sobota, 25 listopada 2017

ROZDZIAŁ 23

"Nie śpię, bo myślę o Tobie.  Nie jem, bo myślę o Tobie. Nie uczę się, bo myślę o Tobie. Nie chcę żyć, bo tęsknota mnie wykańcza."

~Summer~

   - Nie! Błagam! - krzyczę przez płacz, ale czuję jakby nikt mnie nie słyszał. Może właśnie nie słyszę? I może to sen, z którego muszę się obudzić?
- Proszę się odsunąć. Chyba nie chcemy,  żeby komukolwiek jeszcze stała się krzywda - powiedział z frustracją ratownik i odsunął mnie na kilka centymetrów.
Patrzyłam jak Louis zostaje wwieziony do wnętrza karetki, patrzyłam tylko na niego i na
nic innego. Na jego twarz i usta, w których była rurka, doprowadzająca powietrze do jego ust.
Patrzyłam na niego, widziałam jak wygląda w tym momencie i nie mogłam racjonalnie myśleć.
- Proszę, to mój narzeczony. Muszę z nim jechać. - Dławiłam się łzami.
- Rozumiem panią, że to bolesne. - Co on pieprzy? On nic nie rozumie. Gada tylko to co mu kazali. - Ale mamy za mało ratowników, by mogli w razie czego pani pomóc. Jest pani w zaawansowanej ciąży, po takim wydarzeniu może pani potrzebować pomocy medycznej. Przykro mi. Lepiej, żeby pani została z pozostałymi tu ratownikami i z nimi zaczekała na pozostałe karetki.
- A-ale... P-proszę. - Złożyłam ręce jak do modlitwy i z płaczem szłam za mężczyzną.
- Nie mamy wystarczająco medyków w ambulansie. Niech to pani w końcu zrozumie! - krzyknął z irytacją. Pewnie chciał, żebym przestała płakać, ale cóż... nie udało mu się. Wszystko pogorszył.
- A pan niech zrozumie, że to mój narzeczony i muszę z nim jechać.
- Ile razy mam...
- Co tu się dzieje? - Usłyszałam za plecami głos Nialla i zakryłam sobie usta dłonią, chcąc stłumić płacz. Spojrzałam na niego. Miał minę, z której nie dało się wyczytać żadnej emocji. Bardzo dobrze to ukrywał. Zdecydowanie lepiej niż ja.
- Ta pani chce jechać z poszkodowanym. Mówiłem jej już, że to niemożliwe, bo mamy zbyt mało sanitariuszy, ale ona upiera się przy swoim.
- Proszę jej pozwolić jechać. To ważna dla niej osoba i nie da wam tak łatwo odjechać. Jeśli coś się wydarzy, pokryjemy wszystkie koszty, tylko...
- No dobrze, już dobrze - ustąpił mężczyzna ku mojej uldze. - Proszę wsiadać. Musimy być jak najszybciej w szpitalu.
- Dziękuję. - Ruszyłam za ratownikiem, ale zatrzymał mnie krzyk.
- Panna Smith?! - Podbiegł do mnie policjant, dysząc.
- T-tak?
- Czy może pani zeznać co tu się dokładnie stało?
- A-ale ja...
- Chcę zadać tylko kilka pytań i to wszystko. To ważne, by rozpocząć dochodzenie. Bez tego nie mamy zbyt dobrego początku.
- Ale ja n-nie... N-Niall...
- Jedź, wszystkim się zajmę. Jedź z Louisem. Będziemy jechać za wami i zaraz będziemy na miejscu - odpowiedział blondyn.
- Dziękuję - powiedziałam pospiesznie i wsiadłam do karetki.
   Usadzili mnie na siedzeniu obok szatyna. Zaintubowali go. Jego szara koszulka, była rozerwana w połowie i cała nasiąknięta krwią. W środkowej części brzucha ratownik uciskał bandażem ranę w miejscu, gdzie został postrzelony. Próbowałam z całej siły nie płakać, chciałam zrobić to dla niego.
Zbliżyłam się do chłopaka na tyle ile się dało i wzięłam go za rękę, wiedząc, że to choć trochę mnie uspokoi.
- Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze - szeptałam jak w transie. Przecież będzie dobrze... Prawda?

