sobota, 16 września 2017

ROZDZIAŁ 18

"Po prostu nie biegaj za ludźmi, nie muszą cię lubić. Ci, którzy pasują do Ciebie, znajdą cię i zostaną."

~Summer~

   Pogrążona w rozmyślaniu, leżę na leżaku w naszym ogrodzie za domem, przytulona do poduszki i cieszę się otaczającym mnie pięknem natury. Nad czym myślę? Trudno stwierdzić. Myślę nad przeszłością i przyszłością, nad tym co było i nad tym co będzie. Ale myślę, również nad tym co jest teraz. Po głębszych przemyśleniach muszę powiedzieć, że moja najbliższa przyszłość już taka bezpieczna jak miała być, nie jest. Boję się tych sms-ów, pogróżek, szantażu. Boję się czy stanę na ślubnym kobiercu z Louisem. Boję się o dzieci. Ale przede wszystkim boję się tego czy będę w stanie żyć i czy w ogóle przeżyję poród, który zbliża się wielkimi krokami. Którego niecierpliwie oczekuję, ale nie chcę myśleć o tym, że to mogą być moje ostatnie chwile mnie jako żywej, z ludźmi, których kocham, z ludźmi, którzy są dla mnie całym i jedynym światem. Taka jest ta głupia prawda. Może śmieszna i trochę więcej niż przykra, ale jest prawdziwa. Chciałabym wierzyć, że będę żyć i próbuję, ale to nie takie łatwe jak mogłoby się wszystkim wydawać. Louis cały czas do tego dąży. Do tego, abym w końcu w to uwierzyła. Cały czas mnie wspiera i nie daje mi odczuć naszej aktualnej sytuacji. Jestem mu bardzo za to wdzięczna i bardzo go kocham. Przy nim wszystkie moje, nasze problemy idą w niepamięć . Przy nim moje życie wydaje się idealne, perfekcyjne, a nawet więcej. Z nim i przy nim życie jest jak z jakiejś bajki. Jak z mojej własnej bajki. Tylko mojej. Ale taka bajka jest zbyt piękna, by mogła być rzeczywista. To aż zabawne. Chcę mieć coś, czego chcieć nie mogę, co jest trudne do utrzymania. Moje życie odkąd ukończyłam 16 lat nabrało niesamowitego tempa i tak naprawdę przystopowało dopiero 5 miesięcy temu, wraz z początkiem ciąży. Nadal chcę pracować w branży muzycznej, ale nie tak intensywnie jak przez te 7 lat. Chcę trochę zwolnić. Oczywiście wszystko zależy od tego czy w ogóle będę żyć. Tak naprawdę z początkiem ciąży zaczął się dla mnie piękny, ale również trudny okres w życiu. Piękny, bo chodzi o moje dzieci, rozwijające się pod moim sercem, ale wyjątkowo trudny, ponieważ w tej chwili chodzi o nasze zdrowie. Trudny też jeśli wziąć pod uwagę cały ten szajs ze stalkerem. Jeśli przestanę o tym myśleć na jakiś czas, to jest to cudowny czas. Sprawić potrafi to chyba tylko Louis, tak jak już wspominałam wcześniej.
   Boże, dlaczego w Londynie nie ma tak dużo słońca? Pogoda znów zaczyna się psuć, robi się chłodniej i chyba zanosi się na deszcz. Nie padało od dawna, a to tutaj jest dziwne, więc zapewne jeszcze przed wieczorem będzie niezła ulewa.
   Usłyszałam dochodzący hałas z przeciwnej strony domu, a dokładniej z przed niego, który po kilku minutach przeniósł się do wnętrza. Jedyne co byłam w stanie usłyszeć to bardzo dużo głosów.
- Louis, kto przyszedł?! - krzyknęłam unosząc głowę, jednak przez kolejne kilka chwil nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc postanowiłam wstać. Przyjechali goście, a ja leżę w ogrodzie. Niezłe przywitanie Summer.
Poprawiłam bluzkę, która opinała mój bardzo duży brzuch i powoli skierowałam się do wejścia. Gdy znalazłam się na tarasie, zamierzając wejść do środka, ku mojemu zdziwieniu na zewnątrz wyszła grupka ludzi. Dopiero, kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam, ze to rodzina Louisa, na czele z moim narzeczonym. Jego mama, ojczym, całe jego rodzeństwo, nawet najmłodsza dwójka czterolatków.
- Boże, nie wierzę, że tutaj wszyscy jesteście. - Zakryłam dłonią usta, nie wiedząc, że po mojej twarzy płyną już łzy, coraz częściej u mnie widziane.
- Ale dziecko, dlaczego płaczesz? - zapytała Johannah, mama Louisa, podchodząc do mnie. Ze zmartwioną miną położyła dłoń na moim ramieniu.
