sobota, 2 września 2017

ROZDZIAŁ 16

"- Pokaż mi blizny...
- Dlaczego?
- Chcę zobaczyć, ile razy byłem potrzebny, a mnie nie było."


~Louis~

   Kolejna próba w tym tygodniu. Zmęczenie zdecydowanie bierze nade mną górę. Do końca trasy zostało jeszcze kilka koncertów, z czego jeden jest dziś po południu. Próba, która jest nad ranem to chyba najgorsze co może być. 4 rano. Przecież to szaleństwo. A wszystko dlatego, że ze  względów technicznych obiekt, w którym dajemy koncert będzie zamknięty przez pół dnia, więc próba w tym czasie nie wchodzi kompletnie w grę. Nie ma o czym gadać, bo nawet by nas tu nie wpuścili. I to jest minus tego wszystkiego.
Kto normalny robiłby próbę o 4 rano? No właśnie chyba nikt, bo lepiej jest się raczej choć trochę wyspać niż teraz się budzić. Co dowodzi, że my nie jesteśmy normalni. Dobra, inaczej. Jesteśmy normalni, to nasza praca jest nie za bardzo  normalna. I teraz to brzmi o wiele lepiej. Jeszcze ktoś pomyśli o nas nie wiadomo co, na przykład, że mamy nie po kolei w głowach i skończymy w pokoju bez klamek. Wtedy to już na pewno nasze życie byłoby piękne. Tylko czekać aż znikniemy z tego świata. Boże. Ze zmęczenia naprawdę miesza mi się w głowie. Muszę się w końcu wyspać. Życie na 10 kawach dziennie nie jest łatwe. Szczególnie, gdy tak jak my nie śpisz prawie w ogóle. Co teoretycznie nie jest w sumie możliwe. Ale jak widać jednak tak się da.
- Chłopaki!! - Usłyszałem głos Nialla z autobusu, gdzie się właśnie kierowałem. Jeszcze ten się będzie drzeć, kiedy już ledwo kontaktuję.
Westchnąłem, poprawiłem torbę sportową na moim ramieniu i wszedłem do autobusu, ledwo widząc na oczy. Jestem zmęczony jak cholera. Potrzebuję się teraz położyć chociaż na te głupie kilka minut.
- Kto zjadł moje kanapki ze stołu?! - krzyknął rozzłoszczony blondyn, a ja stałem całkowicie zdezorientowany po środku pojazdu.
Popatrzyłem w prawo i zobaczyłem wkurzonego Nialla. Popatrzyłem w lewo i zobaczyłem Liama i Harry'ego, leżących na ogromnej kanapie, z czego Harry już prawie spał. I po środku całego tego zamieszania stałem ja.. Jak zwykle.
- Ja - mruknął pod nosem Liam. Skoro on się przyznał to teraz rozpocznie się prawdziwa burza. A ja na to nie mam już sił. Ani fizycznie, ani psychicznie.
- Co? Nikt cię nie nauczył, że nie kradnie się cudzych rzeczy?! Jak tak w ogóle mogłeś?
- Nia...
- Ja umieram z głody, a ty? Ty po prostu tu tak sobie przyszedłeś i bezczelnie zjadłeś mi kolacjo-śniadanie! I co?! Jesteś z siebie dumny?!
- Tak, Niall! Jestem z siebie dumny! Nasza trójka nie jadła nic od ponad 24 godzin! Louis to już wygląda jak cień człowieka, ale ja nie mówię tu o nim tylko o tobie. - Wydzierał sobie gardło. No dzięki, Liam. Jeszcze ja zostałem wtrącony do rozmowy. - Ty cały czas coś żresz! Dałbyś nam coś, ale nie!