*//*//*

~Niall~


   - Nie, już panu mówiłem. Zjawimy się na przesłuchaniach, ale na pewno nie teraz. Musimy być w szpitalu - tłumaczyłem po raz kolejny komisarzowi. Rozmawiać z policjantem nawet przez telefon to trudna sprawa. - Tak, przysięgam. Znaczy... nie wiem co z moją siostrą będzie, ale postaramy się ją przywieść. - Gubiłem się w odpowiedziach. Gadam przez telefon, do tego z policją i jeszcze próbuję jakoś jechać przez miasto, a niczego nie mogę zrobić dobrze i normalnie, bo jestem niezwykle przerażony. Moje życie ostatnio to jedynie niepokój, niepewność i lęk. Najpierw strach przed utratą Vanessy, a teraz to Louis, mój przyszły szwagier może umrzeć. Wypluń to, Niall!
To jakby sam Bóg bawił się ze mną i zresztą nie tylko ze mną, w jakieś gierki.
- Dobrze, w takim razie czekamy.
- A jeszcze mam pytanie - powiedziałem szybko nim mężczyzna się rozłączył.
- Tak?
- Co się stało z tym facetem, stalkerem? - zapytałem przejęty.
- Lucas Davis, tak?
- Przejechałeś na czerwonym! - krzyknął ktoś z tylnego siedzenia, a ja cudem kierowałem pojazd tylko na jednym pasie. - Niall!
- Cicho! - krzyknąłem poirytowany w ich stronę. Chyba nie zdają sobie sprawy, że rozmawiam z kimś kto bardzo szybko może mi zabrać prawko za takie coś. - Tak, Lucas Davis.
- Został zatrzymany. Czeka go rozprawa sądowa. To nie pierwszy jego wybryk w tym stylu. Ostatni miał miejsce ponad rok temu, wtedy również zaatakował pańską siostrę. Uciekł z więzienia, więc wyrok będzie ciężki. Prawdopodobnie grozi mu 15 lat. Więcej nie będzie państwa nachodził, zostanie przewieziony do więzienia o zaostrzonym rygorze - wyjaśnił. Miałem uczucie, że robił to długo, zbyt długo.
- Dziękuję za informację. Tak jak mówiłem, jeszcze dziś zjawimy się na komisariacie. A przynajmniej spróbujemy.
- Dobrze. W takim razie, do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedziałem tym samym i się rozłączyłem. - Czy was już do reszty popieprzyło?! - krzyknąłem na osoby, znajdujące się w moim aucie. - Komu odwaliło aż tak, żeby drzeć się na cały regulator, że Niall Horan przejechał na czerwonym świetle?! Nie wiem jak wam, ale mi się raczej nie marzy utrata prawa jazdy!
- Skąd mieliśmy wiedzieć, że wiedziałeś o tym, że przejechałeś? - odezwała się Vanessa. - Chyba dobrze, że ci powiedzieliśmy.
- Wydarliście się, a nie powiedzieliście, to po pierwsze. Po drugie, cały czas rozmawiałem z policją, doskonale o tym wiedzieliście.
- Jezu, Niall...
- Niech już nikt się nie odzywa! - Uniosłem rękę, uciszając ich. Jestem poddenerwowany, nie myślę logicznie i naprawdę nie mam ochoty teraz na jakąkolwiek kłótnię, jeśli chodzi o moich przyjaciół i bliskich. To nie czas i miejsce na to.  Nie wiem nawet dlaczego akurat to ja prowadzę.
   Zatrzymałem się na parkingu, pod samym szpitalem i wyłączyłem silnik. Nie musiałem nic mówić, bo każdy zrozumiał moją iluzję, gdy popatrzyłem na nich ponurym wzrokiem i wysiedli sami. Osobiście nie wiem co dokładnie tak naprawdę czuję. To ja muszę być tu tym odpowiedzialnym i muszę się zająć moją siostrą, bo inaczej za fajnie nie będzie.
Z tego co było widać, przyjechaliśmy jakieś kilka minut po przyjeździe karetki, bo ta stała przy wejściu do szpitala już otwarta i pusta.
Skierowaliśmy się do budynku i najszybciej jak tylko potrafiliśmy, przemierzaliśmy szpitalne korytarze. Pierwszym naszym celem była recepcja, gdy już do niej dotarliśmy. Nie wiem czy nam coś powiedzą, ale warto spróbować.
- Dzień dobry. Szukamy Louisa Tomlinsona, został tu przewieziony przed chwilą. Jestem z rodziny, brat jego partnerki. - Na szybko wszystko wytłumaczyłem.
- To ten ze strzelaniny? - zapytała ciemnowłosa pielęgniarka.
- T-tak - zająknąłem się. Nazwali to strzelaniną, a przecież strzelał tylko ten koleś. Chcą zrobić z nas przestępców, no nieźle.
- Został przewieziony na salę operacyjną. To tam - odpowiedziała i wskazała palcem dalszą część korytarza po lewej.
- Bardzo dziękujemy. - Pokiwałem pospiesznie głową i udaliśmy się truchtem w podaną stronę. Na końcu korytarza stała moja zapłakana siostra, rozmawiająca z lekarzem.
- Nie może pani dalej wejść. To sala operacyjna, mogą wejść tylko ci upoważnieni do tego - tłumaczył mężczyzna w białym kitlu.
- Dobrze, rozumiem. Chcę tylko wiedzieć jak bardzo jest źle. Niech doktor w końcu mi powie, czy jest czego się bać.
- Summer, jestem - wtrąciłem niegrzecznie, obejmując roztrzęsioną szatynkę.
- A pan kim jest? - zapytał z powagą lekarz.
- To mój brat. Niech pan w końcu powie jakie jest ryzyko.
- W tej chwili nie możemy nic ocenić. Pani narzeczony został postrzelony w brzuch. Nie wiemy dokładnie jakie narządy zostały uszkodzone, dlatego potrzebna jest pilna operacja. Wyjmiemy kulę, zaszyjemy rany po postrzale i wtedy będziemy mogli powiedzieć coś więcej.
- Ale czy on z tego wyjdzie? Jak duże jest prawdopodobieństwo, że on... że on może... może...
- Niech się pani uspokoi. W pani stanie nie należy się denerwować. I proszę posłuchać. Naprawdę dużo osób z tego wychodzi i wszystko jest dobrze. Naprawdę zrobimy wszystko co w naszej mocy, by uratować mu życie, od tego tu jesteśmy. I zdajemy sobie sprawę z tego kim on jest i kim państwo jesteście, więc proszę się nie denerwować.
- Ale obiecuje doktor, że zrobicie wszystko? - ponownie zapytała, a mnie ukuło w serce.
- Obiecuję. A teraz muszę już iść. Proszę sobie usiąść i poczekać.
- Dziękuję - odpowiedziała cicho, a lekarz znikł za wielkimi podwójnymi drzwiami. Summer spojrzała na mnie i jedyne co zrobiła to przytulenie mnie. Rozpłakała się jak dziecko, mocząc mi przy tym szyję. - Jak dobrze, że jesteś.
- Obiecałem, że przyjadę - szepnąłem do jej ucha i głaskałem ją po plecach.
- Tak bardzo się o niego boję. Jeśli on nie przeżyje...
- Nie mów tak. Wszystko będzie dobrze. Louis jest silny, nie zostawi ciebie i dzieci.
- Uratował mnie. Obronił mnie przed kulą. Lucas, by mnie zastrzelił. Wraz z dziećmi. On mnie uratował i sam naraził swoje życie.
- Louis cię kocha. Nie opuści was.
- Obyś miał rację - wyszeptała. Tak, obym miał rację. Inaczej sam siebie też będę o to winił. I jeszcze to, że... przecież ta informacja obejdzie zaraz cały świat. Nie wiem czy Summer to wytrzyma. Na tyle ile ją znam, nie zniesie tego dobrze. Możemy dołączyć do tego jeszcze mnie.