- To ze szczęścia. - Przełknęłam łzy, próbując się uśmiechnąć. - Nie mogę uwierzyć, że do nas przyjechaliście. Tak się cieszę, że mogę was znów zobaczyć. Nie spodziewałam się tego. Absolutnie nie. - Rękawem bluzy starłam wciąż spływające łzy. - Ostatni raz widziałam was ponad pół roku temu.
- A o mnie zapomniałaś dziewczyno? - Usłyszałam śmiech należący do Lottie. Spojrzałam na nią z delikatnym uśmiechem, a ta podeszła do mnie, obejmując mnie ramionami. - Kto kilka tygodni temu uratował cię przed możliwym szpitalem? - szepnęła blisko ucha.
- O tobie nie da się zapomnieć. - Mocniej ją przytuliłam, skrywając nos w jej białych, gęstych włosach, czując piękny zapach jej perfum.
- O tobie tym bardziej - powiedziała z przekonaniem, odrywając się ode mnie.
- Jejku, dziewczyny, jak wy wyrosłyście. Szczególnie ty Felicite. Jesteś chyba wyższa ode mnie. - Zaśmiałam się, spoglądając na nią i bliźniaczki.
- A ty tu mas malutkie dzieci? - spytała mała Doris, wskazując na mój brzuch. Uśmiechnęłam się, głaszcząc ją i jej bliźniaka po włoskach.
- Tak, skarby. Mam tu takie małe maluszki. Takie jak wy.
- Zjadłaś je? - zapytał przerażony Ernest, a wszyscy na tarasie wybuchli śmiechem.
- Nie, nie zjadłam. Są u mnie w brzuchu, bo się jeszcze nie urodziły, wiesz?
- A kiedy się urodzą? - zapytała tym razem Doris, przytulając się do mojego brzucha. Ernest widząc co czyni jego siostra, postąpił tak samo.
- Niedługo. Jak następnym razem przyjedziecie to może już tu będą. - Uśmiechnęłam się, chcąc ukryć smutek. Niczego nie przewidzę. Nie wiem czy maluchy już wtedy tu będą i nie wiem czy ja w ogóle też tu będę czy raczej już gdzie indziej.
Poczułam ciepłą dłoń na plechach, przez co przeszedł mnie lekki dreszcz. Odwróciłam głowę i zobaczyłam przytuloną do mojego ramienia, uśmiechniętą od ucha do ucha, twarz Louisa.
- To ty zorganizowałeś tą całą niespodziankę? - zapytałam cicho.
- Pewnie, że ja. No może nie sam, ale była to głownie moja zasługa. Podoba ci się?
- Ty się jeszcze pytasz? Oczywiście, że tak. Wiesz o tym. Kocham cię - szepnęłam.
- A ja kocham ciebie. - Pocałował mnie czule w czoło.
- Dziękuję, że tu przyjechaliście. Wam wszystkim. To wiele dla mnie znaczy. Tak długo się nie widzieliśmy. Myślałam, że przed świętami się nie uda, a tu...
- Szwagier! Gdzie jesteś?!
- Tommo! - Usłyszałam krzyki dochodzące z wnętrza domu, a ja już wiedziałam, że to mój brat z całym ich towarzystwem. Minęło może pół minuty zanim zawitali do nas na taras.
- Lou... ooo... em, cześć. - Niall wpadł przez drzwi, wraz z Harrym i Liamem. Widząc, ile nas tu jest, zmarszczył brwi.
- Niall, co wy tu robicie? - zapytałam, nie bardzo cokolwiek rozumiejąc.
- No, Niall, wpakowałeś nas...
- Cicho bądź, Styles - syknął w kierunku loczka, a ten podniósł na obronę ręce. - Mieliśmy pisać dziś piosenkę na nową płytę. Zapomniałeś Tommo?
- Eee, nie zapomniałem. Mówiłem wam, że dziś nie możemy, bo przyjeżdża moja rodzina.
- Nasza. Chcąc nie chcąc, niedługo będziemy rodziną, więc mógłbyś o mnie wspomnieć - mruknął Niall. - I nie, nie mówiłeś. Ani słowa.
- Mówiłem. Musiałem powiedzieć. Przecież powiedziałem.
- Nie, stary. - Pokiwał przecząco głową Liam. - Nie mówiłeś. Nic.
- O cholera...
- Nie, no jak macie gości to możemy przyjść kiedy indziej. Nie ma problemu, wpadniemy jakoś za kilka dni i...
- Nie, Niall. - Usłyszałam głos Johannah. - Możecie zostać, to nie jest żaden problem. Dawno się nie widzieliśmy.
- Właśnie. - Odezwał się Dan, ojczym Louisa. - A ja chętnie posłucham jak gracie. No i może coś pomogę. - Zaśmiał się.
- Serio? Czyli, że możemy zostać?
- Jeśli nikomu to nie przeszkadza, to wygląda na to, że tak - odpowiedział Louis.
- Jak na brata przystało, zawsze wbije się na jakieś spotkanie. - Zaśmiałam się.
- Jak na siostrę przystało, zawsze przyjmie zakręconego brata.