- Gdybyście poprosili jak ludzie to wam był dał! - odkrzykiwał z drugiego końca autobusu Niall, a ja myślałem, że i jednego i drugiego zaraz strzelę. Zrobię tak, jeśli za 2 minuty się nie zamkną. Jeszcze telefon mi dzwoni. Super. Ciekawe gdzie ja go w tej zasranej torbie mam. Tu jest wszystko. Począwszy od papierosów po tabletki przeciwbólowe.
- Tak, słucham. - Zacząłem rozmowę, gdy udało mi się już odnaleźć urządzenie. W tle cały czas  słychać było krzyki tej dwójki. Kątem oka mogłem zobaczyć, że Harry bierze poduszkę i wraz z nią idzie na piętro autobusu. Jak tak dalej pójdzie to nie tylko ja i on nie wytrzymamy tego całego chaosu.
- Ś-śpisz? - Usłyszałem cichy płaczliwy głos, a moje serce w jednej sekundzie stanęło. Niech to tylko nie będzie to o czym myślę.
- Summer? Co się stało?
- Nie obudziłam c-cię?
- Nie, nie spałem. Wracam z próby. Co się dzieje? - spytałem coraz bardziej zaniepokojony. Odpowiedziała coś czego niestety nie byłem w stanie ani usłyszeć ani zrozumieć przez krzyki tych dwóch idiotów. - Zamknijcie mordy na minutę!! Cisza!! - krzyknąłem już naprawdę poirytowany ich niepoważnym zachowaniem. - Kochanie co się dzieje?
- Przyleć. P-proszę. - Płakała , nie mogąc się uspokoić.
- Ale... Coś się stało poważnego, mam rację? - spytałem, podpierając się ściany. Mało brakowało, aby głos zaczął mi się załamywać, słysząc zrozpaczoną dziewczynę.
- Tak.
- Coś z dziećmi?
- To nie jest rozmowa na telefon. Po prostu przyleć. To ważne. Proszę. M-musisz tu przylecieć. Louis...
- Przylecę. Będę najszybciej jak to możliwe . Ale kiedy dotrę u was będzie już wieczór, mimo, że wylecę rano.
- Wiem, ale musisz przylecieć.
- Dobra, chłopaki! Pakujemy się i jedziemy! - Usłyszałem głosy z zewnątrz, należące prawdopodobnie do naszych techników.
- Cholera. Paul! - krzyknąłem, odsuwając na chwilę słuchawkę od ucha. - Summer, przylecę. Będę za jakieś 7 godzin. Muszę kończyć. Kocham cię.
- Co tam chciałeś Tommo? - Doszedł mnie głos naszego tour menadżera w chwili, gdy się rozłączałem.
- Zawieźcie mnie na lotnisko i załatwcie najszybszy lot do Londynu.

*//*//*

   W Londynie wylądowałem bardzo późnym popołudniem. Jak na lot ze Stanów prosto do tego miejsca to bardzo szybko. Wszystko działo się tak spontanicznie, więc doszło do tego, że sam leciałem samolotem. Żadnego z chłopaków, żadnego ochroniarza, jestem sam. Patrząc na moją psychikę teraz, to raczej dobrze. Patrząc na moje bezpieczeństwo to zdecydowanie gorzej. Nie czuję kompletnie żadnego zmęczenia, ani głodu odkąd otrzymałem telefon od Summer. Moje myśli teraz zajmuje wyłącznie ona i dzieci. Boję się. Szczerze przyznaję się, że boję się jak cholera. Nie wiem co się u nich dzieje, nie wiem co mam myśleć i czego się spodziewać. W głowie siedzi mi tyko trójka najważniejszych osób w moim życiu. Te kilka godzin dłużyło mi się jak nigdy. To uczucie było okropne. Okropne to mało powiedziane. Ta niewiedza dręczyła mnie odkąd usłyszałem jej głos, dosłownie mnie zabijała. Strach. Najodpowiedniej nazwać to uczucie. 
