sobota, 11 listopada 2017

ROZDZIAŁ 22

"I to uczucie, gdy myślisz,  że już wszystko w porządku i nagle jest gorzej niż było."

~Summer~

   - Chcesz jeszcze tostów? - zapytał Louis, odwracając się do mnie z pełnym talerzem. Podniosłam wzrok znad tabletu, z którego czytałam poranne wiadomości i się uśmiechnęłam.
- Poproszę. - Posłałam mu rozpromieniony uśmiech. Podszedł do mnie, a następnie wyłożył przede mną 2 tosty. No chyba coś mu się pomyliło. - Tylko tyle? Głodna jestem, dawaj jeszcze. - Wyciągnęłam rękę  i ukradłam kilka grzanek, które trzymał. Westchnął, popatrzył na śniadanie i się zaśmiał. - Myślałeś, że nie zjem aż tyle?
- To co myślałem to jedno, a to co myślę to drugie. - Postawił resztę tostów na stole i usiadł obok. - No i ja też jestem trochę głodny. - Wyciągnął rękę po słoik z dżemem, wziął nóż  i posmarował swoją grzankę. Ugryzł kawałek i ponownie spojrzał na mnie. Przyglądał mi się dłuższą chwilę, nie przerywając jedzenia. Zmarszczyłam brwi, orientując się, że patrzy na mnie wyjątkowo długo.
- Co? Jestem brudna? - zapytałam, wskazując na swoją twarz.
- Nie. Dlaczego? Przecież ja nic nie mówiłem.
- No właśnie dlatego. Nic nie mówisz, tylko tak cały czas mi się przyglądasz. - Przestałam jeść i spojrzałam mu w oczy, a wtedy nasze spojrzenia się spotkały, postąpił tak jak ja w stosunku do jedzenia. Skrzyżował ramiona i delikatnie się uśmiechnął w moim kierunku. - No to powiesz co ci chodzi po głowie?
- A nie mogę poprzyglądać się własnej narzeczonej?
- Możesz, ale widzę, że o czymś myślisz. - Popatrzyłam na niego z pod rzęs.
- Inteligentny człowiek cały czas myśli. Przeciętny też. - Wzruszył ramionami. - Nie wiem o co ci może chodzić. - Udał, że nie wie o czym mówię.
- Och, Louis. Po prostu powiedz i już. Czy to tak trudno? - spytałam.
Westchnął, położył swoją dłoń na mojej, która leżała na stole i lekko ją ścisnął. - To powiesz? Coś się stało?
- Nic się nie stało, kochanie. Po prostu zamyśliłem się. Nic więcej.
- Nad czym tak głęboko myślałeś? - zagadnęłam z ciekawością, zagryzając dolną wargę. Ciekawość to ostatnio moje nowe drugie imię. Jak siedzę w domu, odkrywam swoje nowe cechy. Wady i zalety. Ostatnio czytam nawet słownik języka angielskiego i sprawdzam co oznaczają niektóre z cech, których jeszcze tak dobrze nie znam. Kompletnie mi odpieprzyło. Prawda, uczyłam się tego w szkole, ale były to nieliczne słówka. A teraz mam szansę poszerzyć choć  odrobinę tą wiedzę i stać się nieco mądrzejsza.
- Myślałem nad tym jak bardzo poszczęściło mi się w życiu.
- To znaczy? - Przechyliłam głowę w lewo i patrzyłam na niego z zainteresowaniem.
- To znaczy, że mam rodzinę o której niektórzy mogliby tylko pomarzyć. Moja mama jest jak mój Anioł Stróż, moje rodzeństwo jest jak grupka najlepszych przyjaciół, których nigdy nie stracę, a mój ojczym... w końcu wierzę, że będzie dla nas ktoś na resztę życia. I jesteś jeszcze ty. Narzeczona, jakiej pragnąłem od zawsze. Piękna, kochana, inteligentna... - Odgarnął kilka włosów z mojego czoła. Poczułam jak się rumienię od wymienianych przez niego komplementów. - Doskonale mnie rozumiesz i wspierasz, gdy tego potrzebuję. Znasz mnie jak nikt inny i zawsze stawiasz na swoim. Często się o mnie martwisz, czasem zbyt bardzo i to doprowadza mnie do szału. - Zaśmiał się, a ja wraz z nim. - Ale wiem, że robisz to, bo mnie kochasz. Tego chciałem i chcę, aby było już tak zawsze. Jesteś idealna pod każdym względem i nie chcę, by było inaczej niż jest teraz. Kocham cię, Summer - wyznał. Pochylił się nade mną, delikatnie mnie pocałował, jakby moje usta były czymś, co bardzo łatwo można zniszczyć, jak porcelana. Całował mnie z miłością i wdzięcznością, tak jak nigdy. Wiedziałam jakie uczucia i emocje mi tym przekazywał. Czułam to przez jego skórę. I z pewnością było to wspaniałe uczucie.
- Też cię kocham, Louis - szepnęłam tuż po przerwanym pocałunku.
- Wiem, inaczej na pewno już byś mnie zostawiła. - Zaśmiał się. - Mówiłem ci to już wiele razy, ale powtórzę kolejny. Jesteś najlepszym co mnie spotkało w życiu. - Wciąż trzymał moją dłoń w swojej.
- Ja tak twierdzę o tobie. Sprawiłeś, że wyrwałam się z piekła Nicol, znalazłam Nialla. Pokochałeś mnie naprawdę. Odmieniłeś moje życie.
- Mam nadzieję, że na lepsze. - Uśmiechnął się, przez co obok jego oczu powstały urocze, małe zmarszczki. Nie traktowałam tego jako wadę jego wyglądu, wręcz przeciwnie.
- Zdecydowanie. I wiesz co? Nie chcę psuć chwili, ale jestem naprawdę głodna - powiedziała cicho. Stwierdzam, że nie jestem normalna tak jak niektórzy myślą.
- Jedz skarbie. Jeszcze mi tu zemdlejesz i co ja zrobię? - Zaśmiał się.
- No właśnie. - Pokiwałam pionowo głową i zabrałam się za ostatnią grzankę. Louis jeszcze raz spojrzał na mnie i powrócił do śniadania.
 