*//*//*

~Summer~

   Drugą godzinę przesiaduję na korytarzu szpitalnym. Prawie nikt się nie odzywa do mnie, a ja do nich. Czasem wymieniamy ze sobą kilka słów, choć to jest ciężkie. Zawsze, gdy cokolwiek mówię, z trudnością tłumię w sobie płacz, jeszcze zanim wydobędzie się z mojego gardła.
Siedzę na samym końcu, w samym rogu, przytulona do Nialla. Siedzenie jest twarde i niewygodne, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza, tu jest mi dobrze. Głowę ułożoną mam na klatce blondyna i zwieszoną w dół. Nie puściłam go, ani on nie puścił mnie odkąd rozpoczęła się operacja. Sam zaproponował mi, że weźmie mnie na kolana, by było mi wygodniej, jednak ja od razu odmówiłam. Nie chcę go dodatkowo obciążać swoją aktualną wagą. Jedyne co robię to staram się być spokojna.       Prawą rękę nieprzerwanie trzymam na brzuchu, jednak nie bardzo to pomaga. Cały czas czuję ruchy dzieci. Nigdy to aż tak długo nie trwa, teraz nawet na minutę nie przestają się poruszać. One to wyczuwają, a ja nie umiem ich uspokoić, gdy sama wciąż się denerwuję. Nie powinnam, wiem. Lecz jest to dla mnie zbyt trudne, by nie wpłynęło to na moją psychikę. Tak cholernie się boję. Nie mogę przestać myśleć o Louisie ani na chwilę.  Z każdą kolejną sekundą jest gorzej, z każdą sekundą martwię się bardziej. Operacja trwa strasznie długo, a ja na próżno próbuję sobie wmówić, że jednak wszystko jest i będzie dobrze. Ale na próżno. Nie jestem nawet pewna tego, co się dzieje na stole. Jedyne co wiem to to, że pielęgniarka kilka razy wychodziła z bloku, tylko po to, by dostarczyć na miejsce kolejne torebki krwi.
Niall, nie chcąc mnie gorzej stresować, próbował wypytać o coś pielęgniarkę, ale ta albo odpowiadała już niechętnie, albo ucinała szybko rozmowę, mówiąc, że operacja nadal trwa i nie może nic powiedzieć. O ile to można było w jakiś sposób nazwać rozmową