   Taksówka zatrzymała się przed moim domem, a mi serce zaczęło bić szybciej. Pospiesznie wyjąłem ze spodni portfel, a z niego należną kwotę i podałem ją kierowcy, dziękując za podwiezienie.. Wyszedłem z pojazdu, zakładając torbę na ramię, z którą przyleciałem tu z Ameryki. To jedyne co zdążyłem wziąć z autobusu. Byłem zbyt przejęty całą sytuacją, aby brać coś jeszcze.
Auto odjechało, ja podszedłem do bramy, a zaraz potem wszedłem na posesję, po wcześniejszym wpisaniu kodów i ich zatwierdzeniu przez urządzenie, odpowiadające za bezpieczeństwo tego domu, a raczej za bezpieczeństwo mojej rodziny.
   Znalazłem się w domu, skąd dochodziła całkowita cisza. I właśnie ta cisza sprawiała, że byłem przerażony.
- Gdzie ona jest? - spytałem, wchodząc do kuchni. Zobaczyłem Vanessę robiącą coś przy blacie i patrzącą na nią ze srogim spojrzeniem Izabellę. Co tu robi Vanessa? Tylko ja nie wiedziałem, że ona wróciła już ze Stanów? Bo takie wrażenie właśnie odnoszę.
Odwróciła się i nawet nie była zbyt zaskoczona moim widokiem. Nie dziwię się.
- W sypialni. Zasnęła kilka godzin temu, zaraz po telefonie do ciebie. Nie chciałam jej budzić - wyjaśniła, a ja pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- Co się stało? Dlaczego płakała? - Zadałem kolejne pytanie.
- Chciałabym ci powiedzieć, ale myślę, że najlepiej jeśli ona to zrobi. Będzie lepiej, jeśli usłyszysz to od niej, nie ode mnie. Przepraszam, Louis. Naprawdę ja...
- Uspokój się. Nie mam do ciebie pretensji.
- Długo płakała - powiedziała cicho. - W końcu zasnęła.
- Doceniam, że mi to mówisz.
- Louis? - Podniosła wzrok znad swoich palców, a ja pokazałem gestem, aby mówiła dalej. - Pamiętaj, że mam do was wielki szacunek i kocham was jak prawdziwą rodzinę.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Ja... Chciałam po prostu, abyś o tym wiedział.
- W porządku. Czy to ma jakiś związek z tym co się stało?
- Louis - westchnęła. - Lepiej pójdź do niej. Na pewno będzie chciała cię zobaczyć, gdy się obudzi - poradziła, a ja pokiwałem w zgodzie głową.
   Już byłem przy schodach, ale zatrzymał mnie głos Izabelli, wołającej za mną, więc byłem zmuszony się zatrzymać.
- O co chodzi? - spytałem niezbyt grzecznie.
- Emm... tak myślałam ostatnio o mojej pensji i...
- Zjeżdżaj. Nie mam teraz na to czasu. A co do pensji, zarabiasz wystarczająco dużo. - Szybko ją zbyłem i wszedłem na górę, zostawiając ją samą. Wszedłem do naszej sypialni, w której prawdę mówiąc nie byłem od tygodnia. To wtedy tu przyjechałem, bo byłem pewny, że ona się głodzi, a jak się później okazało winną wszystkiego była Izabell, znienawidzona od samego początku przez moją narzeczoną.
Wolnym krokiem podszedłem bliżej łóżka, odłożyłem torbę na podłogę, a sam usiadłem na materacu, obok śpiącej szatynki. Jej twarz mimo upływu kilku godzin, wciąż pokryta była łzami, które zniszczyły jej idealny jak zwykle, ale naturalny i delikatny makijaż. Wpatrywałem się w nią kilka minut z pewnym strachem, zmartwieniem, ale też zniecierpliwieniem, bo tak bardzo bałem się usłyszeć co ona ma mi do powiedzenia. Z drugiej strony, nawet nie wiem czy jestem gotowy, by usłyszeć to co wiem, że muszę wiedzieć. Położyłem dłoń na jej brzuchu przykrytym kocem. Nie chciałem, żeby się przeze obudziła, chciałem po prostu dotknąć ją po takim czasie, ale zamiast tego otworzyła oczy, w których kryło się przerażenie i rozpacz.