   -  Dobra, sprzątnę i jadę do studia - oznajmił Louis, gdy oboje skończyliśmy jeść. Wstał od stołu i zaczął zbierać puste naczynia.
- Na ile? - zapytałam również wstając. Pora się troszeczkę rozprostować. Co aż tak łatwe nie jest. To już 7. miesiąc, za dwa tygodnie już 8. Końcówka ciąży, zaraz rodzę, a dzieciaki swoje ważą
- Niedługo. Wrócę po południu i zrobię jakiś obiad. Zgoda?
- Yhym - mruknęłam, upijając ostatni łyk soku. - To ja chyba pójdę na górę i wezmę prysznic.
- Okej. Jak będę jechał to ci powiem.
- Jasne. Kupisz po drodze jakąś czekoladę? - zapytałam przy wyjściu.
- Kupię, kupię. - Uśmiechnął się, mrugając do mnie.
- Dziękuję. - Zaśmiałam się i odeszłam w stronę schodów.
   Targały mną różne uczucia. Z jednej strony wiedziałam, że to będzie dobry dzień, ale z drugiej... Czułam, że może wydarzyć się coś złego. A może to po prostu były moje urojenia, które wytworzyły się przez hormony?  Tak, to na pewno tylko to. Inaczej coś byłoby ze mną nie tak. Ostatnio mam same złe przeczucia. Co ani trochę nie jest przyjemne. Przeciwnie. Zaczyna mnie to bardzo niepokoić i przez to w mojej głowie rodzą się same czarne scenariusze, mimo, że wcale tego nie chcę i bronię się jak tylko mogę. Robi się to też trochę uciążliwe.
   Znalazłam się w sypialni. Promienie słoneczne wypełniały ją całą, mimo że mieliśmy już początek listopada. Ale w Londynie często wszystko jest na odwrót. Świeci słońce, a tak naprawdę w tym momencie pada śnieg. Pogoda kompletnie odmienna niż w innych częściach świata. I to nie jest moje kolejne urojenie, bo to całkowita prawda.
Zdjęłam szlafrok i powiesiłam go na oparciu krzesła stojącego przy biurku. Zobaczyłam, że okno jest otwarte i nie wiem dlaczego, ale dopiero wtedy poczułam, że jest tu zimno jak w jakiś podziemiach. Co się tu stało do cholery? Przecież zanim zeszliśmy z Louisem na śniadanie, żadne z nas nie otwierało okna. Cały czas było zamknięte. I szczerze mówiąc, rzadko je otwieramy, gdy na dworze nie jest ciepło.
Serce podpowiadało mi, że to może właśnie my, przez przypadek je otworzyliśmy lub zamknięcie w jakiś sposób się zepsuło. Ale rozum mówił, że ktoś tu był. I nie wiedziałam czy mogłam w to uwierzyć. Czy w ogóle byłam w stanie? Przecież kilka miesięcy temu mieliśmy tu serię włamań. To mogło być możliwe. A co jeśli tym razem było tak samo? Albo podobnie? Mój umysł nie mógł przyjąć tego do wiadomości. Przychodziło mu to z wielką trudnością.
Dotknęłam pierścionka zwisającego z mojej szyi i westchnęłam. Zamknęłam oczy. To tylko moje urojenia. Uspokój się Summer. Wszystko jest w porządku.
Skierowałam się do łazienki, otworzyłam drzwi i zaświeciłam światło. Jedna rzecz od razu przykuła moją uwagę. No nic nie było i nie jest w porządku! Wiedziałam, że to nie jest żadna moja schiza!
- Louis!! - krzyknęłam najmocniej jak tylko mogłam. Mój głos w tym momencie odzwierciedlał to co czułam. Już od dłuższego czasu. Strach.
Na całej szerokości lustra, które znajdowało się tuż nad umywalkami, widniał, wykonany czerwoną szminką, duży napis: "TAK JAK W ROMEO I JULIA. NAJPIERW GINIE ON, POTEM ONA."
Czułam jak zaczyna mi się robić słabo. Do tego, to był mój kolor szminki. Leżała otwarta przy umywalce. Zrobiłam kilka kroków ku niej i wzięłam ją do ręki. Z mojego życia zaczynają się tworzyć ruiny...