*//*//*

   - No nie gadaj, że zabrałaś to wszystko z Doncaster - Otworzyłam szeroko buzię, patrząc jak Lottie wyjmuje kolejno różne rzeczy z torby.
- Oczywiście, że zabrałam. Zrobię ci w końcu nowe paznokcie, a mama i Fizzy się dołączą. - Wzruszyła ramionami, wykładając lakiery na stolik.
- Paznokcie - mruknęłam. - Wolałabym, żebyś zrobiła mi coś z tymi włosami. - Ujęłam dłonią kilka kosmyków. - Doprowadzają mnie już do szału. Cały czas się plączą. Weź mi je podetnij albo coś z nimi zrób.
- Nie ma sprawy. Tylko nie proś mnie o farbowanie. Jesteś w ciąży, do tego... nie, wolę nie ryzykować.
- Wiem - westchnęłam. - Ja też wolę nie ryzykować. Tak naprawdę nie tylko włosy doprowadzają mnie do szału, bo wszystko dookoła. Już nie wytrzymuję. Cały czas muszę tylko leżeć i odpoczywać.
- Tak jest bezpieczniej, sama to rozumiesz.
- Rozumiem. Potrzebuję się tylko komuś wygadać, bo jak tego nie zrobię to czuję, że wybuchnę. - Ścisnęłam jedną dłoń w pięść. - Czy Phoebe i Daisy upilnują maluchy w basenie? - spytałam spoglądając na czwórkę dzieciaków.
- Pewnie, że tak. Nie martw się. Dziewczyny są w szkolnej drużynie pływackiej. Doris i Ernest jak na ten wiek też nieźle pływają. 
- Są w drużynie pływackiej?
- Od ponad roku. Teraz są wakacje, ale zostają w niej na przyszły rok.
- Nic nie wspominałaś.
- Nie? Wiesz, trochę się u mnie dzieje, więc mogłam ci nie powiedzieć. Znasz mnie, zakręcona i nigdy nie jest mi mało nowych wrażeń. Jakiś czas temu jak gadałam z Louisem przez telefon, spaliłam babce przez przypadek włosy i miałam niemałe kłopoty. Ale Lou, jako dobry brat wstawił się za mnie u szefowej i na szczęście  mnie nie wywaliła.
- I tak by tego nie zrobiła. Straciłaby jedną z lepszych pracownic. - Zaśmiałam się. - A gdzie twój Tommy, zostawiliście go samego?
- Nie, podlewa nam kwiatki. - Wybuchła śmiechem dziewczyna. - A tak na poważnie, poleciał na trochę do Glasgow, do rodziny. Praktycznie cały czas jesteśmy razem, więc trochę przerwy nam nie zaszkodzi. Ale i tak za nim tęsknię.
- Za kim tęsknisz? - spytała Johannah, wychodząc na taras wraz z Fizzy.
- Tommy. - Uśmiechnęła się szeroko białowłosa, a naturalnie blondynka.
- A za kim innym, mamo? - Fizzy przewróciła oczami ze śmiechem. - Słuchajcie, przyniosłyśmy trochę ciastek i sok.
- Oho, jeśli już to przyniosłyście to liczcie się z tym, że Summer naprawdę dużo pożera słodyczy, więc może nic nie zostać.
- Ej, mówiąc: Summer pożera, mówisz o mnie i o moich już nie takich małych dzieciach. - Podniosłam głowę z poduszki. Dobrze, że kupiliśmy z Louisem ten duży leżak. Jest wygodny i praktyczny.
- Dziecko, to dobrze, że dużo jesz. Odżywianie jest bardzo ważne podczas ciąży. Normalnie jesz za dwoje, a w twoim przypadku to jest za troje. - Johannah usiadła obok mnie. - Musisz dużo jeść. Nie martw się tym, że przytyjesz. Zbędne kilogramy, można zrzucić po ciąży, to nie jest problem. A ty i tak jesteś bardzo chuda. Gdy ja byłam w ciąży z Doris i Ernestem, w tym samym miesiącu co teraz ty, byłam znacznie grubsza, a potem, sama zobacz, pobiegałam trochę z Fizzy i Lottie i to wystarczyło.