- Jest ci zimno? Chcesz moją kurtkę? - zapytał cicho Niall w moje ucho. Zimno? Nie wiem, jakoś nie zwracałam na to uwagi.
- Trochę - odpowiedziałam mało słyszalnie, lecz on zdołał to usłyszeć i już za chwilę miałam na ramionach jego czarną puchatą kurtkę. - Dziękuję - szepnęłam z powrotem zamykając oczy.
- Dobrze się czujesz? - zapytał ponownie, a ja potrzęsłam głową. - Nie wyglądasz za dobrze, jesteś blada. Co się dzieje?
- To co w ciąży. Znów mam mdłości, słabo mi. Niedługo rodzę, nie wiem, dlaczego wciąż mam te objawy. - Otworzyłam oczy. Powiedziałam o wiele więcej niż w ciągu tych 2 godzin. I tak naprawdę... nie wiem jak ja to zrobiłam.
- To tylko nerwy. - Przysunął moją twarz bliżej i pocałował w czoło.
- Chcę pić - dodałam osłabionym głosem. Powinnam leżeć w domu i odpoczywać. Jednak nie mogę. Nie mogę wrócić do domu i zostawić tutaj samego Louisa. Do tego, kiedy nawet operacja nie dobiegła jeszcze końca.
- Już ci daję. - Pochylił się i wziął do ręki stojącą na podłodze butelkę wody, i podał mi ją, wcześniej odkręcając. Chwyciłam ją drżącymi rękami, o mało co nie wylewając jej zawartości. Wysiądę tutaj psychicznie.
- Spokojnie, pomogę ci, daj. - Ułożył swoje dłonie na moich i przytrzymał mi butelkę. Trwał w tej pozycji dotąd, aż wystarczająco się nie napiłam. Co było trudne.
Podziękowałam mu i oddałam butelkę. Gdy ją zakręcał, ja niespodziewanie wybuchłam nieoczekiwanym płaczem, wyrzucając z siebie wszystkie emocje.
- On musi żyć, rozumiesz? Ja sobie bez niego nie poradzę. To ja powinnam tam leżeć i to ja powinnam teraz walczyć o życie. - Dławiłam się łzami.
- Ty i dzieci, tak? Pomyślałaś o nich w ogóle? Uspokój się. Wszystko będzie w porządku. - Odstawił butelkę i ujął moją twarz w dłonie. Unikałam jego wzroku, patrząc wszędzie i nieprzerwanie płacząc.
- Mówisz tak, żeby mnie uspokoić. Ale wiesz co? To nie pomaga, tylko wszystko pogarsza. Nie potrzebuję tego, żeby ktoś mi mówił, że wszystko będzie dobrze, kiedy tak naprawdę gówno wie co się tam dzieje.
- Summer...
- Nie, Niall. - Pokręciłam przecząco głową. - Rozpłakałam się,  okej? Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Histeruję znowu, tak. Ale i ja i ty wiemy, że słowa tu nie pomogą. Cholera, nie umiem dłużej w sobie tego ukrywać, rozumiesz? Nie potrafię ukrywać, że jest dobrze. Nie potrafię ukrywać tego, jak trudno w tej chwili mi jest i jak cholernie się boję.
- Summer, spójrz na mnie. - Przekręcił moją głowę z powrotem w swoją stronę - Proszę.
- Nie. - Pokręciłam przecząco głową, jednak tym razem, nie wiem dlaczego, spojrzałam w jego oczy. - Nie potrzebuję tego, żebyś mi o tym  mówił.
- Nie będę gadać, żeby gadać. Nie o to w tym chodzi. Chciałem tylko ci powiedzieć, że jestem przy tobie i bez względu na to co się stanie, zostanę z tobą i dziećmi. Ale naprawdę... mam nadzieję, że Louis z tego wyjdzie. - Próbowałam się uśmiechnąć na jego słowa, ale kiepsko mi to wychodziło i powstał tylko grymas.
- Kocham cię braciszku - szepnęłam i się w niego wtuliłam.
- A ja ciebie malutka. - Pocałował mnie w czubek głowy. Ledwo zamknęłam oczy, a już usłyszałam, że w naszą stronę ktoś nadbiega.
Podniosłam z niepokojem głowę.
Johannah, Lottie, Felicite.
- Co z moim synem? - Moja przyszła teściowa stanęła obok mnie, szybko i nierówno oddychając. Z przerażeniem podniosłam powoli głowę i spotkałam się z jej zaniepokojonym wzorkiem, pełnym strachu. No i co ja mam im teraz powiedzieć? Nie dam rady. To jego mama, a ja... Nie, nie mogę...
- J-ja... N-Niall? - Odwróciłam się z powrotem do mojego brata, szukając w nim pomocy. Nie mogę racjonalnie myśleć, a mówić to już w ogóle. - N-Nie...
- Uspokój się skarbie. Spokojnie - powiedziała Johannah, starając się sama zostać przy zdrowych zmysłach. Usiadła na krześle obok, po mojej drugiej, prawej stronie i położyła dłoń na moich plecach, delikatnie głaszcząc. Pewnie, by dodać mi otuchy. Znam ją i wiem, że zawsze ma na uwadze dobro innych. - Summer, jesteś cała roztrzęsiona. Spokojnie, nie jesteś tu sama.