Usiadłam na toalecie, a z moich oczu poleciało kilka łez. Miałam być w końcu szczęśliwa.
- Wołałaś mnie, Summ... O cholera... - Jego mina zrzedła, gdy popatrzył na lustro. "Miejsce zbrodni" - pomyślałam. - Tego tu wcześniej nie było, prawda? - Podszedł bliżej.
- Oczywiście, że nie - zaszlochałam.
- Ale... to jest twoja szminka? Nie mam przypadkiem racji?
- Moja... - szepnęłam, podnosząc głowę. Nasz wzrok się zetknął.
- Twoja? - Otworzył szeroko oczy. - Ale to nie ty to zrobiłaś, żeby ze mnie zażartować, prawda? - Przełknął ślinę.
- Zwariowałeś? Za kogo mnie uważasz? Louis, nie zrobiłam tego. Dlaczego miałabym to zrobić? - Zadawałam kolejno pytania. Wstałam i podeszłam do niego jeszcze bliżej. Moje dłonie się trzęsły. Trzymana przeze mnie szminka, spadła na podłogę, tocząc się pod szafkę.
- Spokojnie. O nic cię nie osądzam. Przepraszam, że mogłaś tak pomyśleć. Jestem... jestem w szoku. - Odetchnął, pokręcił głową i przeczesał palcami włosy. - Zobaczyłaś coś jeszcze podejrzanego?
- O-okno w sypialni było otwarte. - Potarłam ramię, patrząc tępo przed siebie.
- Czyli, że wkradli się nam przez okno?
- Na to wygląda. - Wzruszyłam przygnębiona ramionami.
- Ale to pierwsze piętro. Jak... jak to w ogóle jest możliwe?
- Nie wiem... Drabina, wspięli się. Ja naprawdę nie wiem, Louis.
- Domyślasz się kto to może być? - zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową.
- Boję się. - Rozpłakałam się. - Nie czuję się już bezpiecznie. - Dławiłam się łzami. Nie minęło nawet kilka sekund, a Louis już skrył mnie w swoich ramionach.
- Przecież jestem tutaj, skarbie.
- Tak, jesteś, a mimo to weszli tu bez większego problemu. Nie pomógł ani alarm, ani to, że wszystko jest monitorowane. Przechytrzyli nasz system zabezpieczeń. Skoro znów tu weszli, zrobią to kolejny raz.
- Uspokój się.
- To zrób coś z tym! - krzyknęłam przez łzy, odrywając się od niego. - Boję się do cholery!
- Nie krzycz. Zacznijmy od tego. - Założył ręce na biodra.
- To zrób coś z tym - szepnęłam. Patrzyłam na niego, głęboko i ciężko oddychając. - Proszę. Możesz coś z tym zrobić?
- Dobra, koniec z tym. Koniec z jego pieprzoną  grą. Bawił się z nami zbyt długo. Nie pozwolę na to, żeby nasze życie tak wyglądało.
- Co chcesz zrobić?
- Dzwonię na policję. - Wyjął telefon z kieszeni dresów i wyszedł z łazienki. Poszłam za nim, nie czując się bezpiecznie nawet tu. - I wzmacniam ochronę dla tego domu. W tym momencie mam w dupie naszą prywatność. Teraz liczy się tu tylko wasze bezpieczeństwo.
- A co z tobą? Miałeś przecież jechać do studia.
- To oczywiste, że nigdzie nie jadę. Nie zostawię cię tu, nawet z ochroną. - Przyłożył telefon do ucha. Odwróciłam wzrok i usiadłam na łóżku, aby po chwili się na nie położyć. - Dzień dobry. Chciałbym zgłosić włamanie. - Doszedł mnie początek rozmowy, reszty nie byłam w stanie słuchać.
Zbyt bardzo bolało i zbyt bardzo się bałam. Byłam cała roztrzęsiona i obawiałam się tego, aby nie odbiło się to na dzieciach. Próbowałam się uspokoić, oddychać normalnie. Próbowałam nawet zasnąć, może to by coś pomogło. Jednak na marne. W końcu, gdy w miarę się uspokoiłam, mój telefon zadźwięczał i serce na nowo zaczęło mi szybko bić. Wiadomość. On wie. Wie, że Louis rozmawia z policją.
Trzęsącą się dłonią wzięłam telefon i go odblokowałam. Położyłam dłoń na brzuchu, nierówno oddychając.