- Louis - wyszeptała cicho, patrząc na mnie zielonymi tęczówkami.
- Tak, to tylko ja. Nie bój się. Wszystko jest dobrze.
- Nie, nie jest. - Poderwała się do góry i usiadła.
- Hej, słońce, jestem tutaj. - Odgarnąłem kilka kosmyków z jej czoła, które niesfornie na nie spadły i założyłem je za ucho.
- Musimy porozmawiać - powiedziała drżącym głosem.
- Wiem, dlatego tu jestem. Przyleciałem pierwszym samolotem do Londynu, aby być przy tobie.
- Nie przyleciałeś prywatnym? - spytała zachrypniętym głosem.
- Nie. Nie brałem nawet ochroniarza, było jedno wolne miejsce w samolocie. Jestem sam.
- Przepraszam, że dzwoniłam, żebyś tu przyleciał. - Zwiesiła głowę, a ja wyciągnąłem rękę i ująłem jej brodę w palce, sprawiając, by na mnie spojrzała.
- Nie przepraszaj. Przyleciałem, bo jesteś moją narzeczoną, matką moich dzieci, kocham cię i cholernie się bałem o to czy nic wam się nie stało.
- Dziękuję, że tu jesteś - powiedziała łamliwym głosem.
- Już ci kiedyś mówiłem, że bez względu na to gdzie będę, wystarczy jeden twój telefon, jedno słowo, abym znalazł się przy tobie. A teraz powiedz co się stało.
- Ja... ja byłam rano u lekarza. - Przełknęła ślinę, a ja już wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego co mogłoby być.
- Powiedz, że to nic złego, powiedz, że wszystko jest w porządku. - Wypowiedziałem te słowa, mimo że wiem, że wcale nie jest dobrze. Gdyby tak było, nie błagałaby mnie abym przyleciał.
Zamknęła oczy, głęboko odetchnęła i pokręciła powoli przecząco głową, a ja poczułem jak moje serce rozpada się na sto, tysiąc, milion kawałków.
- Zrobili mi dodatkowe badania. Myślałam, że są obowiązkowe, nie wiedziałam, że coś się dzieje. - Podniosła wzrok na ścianę za mną, a ja zobaczyłem, że jej oczy zaczynają wypełniać się łzami. - Pół godziny później dostali wyniki. Potwierdzili swoje przypuszczenia i... i... - Nie była w stanie mówić, a ja coraz bardziej byłem przerażony. Jeszcze bardziej niż by się mogło wydawać.
- Najpierw się uspokój. - Wziąłem jej dłoń w swoją, lekko ściskając.
- Nie mogę - szepnęła. Po jej policzkach spływały łzy, była cała roztrzęsiona.
- Powiedz co powiedzieli lekarze.
- Jednak mam anemię, ale... ale jest coś jeszcze. Ciąża...
- Co ciąża? Summer, co ciąża? - spytałem zbyt przejęty. Zbyt przejęty i przestraszony.
- Jest zagrożona. - Wybuchła płaczem, a mi zakręciło się przed oczami.
- J-jak bardzo jest źle? - spytałem pustym głosem, kompletnie wypranym ze wszystkich emocji, co spowodowane było strachem.
- Bardzo. Lekarz powiedział, że mogę nie donosić ciąży do końca, a wtedy dzieci nie przeżyją. Może być też tak, że to ja nie przeżyję i umrę zaraz po porodzie. - Dławiła się łzami, szlochała, a cały mój świat w jednej sekundzie legł w gruzach.
- Nie, nie, nie... To nie może być prawda. Powiedz, że to nie jest prawda. Powiedz, że po prostu sobie ze mnie żartujesz.