- Czy ktoś  może nam wyjaśnić co się dzieje z naszym  bratem? - Usłyszałam kolejny drżący głos. Ten należący do Lottie. - Ludzie, proszę, ktoś...
- Dziewczyny, spokojnie. - Niall próbował wszystkich choć nieco uspokoić, ale przy tych wydarzeniach i przy tym co się dzieje teraz, nie sądzę, by coś podziałało. Nawet w najmniejszym stopniu. Sam nie wygląda zbyt dobrze, a musi jeszcze mnie niańczyć.
- W takim razie wyjaśnijcie co się dzieje. Nic nie wiemy oprócz tego, że został postrzelony - odezwała się Felicite.
- Zostaliśmy wszyscy napadnięci u nas w domu. - Niall wstał z miejsca i zaczął wszystko wyjaśniać. - Postrzelono naszą ochronę, nie mogliśmy się bronić Lucas, to znaczy... stalker Summer i Louisa... chciał postrzelić Summer, ale... Louis w ostatniej chwili osłonił ją swoim ciałem i... uratował ją... - powiedział cicho ostatnie słowa.
- Zaryzykował swoje życie dla mnie i dzieci - wtrąciłam z płaczem. - Nigdy sobie nie wybaczę, że jest tu przeze mnie.
- Summer, przestań. To nie jest twoja wina - powiedziała Jay, całkowicie pewna siebie. - Słyszysz? Nie możesz winić siebie o to co się stało.
- Nie radzę sobie z myślą, że może go zabraknąć - wyszeptałam, a ona mnie przytuliła. Tak jak matka córkę. Tak jak moja mama, gdy byłam mała. Tak jak moja mama, za którą tak mocno tęsknię...
- Nie zabraknie go, nie teraz. Wszyscy wiemy, że Louis jest silny.
- A wiadomo co z nim? - zapytała cicho Lottie, siadając obok Harry'ego, który natychmiast objął ją ramieniem.
- Od 2 godzin jest operowany. Nikt nie chce nic więcej nam powiedzieć. Na razie zszywają rany po postrzale, a na blok cały czas dostarczana jest duża ilość krwi - odpowiedział Liam.
- Czyli... nie jest dobrze? - Felicite załkała i usiadła obok swojej siostry.
- Lekarz powiedział, by się nie martwić. Dużo ludzi z tego wychodzi. Poza tym, nie wiemy co tam się dzieje. Może rzeczywiście wszystko idzie dobrze i nie ma powodu do strachu.
- Ale jest ryzyko. Przecież to było postrzelenie! - krzyknęła nieświadomie Lottie. Ona też nie wytrzymuje emocjonalnie. - Przepraszam. - Speszyła się i przyłożyła sobie dłoń do czoła, zamykając oczy.
   Nagle i nieoczekiwanie zaczął dzwonić czyiś telefon, przez co każdy podniósł wzrok i skierował go w kierunku, z którego dochodził dzwonek. W kierunku Johannah.
- Przepraszam. To pewnie ktoś z Doncaster. Martwią się. Nie chcieliśmy brać dzieciaków i nie mogliśmy tu wszyscy przyjechać. Za dużo by nas było - powiedziała kobieta, wyjmując z torebki telefon. - Tak, słucham? Nie kochanie. Nic jeszcze nie wiadomo dokładnie.
- Muszę do łazienki. Zaraz wrócę - cicho wtrąciłam, czując jak robi mi się niedobrze. Nie wytrzymam, siedząc tutaj i słuchając o tym jak ktoś mówi o Louisie i cały czas powtarza, że będzie dobrze. Nikt nie wie czy będzie dobrze i w ogóle jak będzie. Tak bardzo mnie to wkurwia, ta niewiedza. Wykańcza mnie po prostu i tyle. Nie potrafię już nawet myśleć pozytywnie.
   Wstałam i chwiejnym krokiem ruszyłam do łazienki, zostawiając kurtkę Nialla na siedzeniu. Po przejściu już kilku metrów, mogłam usłyszeć za sobą przewrażliwiony głos mojego brata.
- Idź za nią, błagam cię. Mówiła, że nie czuje się zbyt dobrze.
    Aż tak się o mnie boją? Może i słusznie. Najchętniej wymazałabym wszystko z pamięci, obudziła się z powrotem w moim łóżku i zaczęła kolejny świetny dzień, najpierw udając się na śniadanie z narzeczonym. Ale to nie jest bajka, a ja nie jestem księżniczką, by w tej bajce móc występować! Ponosi mnie... Zbyt bardzo mnie ponosi i nie wpływa to na mnie dobrze. A przynajmniej tak sądzę.
Popchnęłam białe drzwi prowadzące do łazienki i weszłam do środka. Od razu podeszłam do jednej z umywalek i odkręciłam chłodną wodę, którą zaraz opłukałam sobie twarz. Na razie to mój jedyny sposób, żebym się nie porzygała. Nie rozumiem dlaczego mam mdłości, skoro za jakieś 2 miesiące rodzę. Mam je w tym momencie, gdy tych mdłości powinno nie być. Chyba...