- Naprawdę tak sądzisz? - spytałam, powstrzymując się przed powiedzeniem: pani, gdyż od samego początku mówiła mi, żebym mówiła jej Jay lub mamo. - Chcę schudnąć jeszcze przed ślubem i nim się zaczną jakieś przymiarki do sukni. Nie chcę, by coś poszło nie tak.
- Skarbie, uda ci się. Jeśli mi się udało, tobie też się uda.
- Nie martw się, mama wie co mówi. - Fizzy uśmiechnęła się znad szklanki soku. 
- Dobra, skoro tak mówicie to muszę wam uwierzyć. - Zaśmiałam się.
- Oczywiście, że musisz, a jak już jesteśmy przy temacie waszego ślubu; jak wam idzie? Zaczęliście już jakieś przygotowania? 
- Zanim dowiedzieliśmy się o ciąży, wynajęliśmy organizatorkę ślubów i wybraliśmy już salę, ale potem okazało się, że zaczął się pierwszy miesiąc, więc ustaliliśmy, że będziemy kontynuować przygotowania jak dzieci się urodzą i w miarę wszystko ogarniemy. Nie chcemy, żeby było większe zamieszanie, niż jest teraz. A ja teraz muszę leżeć, więc taki układ nam odpowiada, wszystko ułatwia. Zorganizujemy ślub, gdy wszystko mniej więcej się uspokoi i zobaczymy, że to ten czas, by wspólnie stanąć przy ołtarzu.
- To całkiem zrozumiałe. Na waszym miejscu pewnie też bym tak zrobiła.
- Mam pytanie, które męczy mnie chyba od samego początku. Nigdy nie było okazji, by spytać o to osobiście, a przez telefon jakoś tak... nie wiem... trochę niezręcznie. - Potarłam niespokojnie pierścionek zwisający z mojej szyi. Chyba jestem zbyt głupia, by o to zapytać.
- Jakie to pytanie?
- Czy w jakiś sposób przeszkadza ci, że... że jestem z Louisem w ciąży jeszcze przed ślubem? Czy w jakiś sposób cię to denerwuję bądź...
- Ależ dziecko. - Ujęła moje dłonie w swoje. - Jak może mi to przeszkadzać? Cieszę się. Uważam, że jeżeli tak się stało jeszcze zanim wzięliście ślub, to pokazuje jak bardzo się kochacie. Macierzyństwo to cudowny czas w życiu. Nie można go zmarnować ani przegapić. Oczywiście, ślub też jest niezwykle ważny. To przed Bogiem ślubujecie sobie miłość i  wtedy oboje stajecie się oficjalnie rodziną. Ale jeżeli dzieci rodzą się wcześniej, są kochane przez oboje rodziców, a rodzice cały czas się nimi opiekują i pilnują, by nie stała im się krzywda to pokazuje, że już wtedy jesteście prawdziwą rodziną, a ślub to wtedy tylko umowa przed Bogiem. Posłuchaj skarbie. Jeżeli mój syn jest szczęśliwy i jeśli to dzięki tobie, tym maluchom, ja też jestem szczęśliwa. I wiem, że ten chłopak, który śpiewa teraz w salonie - wskazała na drzwi tarasowe, a do moich uszu doszedł anielski głos mojego narzeczonego - zaopiekuje się wami najlepiej jak tylko potrafi. I to będzie dowodzić jego miłości do ciebie. Więc, odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie mam nic przeciwko temu, że jesteś w ciąży przed ślubem. Już jesteśmy rodziną. - Uśmiechnęła się, a ja ją przytuliłam. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że przecież nie jesteśmy same, jednak dziewczyny nie mówiły ani słowa przez cały ten czas, gdy Johannah mówiła, a ja bardzo to szanuję. Ta kobieta jest moim własnym autorytetem. Tak jak dla Louisa jest Aniołem Stróżem, tak dla mnie jest autorytetem.