- Gdybym żartowała, nie ściągałabym cię ze Stanów, Louis. - Zamknęła oczy i dopiero wtedy zdołałem zauważyć, że jej ręce całe się trzęsą. Ująłem jej dłonie w swoje, chcąc sprawić, by choć odrobinę się uspokoiła.
- A-ale są też jakieś szanse, że wszystko będzie z wami w porządku, prawda? Muszą jakieś być.
- Są, kilku procentowe, bardzo małe i nikłe.
- Ale są. Trzeba mieć nadzieję. Musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Tylko w ten sposób przez to przejdziemy.
- Boję się. Tak strasznie się boję.
- Co jeszcze powiedział lekarz? Wiedzą dlaczego ciąża jest zagrożona?
- Na mój przypadek składa się wiele czynników. Przy ciąży bliźniaczej już jest wysokie zagrożenie, a ja mam anemię. Już raz poroniłam, Louis. Nie chcę, żeby znów tak było. - Ponownie się rozpłakała. Zbliżyłem się do niej i skryłem w swoich ramionach.
- Nie będzie, nie może tak być. Przecież są jakieś szanse.
- Tak, są, ale aby je podwyższyć wycofali mi wszystkie leki i zapisali nowe. Za kilka dni dostarczy je kurier.
- Jak to kurier? Leki?
- Nie ma ich w Anglii. To dziwne, ale to prawda. Sprowadzają je specjalnie dla mnie - mówiła krztusząc się łzami.
- Boże. Dlaczego kiedy mnie nie było nie odpoczywałaś, tylko pracowałaś cały czas? Mówiłem ci, żebyś się nie przemęczała. Może wtedy nie byłoby takiego ryzyka.
- P-przepraszam, p-przepraszam. - Z jej oczu płynął wodospad łez, przez co nie mogła powiedzieć normalnie żadnego słowa.
- Cicho, nie przepraszaj. To nie jest twoja wina. Mówię to pod wpływem emocji, bo nie wierzę, że to może być prawda. Nie wierzę, że to spotyka akurat nas. To jest jak kara. - Nim się zorientowałem ja też już płakałem.
- P-potrzebuję cię teraz. Nie możesz mnie samej tu znów zostawić. Tak bardzo się wszystkiego boję.
- Nie zostawię cię. Już nie. Za bardzo cię kocham, by zrobić to kolejny raz.



*//*//*
- Na pewno, mamo? - Po raz kolejny podczas tej rozmowy powtórzyłem to pytanie. - Lekarze dają jej naprawdę małe szanse. Nie wiem co robić.
- Skarbie, po pierwsze musisz się uspokoić i nie dać jej po sobie poznać, że jesteś przerażony bardziej od niej, bo to jej nie pomoże, tylko wszystko bardziej pogorszy. Musisz ją teraz wspierać i być przy niej, a ona musi teraz naprawdę dużo odpoczywać. Jestem pewna, że lekarze zalecili jej by większą część czasu leżała.
- Tak, ma też przypisane specjalne leki. - Westchnąłem ocierając czoło dłonią i spoglądając w rozgwieżdżone niebo. - Mamo?
- Tak synku?
- Dziękuję za twoje rady i za to, że mnie wysłuchałaś. I przepraszam, że cię obudziłem. Musiałem do ciebie zadzwonić. Tylko ty w tej chwili rozumiesz Summer, bardziej niż ktoś inny. - To prawda co powiedziałem. Moja mama była w podobnej sytuacji, gdy była w ciąży z Doris i Ernestem oraz sama pracuje w szpitalu. Jej zdanie w tej sprawie jest dla mnie ważne.
- Nie dziękuj mi i nie przepraszaj. Jestem twoją matką, możesz zadzwonić do mnie o każdej porze dnia i nocy. Zawsze ci pomogę, pamiętaj.
- Jesteś dla mnie jak Anioł Stróż, mamo.