   Zakręciłam wodę i wyprostowałam się. Ujrzałam w lustrze odbicie Lottie, stojącej za mną. Boże, ta dziewczyna czasem jest dla mnie wszystkim. Jedynym zrozumieniem.
- Już nie daję sobie z niczym rady... - wyszeptałam resztkami sił.
- Nie jesteś sama. Jesteśmy przy tobie. - Dziewczyna podeszła do bliżej i ujęła mnie ramieniem. Ostatecznie mnie przytuliła, a ja schowałam twarz w jej włosach, ponownie się rozpłakując. Jak widać, pisane było mi tylko płakać. Przez całe życie.
- Wiem, dziękuję, ale... ale to dla mnie za trudne.
- Wiem - odpowiedziała, głaszcząc mnie po głowie, chcąc uspokoić.
- Dlaczego wszystko co najgorsze przytrafia się akurat nam? Mamy wystarczająco problemów, a tu jeszcze... ta sytuacja... t-to...
- Spokojnie, uspokój się. Ja też się boję, ale będzie dobrze, zobaczysz.
- Kolejna osoba, która mi to mówi, a ja już... po prostu mam dość tych słów. Możesz powiedzieć cokolwiek chcesz, ale nie mów mi po raz etny, że wszystko będzie dobrze. Wszyscy to mówią, mimo że nikt nie jest żadnym medium. Proszę, nie mów mi już o tym. Wszystko, ale nie to, proszę.
- W porządku. Przepraszam, jeśli cię uraziłam.
- Nie uraziłaś. Nie chcę po prostu, by ktoś robił mi niepotrzebne nadzieje. Żyłam z teorią: to co ma być będzie; żyję nią wciąż i wierzę, że będzie tak jak Bóg chce, ale nie wiem tylko czy to będzie dla nas wystarczająco sprawiedliwe i dobre. Chciałabym tylko, żeby on przeżył, tylko to. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać, że będę musiała się nim opiekować przez resztę życia. Poświecę się dla dobra rodziny. Ale tylko jeśli on przeżyje. To tylko dzięki niemu widzę sens mojego życia. Kiedy nie ma go, nie ma mnie. Nie przeżyję jednego dnia bez niego. Nie poradzę sobie, załamię się, popadnę w depresję, zepsuję się, rozsypię, w końcu stąd zniknę.
- W takim razie, zostało nam tylko modlić się, by Bóg postąpił dobrze dla wszystkich - powiedziała po wysłuchaniu wszystkiego co jej powiedziałam.
- Jesteście rodziną, o której zawsze marzyłam. Kochającą, opiekuńczą, zabawną... Ale jeśli nie ma Louisa...
- Cii... Nie musisz nic mówić. Rozumiem. - Uciszyła mnie delikatnie, wciąż głaskając po plecach. Jakbym była jakimś zwierzaczkiem.
Westchnęłam, głęboko odetchnęłam i zamknęłam oczy. Może wszystko się jakoś ułoży. Może. Teraz to ja zaczynam to sobie wmawiać. Ja, która jeszcze przed chwilą nie chciała nic słyszeć o tym, że będzie dobrze. Bo po co? To tylko słowa. Zwykłe, puste słowa. A same słowa zazwyczaj nie pomagają.
- Co się dzieje na zewnątrz? Dopiero się zorientowałam, że jest trochę głośniej. - Podniosłam głowę, wycierając łzy. To dziwne, ale naprawdę usłyszałam to dopiero po przyjściu do łazienki. Może tu też tak miało być.
- Dopiero to usłyszałaś, bo w głębi szpitala wszystko jest zagłuszone przez mury, a tu jest okno. Ty nie wiesz co się dzieje, prawda? - zapytała zmartwiona.
- Nie. Nic.
- Widzisz... Fani oblężyli cały szpital. Jednym słowem, są przerażeni, nie mniej niż my. Dość szybko ta informacja trafiła do mediów, obeszła cały świat, a jak widać 2 godziny starczyły, by zjawił się tu tłum, który zajmuje cały plac szpitalny. Na oko, może to być około tysiąca osób, jak nie więcej. Ochrona próbuje wszystko jakoś okiełznać, ale do tłumu fanów dołączyli się jeszcze paparazzo i nie wygląda to zbyt pięknie. Z mamą i Felicite nie mogłyśmy nigdzie zaparkować, a co tu dopiero mówić o dostaniu się do budynku. To była katastrofa, podsumowując.
- Czyli sytuacja wygląda fatalnie - jęknęłam, przykładając dłoń do czoła.
- Jeśli tak to nazwać...
- Trzeba im powiedzieć, żeby wrócili do domu. Nie ma sensu, by stali pod szpitalem dzień i noc.
- Nie pójdą Obie o tym doskonale wiemy.
- Ale trzeba coś zrobić. Nie wiem... Będziemy informować ich na bieżąco. To jedyne wyjście. Zaraz pojawią się skargi, ich jest za dużo, szpital nie będzie mógł normalnie pracować.