*//*//*

- Zarządzam wieczór filmowy! - krzyknął Louis, wchodząc do salonu. - A wy chłopaki zostajecie. - Wskazał na mojego brata siedzącego obok mnie, a potem na Harry'ego i Liama na przeciwko.
- Dokładnie. Im nas więcej tym lepiej - potwierdziłam z uśmiechem jego słowa.
- Jesteście pewni? - zapytał Liam. - I tak macie w domu pełno ludzi.
- Powiedzieliśmy, że zostajecie i koniec dyskusji - uciął Louis. - Zaraz przyjdzie reszta i wybierzemy jakiś film.
- Nie, nie rób tego. Jak znam życie i przede wszystkim twoją narzeczoną... - Harry kiwnął na mnie głową.
- Masz ze mną jakiś problem? - spytałam marszcząc czoło.
- Nie, cicho. Doskonale wiesz Tommo, że wszystkie dziewczyny, które tu są wybiorą jakiś romans. Dobrze znam twoją rodzinę.
- Cholera, masz rację. Dobra, jak wybiorą to, to później puścimy jakąś komedię. Albo lepiej horror. - Zaśmiał się
- Louis! - pisnęłam, unosząc się z kanapy. - Przecież wiesz, że nie mogę teraz oglądać horrorów.
- Żartowałem tylko. Wiem o tym. Obejrzymy jakąś komedię i już. Ok?
- Ale to ma być naprawdę dobra komedia.
- Ok. - Zaśmiał się ponownie, unosząc wzrok do sufitu. - Chłopaki, podłączycie sprzęt? Ja zawołam resztę i byśmy już zaczynali.
- Pewnie - odpowiedział Liam, podnosząc się wraz z Harrym z kanapy, a Louis w tym czasie wyszedł do ogrodu.
- O nie, braciszku. Ty zostajesz, mam z ciebie idealny podnóżek. - Wskazałam palcem na moje nogi ułożone na jego kolanach, a on wybuchł śmiechem.
- Widzę, że bardzo ci wygodnie.
- Bardzo. - Pokiwałam pionowo głową. - Nie wiem jak ty ze mną wytrzymujesz.
- Szczerze? To ja też nie wiem. Jak dla mnie, możesz tak leżeć jeśli ci wygodnie.
- Czekałam, aż to powiesz. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Co zrobiliście z Vanessą i Jacobem? - zapytałam, a on westchnął.
- Przyjechała Nicol... Wiesz jak jest.
- Co znów się dzieje?
- To co zwykle. Cały czas się o coś kłócą. To wygląda jakby Nicol zmuszała Vanessę do wszystkiego. W całym domu słychać krzyki jeśli ona jest. Vanessa coraz częściej przez nią płacze. Sytuacja jest strasznie napięta. Ona nie może zaplanować niczego dla siebie, bo zawsze okazuje się, że musi gdzieś jechać z Jacobem. Lubi go, ale wiesz, też chciałaby trochę czasu dla siebie. A my boimy się odezwać, żeby nas przypadkiem nie udupiła na cały świat. Wszyscy wiemy do czego jest zdolna.
- A jak Jacob to znosi?
- Kiepsko. Nie da się tego powiedzieć, to trzeba zobaczyć. On już powoli nie wyrabia. Nie wie co ma robić, o wszystkim dowiaduje się na ostatnią chwilę. Wygląda jakby powoli popadał w depresję. Jeśli Nicol jest gdzieś w pobliżu lub dzwoni to już nie jest za dobrze.
- Aż tak źle jest? - spytałam cicho.
- Jest nie do wytrzymania. Czasem zastanawiam się czy nie spakować się, wziąć ze sobą Vanessy i polecieć na kilka dni do Irlandii, do nas.
- To dobry pomysł. Dom jest wysprzątany, możecie jechać. I macie jeszcze wiewiórki, które przygarnęła twoja siostra, tak dla przypomnienia: mówię o sobie. - Wspólnie się zaśmialiśmy.
- Tak, wiewiórki to chyba najlepsze wyjście w tej sytuacji.
- Mówię poważnie. Przyda wam się kilka dni odpoczynku. Gdybym mogła, sama bym poleciała z Louisem, ale ja mam takie szczęście jak zwykle i jestem uziemiona w domu - mruknęłam pod nosem.
