miały je identyczne, mogłoby być kiepsko. Wciąż jest dla mnie trudne do uwierzenia, że w wieku 26 lat, mam już dwoje dzieci.

*//*//*

   Cicho, na palcach, wyszedłem z pokoiku dzieci. W końcu udało się i zasnęły. Nie spały odkąd wróciła Summer. Jasne, na początku Rose zasnęła, ale, gdy wróciłem po 5 minutach z kuchni, by nakarmić Jack'a ona znów się obudziła. Cały czas płakała, bo bolał ją brzuszek i Jack też przez to nie mógł spać. Próbowaliśmy uspokoić je na różne sposoby, tak jak zwykle, ale tym razem słabo to wychodziło. Z drugiej jednak strony, cieszę się, że to tylko brzuch, nic gorszego, bo nie wiem jakbyśmy sobie poradzili.
   Jak widać na naszym przykładzie, rodzicielstwo to tak łatwa sprawa nie jest, a ojcostwo w moim wykonaniu to już w ogóle. Staram się jak mogę, mam nadzieję, że mi to wychodzi. Jednakże, nie wiedziałem, że zejdzie nam z tym wszystkim aż do wieczora. Nie odczuliśmy, jak bardzo szybko leciał czas. On po prostu płynął i płynął non stop w niezwykłym tempie.
   Wszedłem do sypialni i od razu dostrzegłem rozwaloną na całym łóżku Summer, leżącą na brzuchu. Uśmiechnąłem się zmęczony, patrząc na nią. Podszedłem i usiadłem obok jej głowy. Wyciągnąłem rękę i włożyłem ją w jej włosy, lekko przeczesując, a ona cicho zamruczała.
- Jestem padnięta. To już dla mnie może być koniec dnia - wymamrotała.
- Ja wiem, ale pamiętasz? Mieliśmy pojechać obejrzeć tą salę - powiedziałem do jej ucha, delikatnie je całując.
- Ugh... A co jak dziś już nie dam rady?
- A to ja mam dla ciebie dość przyjemną propozycję - odpowiedziałem, a ona natychmiast podniosła głowę. Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.
- Jaką propozycję? - zapytała lekko ochrypniętym głosem.
- Jeśli nie jesteś bardzo zmęczona moglibyśmy pojechać do siłowni. Mówiłaś w tym tygodniu, że chętnie byś poćwiczyła.
- Nie musimy przecież nigdzie jechać, mamy w domu siłownię.
- Ale nie chciałabyś się na chwilę wyrwać z domu i naprawdę się odstresować? Moglibyśmy na przykład... gdzieś uciec... sami... - Krążyłem palcami po jej ciele, próbując zachęcić ją do swojej propozycji.
- Mów dalej. - Uśmiechnęła się zaciekawiona.
- Mój plan byłby taki, że... zadzwoniłbym po Nialla i Vanessę. - Zacząłem składać na jej szyi pocałunki, a ona pomrukiwała.
- Yhm, tak?
- Żeby posiedzieli z dziećmi. Pojechalibyśmy szybko do tej restauracji, a potem wymknęlibyśmy się jeszcze do siłowni. Mógłbym poprosić, by dali nam salkę tylko dla naszej dwójki, bez żadnych kamer. A potem, gdy będzie już późno...
- No?
- Wrócilibyśmy do domu, wzięlibyśmy wspólny prysznic albo nawet kąpiel. Jeśliby się udało, romantyczną kąpiel i kto wie do czego mogłoby dojść później... Trochę wina, romantyczna muzyka, twoja koronkowa bielizna... Ty i ja, pierwszy nasz taki wieczór od dawna.
- Przekonałeś mnie. Dlaczego więc, jeszcze nie zadzwoniłeś do mojego brata?
- Bo nie wiedziałem czy ci się spodoba.
- To źle myślałeś. - Puknęła mnie palcem wskazującym w nos.
- Dajmy im pół godziny. Potem... trochę odpoczniemy. - Mrugnął do mnie.
- Na co jeszcze czekasz? Dzwoń do niego.
- To zapakuj nasze torby na siłownię.
- Się robi. - Wyskoczyła z łóżka i wyszła do garderoby.
   Wyciągnąłem z kieszeni telefon i szybko wybrałem numer Horana.
- Co tam, Louis? - Usłyszałem jego głos po drugiej stronie.
- Niall? Bądź tak dobrym wujkiem i mi pomóż.
- A co? Dzieci już cię zmęczyły? - Zaśmiał się.
- Nie. Musimy pojechać z Summer zobaczyć salę na wesele no i... i musimy jeszcze pojechać w pewne miejsce coś załatwić.
- Hmm, pewne miejsce... Jakie? - zapytał zainteresowany. On musi wszystko wiedzieć?
- Przyjedziecie czy muszę dzwonić do kogoś innego?
- No już jedziemy, spokojnie.
- Super, czekam.
- Ale należy się 250$ za godzinę. - Zaśmiał się.
- Kurwa, chciałbyś.
________________________________________
WIELKA, WIELKA UWAGA!
To jest właśnie rozdział PRZEDOSTATNI. Za dwa tygodnie pojawi się rozdział ostatni i wraz z nim ostateczny epilog oraz mała niespodzianka, przy której zapewne zjem trochę nerwów przy jej wykonywaniu.
Żegnam się powoli z historią Summer i Louisa, własnie piszę ostatnie rzeczy i wprowadzam kilka poprawek.
Jednakże, mam nadzieję, że opowiadanie się podoba.
To nie jest mój koniec na bloggerze, o nie, nie, nie. Na pewno nie. Niedługo, zapewne po moich feriach, zaczynam następne FanFiction i mam nadzieję, że również będziecie towarzyszyć mi na kolejnym blogu. Oczywiście wcześniej dodam tu linka jak już zacznę je publikować.
Mam też powód do dumy, otóż moja nauczycielka polskiego pochwaliła mnie przy całej klasie, że używam świetnych słów i dobrze ubieram myśli w słowa, a także kazała mi pisać dalej i nie przestawać. Właśnie jej opinia bardzo mnie motywuje. W końcu jest panią profesor, powinna znać się na tym. To jaką opinię wyraziła o moich wszelakich wypowiedziach (i teraz wciąż to robi) bardzo mnie ucieszyło i wiem, że ona nie kłamie, więc z pewnością będę kontynuowała moje pisanie i będę dalej się rozwijać, bez względu na to, ile osób to czyta i jakie mam statystyki na blogu.
Na dziś to tyle, widzimy się za 2 tygodnie w ostatnich słowach tej historii.
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZA WSZYSTKO!
/Perriele rebel

3 komentarze:

  1. To już koniec? :c
    No nic wszystko co dobre kiedyś się kończy.
    Rozdział cuudowny jak zresztą zawsze ;*
    W takim razie będę z niecierpliwością czekać na ostatni rozdział i na kolejne Twoje opowiadania! :*
    Do napisania!
    Pozderki i buziaczki :*
    Rob dalej to co kochasz i co Ci dobrze wychodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, jest mi niezmiernie miło. Doceniam to, że komentujesz te moje wypociny, mimo że ja do niczego przecież cię nie zmuszam. Naprawdę dziękuję i pozdrawiam ;)
      /Perriele rebel

      Usuń