- Pogadam o tym z chłopakami. Ty już się o to nie musisz martwić. A jak się czujesz? Trochę lepiej?
- Odrobinę. Ale jeśli pytasz o samopoczucie psychiczne to jest kiepsko - jęknęłam. - Słyszałaś to? - zesztywniałam.
- Co dokładnie? - zapytała, a ja w skupieniu wskazałam palcem na drzwi.
- Proszę się odsunąć! Potrzebujemy miejsca, by przewieźć pacjenta!
- Operacja się skończyła. - Odetchnęłam z ulgą i czym prędzej wyszłam z łazienki.
Na końcu korytarza, z daleka widziałam Louisa w otoczeniu pielęgniarek i lekarzy. Muszę myśleć pozytywnie.
Podbiegłam na tyle ile pozwalał mi brzuch i zaraz byłam obok tego wszystkiego. Zatrzymałam się przy łóżku, opierając się o barierkę. Położyłam dłoń na jego policzku, uśmiechając się z ulgą, a z oczu znów zaczęły spływać mi łzy. On żyje.
- Kochanie, żyjesz. Tak bardzo się bałam... Doktorze, czy wszystko jest w porządku? Nie było żadnych komplikacji?
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Mówiłem pani, że to zazwyczaj się udaje. Nie było powodu do strachu. Na razie pacjent wciąż jest w śpiączce i przewozimy go teraz na oddzielną salę, ale myślę, że w ciągu kolejnych kilku godzin, powinien się obudzić - mówił lekarz, cały czas idąc obok mnie korytarzem.
- Dziękuję - odpowiedziałam cicho i znów spojrzałam na Louisa. Nie wierzę. Udało się.
Nim się obejrzałam, już zatrzymaliśmy się pod jedną z sal, a mój narzeczony został do niej wwieziony.
- Mogę do niego wejść? - zapytałam doktora, który pozostał na zewnątrz.
- Oczywiście. Tylko proszę uważać. - Uśmiechnął się, kiwając głową.
- Dziękuję. - Odwdzięczyłam przez łzy uśmiech i gdy wszyscy medycy wyszli z sali, weszłam ja. Powolnym krokiem szłam w kierunku jego łóżka, a delikatny uśmiech nie schodził mi z twarzy. I nie będzie się go tak łatwo dało pozbyć.
Usiadłam obok niego i ujęłam jego rękę w swoją.
- Udało się, słyszysz? Udało się. Wszystko będzie dobrze. - Przytuliłam jego dłoń do swojego policzka i znów z bezsilności się rozpłakałam. Tak po prostu.
Louis był nieprzytomny, blady, ale ciepły, a z jego ust wydostawała się rurka, doprowadzająca powietrze do jego płuc. Nie dawał żadnego znaku życia, żadnego ruchu, prócz oddychania. Wyjątkowo dobrego jak po takiej operacji. Ale byłam już o niego spokojna.
- Tak bardzo się bałam, wiesz? Że się to nie uda. Ale żyjesz - wyszeptałam ostatnie słowa. - Tak bardzo się cieszę i tak bardzo cię kocham. Wiedziałam, że będziesz żyć, czułam to w środku serca. Nigdy nie straciłam nadziei, mimo że miałam różne myśli. Ale jesteś silny, dałeś radę. Wiedziałam, że tak łatwo mnie nie zostawisz. - Pociągnęłam nosem, nie spuszczając wzroku z chłopaka. - Tylko się obudź szybciutko, dobrze? - szepnęłam.
   W jednej chwili stało się coś co nie mało mnie przestraszyło. Nic nie widziałam. Prawie nic, oprócz barwnych plam.
- Niall! Niall! - krzyknęłam w strachu. Co się dzieje? Puściłam dłoń Louisa i dotknęłam palcami oczu. Co jest?
- Co się stało? - Blondyn, z tego co mogłam usłyszeć, wbiegł do pomieszczenia.
- N-nic nie widzę. Wszystko jest rozmazane - zaszlochałam.
- Cholera jasna. Robiłaś te badania, o których ci mówiłem?
- N-nie, nie miałam kiedy.
- W takim razie jedziemy do okulisty. - Objął mnie w pasie i podniósł.
- Ale co jest ze mną?
- Pewnie to co ze mną. Genetyczna wada wrodzona oczu.
- C-co? - zachłysnęłam się powietrzem.
__________________________________
Bum, bum, bum. Muszę przyznać, że to był pierwszy raz, gdy podczas pisania naprawdę się popłakałam. Nie wiem jak to się stało, ale tak wyszło.
Ja jestem po próbnych egzaminach gimnazjalnych, które nawiasem mówiąc, oprócz polskiego i matmy w połowie zwaliłam, a przynajmniej tak mi się wydaje. Jestem strasznie wymęczona całym tygodniem i szczerze mówiąc jeszcze nie wiem co będzie z kolejnym rozdziałem. Ale jeśli będziecie trzymać kciuki, może się uda.
/Perriele rebel