- Polecicie jak urodzisz. Louis przecież zdaje sobie sprawę z tego, że byś chciała polecieć, ale nie chce was narażać na takie ryzyko.
- Wiem o tym.
- Nie smutaj się już. - Potarł dłonią mój brzuch. - Jesteś w ciąży, powinnaś się cieszyć, a nie tak jak teraz smucić.
- Cieszę się.
- Mam nadzieję. - Uśmiechnął się.
- Dobra, wszyscy już chyba są. - Usłyszałam głos Louisa, a potem zobaczyłam, że idzie w naszym kierunku. - Chłopaki, jak to już podłączyliście to puszczamy "Anebelle"
- Ej! "Anabelle" to horror! - krzyknęłam. - Obiecałeś, że...
- Wiem, wiem. Nie mówiłem na serio. - Zaśmiał się. - Podłączyliście?
- Yep - odpowiedział Harry. - Wybierajcie film i... - przerwał, bo w chwili mówienia, w jednym momencie, wszystkie światła w domu, wraz z całym sprzętem, zgasły. Doris i Ernest zaczęli krzyczeć, ja z Niallem również, bo ktoś wpadł na nasze nogi.
- Cholera jasna. - Usłyszałam Louisa, a potem ujrzałam jego cień, gdy podnosił się. - Jezu, Summer? Boże, nic ci nie jest? - pytał przerażony, obmacując z niepokojem mój brzuch z każdej strony.
- Nie, nic mi nie jest. Wylądowałeś na szczęście tylko na moich nogach. No i na nogach Nialla.
- Przepraszam was. Po prostu potknąłem się o zabawki dzieciaków i straciłem równowagę. Do tego jeszcze jest ciemno.
- Nie, tu nie chodzi o mnie - odezwał się Niall. - Summer, na pewno nic ci nie jest?
- Nie, wszystko jest w porządku. Naprawdę. To był tylko wypadek.
- Na pewno?
- Tak, na pewno Louis. I nie pytaj mnie o to po raz kolejny, bo będę zła.
- Przepraszam - powiedział cicho. - Niall, wstawaj.
- Po co? Kurwa, jest ciemno, po co ja jeszcze mam wstawać?
- Idziemy włączyć prąd.
- Sam sobie nie poradzisz?
- Nie, nie poradzę. To duży dom, więc ktoś jest mi potrzebny do pomocy.
- Ja nie wiem, gdzie są u was bezpieczniki.
- To się dowiesz, przyda ci się to. Wstawaj, cholera - syknął Louis, a Niall jęknął.
- Akurat ja - mruknął, podnosząc moje nogi. Przesunął je na bok i wstał z kanapy. - Jak wybiję sobie zęby to wypłacisz mi odszkodowanie. Prowadź jakoś. Nie wiem gdzie iść, wszędzie jest ciemno.
- A od czego masz latarkę w telefonie? - spytał Louis, zapalając białe światło ze swojego iPhona. - Idziemy, Niall. - Pociągnął go za ramię i zaraz znikli na końcu korytarza.




   Światło powróciło po około 10 minutach, tak samo jak Niall wraz z Louisem. Blondyn powrócił do roli mojego podnóżka, a szatyn usiadł przy mojej głowie, bawiąc się moimi włosami.
- Chyba możemy odpalać - powiedział mój chłopak, a w tym samym momencie usłyszeliśmy sygnały dochodzące z naszych telefonów. Oboje sięgnęliśmy po swoje smartfony, domyślając się o co może chodzić.

"Pyk! Nie ma światła. Wszędzie ciemno. Dom pełny ludzi. Jak miło, że tu są. Prawda? Dziś to było jeszcze takie ostrzeżenie. To nie jest koniec. Pogramy tak może jeszcze przez kilka tygodni. Co wy na to? Bawcie się!"

2 komentarze:

  1. Ygh... Nienawidzę tego stalkera...
    Mam nadzieje, ze wszystko z porodem bedzie ok i nikogo nie usmiercisz :)
    Czekam na next ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może uśmiercę, może nie. Na razie wszystko owiane jest dużą tajemnicą ;)
      Pozdrawiam,
      /Perriele rebel

      Usuń