- Nie przesadzaj synu. Jestem tylko człowiekiem, jak inni.
- Ale niesamowitym człowiekiem. - Uśmiechnąłem się, mimo że wiem, że ona tego nie jest w stanie zobaczyć. - Summer chciała was zobaczyć, zresztą nie tylko ona, ja również, ale teraz... w tej sytuacji będzie nam trudno do was przyjechać. Naprawdę mi przykro.
- Przestań. Doskonale was rozumiem. Skoro wy nie możecie przyjechać do nas to my za jakiś czas wpadniemy do was.
- Naprawdę?
- Tak. To żaden problem. Tylko nie mów Summer. Niech ma niespodziankę.
- Pewnie. Mamo, muszę kończyć. Ktoś się do mnie dobija - powiedziałem, słysząc kolejny sygnał oznaczający, że ktoś próbuje się ze mną skontaktować. Tak naprawdę od 5 minut w ogóle nie przestaje. 
- W porządku. Pamiętaj tylko, aby Summer dużo odpoczywała, to najważniejsze. Nie będę ci już dłużej przeszkadzać.
- Ty nigdy nie przeszkadzasz, mamo.
- No jasne. - Zaśmiała się. - Uważaj, bo ci jeszcze uwierzę.
- Kocham cie i tęsknię.
- Ja ciebie też dziecko. Dobranoc.
- Dobranoc mamo. - Uśmiechnąłem się i rozłączyłem. Naprawdę potrzebowałem tej rozmowy. Potrzebowałem się komuś wygadać, porozmawiać z mamą i usłyszeć, że nas wspiera.
Popatrzyłem w okno sypialni mojej i Summer, skąd dochodziło delikatne światło lampki nocnej, świecące mojej śpiącej narzeczonej.
Tak czy inaczej menadżer mnie kiedyś zabije za te moje wybryki. To "kiedyś" może bardzo szybko nastąpić. To "kiedyś" to będzie "niedługo".
- Co chcesz Niall? - spytałem już zdecydowanie zmęczonym głosem, odbierając kolejne połączenie. Tym razem nie od mojej rodzicielki, ale od mojego wspaniałomyślnego szwagra.
- Gdzie ty do jasnej cholery się podziewasz, Tomlinson?!
- Jestem w Londynie - westchnąłem.
- W Londynie?! Co ty robisz w Londynie?!
- Jakbyś zapomniał, twoja siostra tu mieszka - mruknąłem pod nosem. - Ja w sumie też. Tak ci tylko przypominam.
- Jasna cholera. Wydzwaniamy do ciebie od godziny. Za 5 minut koncert, a ty jesteś na innym kontynencie!
- Musiałem tu przylecieć, Niall. Chodzi o zdrowie Summer i dzieci.
- Co się dzieje? - zapytał, na chwilę przerywając swoje krzyki.
- Tego nie da się wyjaśnić telefonicznie. Jak wrócisz to ci wszystko wyjaśnię.
- A co z koncertem?
- Nie przylecę. Wystąpcie beze mnie lub odwołajcie. Musimy zakończyć wcześniej trasę i odwołać te ostatnie koncerty.
- Jak to? Tommo?
- Przywieźcie moje rzeczy. Zabrałem tylko jedną torbę.
- Cholera. Louis co się dzieje, że musimy odwołać resztę trasy?
- Posłuchaj, Niall. Powiem ci tylko tyle, że życie twojej siostry i dzieci w tym momencie jest zagrożone i stoi pod wielkim znakiem zapytania. Teraz jedyne co można zrobić to tylko i wyłącznie czekać na cud. Może Bóg się nad nami zlituje i nam pomoże.
_________________
ŻYCZĘ MIŁEGO POWROTU DO SZKOŁY! :)

1 komentarz:

  1. Niech sie nic nie stanie i wszystko będzie dobrze :( :(
    Rozdział cuudowny jak zawsze ;)

    OdpowiedzUsuń