3 komentarze:

  1. Ufff...
    Genialnie jak zwykle! :*
    Ja również jestem padnieta po całym tygodniu, bo miałam też probne, ale matury, blah maasakra
    Także łącze się w zmęczeniu XD
    Czekam na next!! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle dziękuję ci za to, że tak regularnie komentujesz, wyrażasz swoje opinie i że po prostu tu jesteś. Nawet nie wiesz ile dla mnie to znaczy. Zawsze pojawia się na mojej twarzy szeroki uśmiech, gdy przychodzi mi powiadomienie, że skomentowałaś rozdział.
      I nie wiem też co powiedzieć, bo wygląda na to, że jesteś starsza ode mnie o 3 lata czy może nawet 4 i jest to chyba w pewnym stopniu trochę zawstydzające, ale też jestem nawet z tego dumna, że ktoś kto jest o tyle ode mnie starszy, to czyta.
      Mam nadzieję też, że zostaniesz tu do końca i będziesz również czytać to co będę pisać na kolejnym blogu, po zakończeniu tego opowiadania.
      Ściskam i pozdrawiam,
      /Perriele rebel

      Usuń
    2. Nie ma sprawy, podsylaj mi linki do kolejnych blogów, a na pewno się tam w wolnej chwili pojawie ;)
      A wiek to tylko liczba :D
      A ja sama probowalam kiedyś cos napisać, ale to co wychodziło spod moich palców czy długopisu nie nadawało się nawet żeby to kotu pokazać :p
      Chciałabym umieć tak fajnie opisywać różne historie :)
      No, ale za to że niezbyt potrafię pisać takie opowiadania itp to umiem grac na skrzypcach i pianinie i cos tam śpiewać :3
      Bardzo mnie to cieszy, że się cieszysz z moich komentarzy :D
      Mam nadzieje, że i z tego komentarza się ucieszysz ;)
      Również sciskam i pozdrawiam :*;:*

      Usuń