"Kazał wam ktoś, kurwa, dzwonić na policję?! Nie wydaje mi się. Chcecie się tak bawić? Dobra! Zabawimy się po waszemu. Macie przechlapane. Nie wiecie nawet jak bardzo. Nie wiecie jak bardzo przybliżyliście się do swojej przegranej."


*//*//*

~Louis~

   Wszystko w tym mieszkaniu się psuje. Dlaczego nie kazałem zrobić przeglądu i wszystkiego sprawdzić? To jest pytanie dzisiejszego dnia. Nie dość, że wykiwali nas z tym systemem zabezpieczeń i monitoringiem, bo naprawdę tak jest, policja wszystko sprawdzała, to teraz siadło nam ogrzewanie w całym domu. Jest 2:00 w nocy, sypie śnieg tak jak wcześniej i całe zimno wkrada się do środka, co powoduje, że w domu jest nie więcej niż 15 stopni. Musimy się stąd wynieść zanim oboje zamarzniemy. Co prawda, mój plan działania jest nieco dziwny Zaczęło się od tego, że nie mogłem spać po tym co tu zaszło i najzwyklej w świecie po prostu czuwałem przy Summer, mimo że była tu ochrona. I robiłbym to dalej, ale zaczęło mi się robić zimno jakbym był na dworze i szybko się zorientowałem, że z ogrzewaniem jest coś nie halo. I tak było, i jest, a sam nie jestem w stanie tego naprawić. Wróciłem do sypialni i przykryłem Summer dodatkową kołdrą oraz kocem. Nie chciałem jej jeszcze budzić, ze względu na to, że potrzebuje dużo snu. Sam więc zająłem się pakowaniem kilku rzeczy dla nas. Plan był dalej już prosty. Mieliśmy pojechać do Nialla i reszty. Już tam nawet dzwoniłem i poinformowałem ich, że przyjedziemy. Wszystko zajęło mi niecałe 20 minut, pobiłem tym swój rekord, którego prawdę mówiąc nie miałem. W takich sytuacjach jak ta przydaje się refleks i szybkość.
Nie mam całkowitej pewności czy to samo się zepsuło, czy stalker maczał w  tym palce. Wracając do policji, przyjechali tu bardzo szybko. Nie znaleźli niczego na nagraniach, bo ten gnojek jakimś cudem wszystko usunął. Nie znaleźli też żadnych śladów, ale po tym co im opowiedzieliśmy o całej sytuacji, o wszystkich groźbach i szantażach, na dobre rozpoczęli śledztwo. I dlatego między innymi, wokół domu chodzi teraz 6 naszych ochroniarzy.
   - Kochanie, Summer... Budzimy się. - Podszedłem do szatynki i pogłaskałem ją po głowie, chcąc w ten sposób ją obudzić.
- Hmm...? - zamruczała cicho, a ja miałem ochotę się zaśmiać.
- Wstawaj powolutku.
- Która godzina? - spytała na wpół śpiąc.
- 2 w nocy - odpowiedziałem. Serce mnie boli za to, że muszę budzić ją o tej porze. Ale nie mam innego wyboru. Lepsze to niż nabawienie się zapalenie płuc czy też w ogóle zamarznięcia.
- Co? Zwariowałeś? - Otworzyła trochę oczy, spoglądając na mnie. - Dlaczego ja jestem tak przykryta? I dlaczego tu jest tak zimno?
- No właśnie - westchnąłem, zwiesiłem głowę.
- Co no właśnie? Czuję się jakbym była na dworze. - Usiadła na łóżku i mocniej opatuliła się kocem i tymi wszystkimi kołdrami.
- Wysiadło nam ogrzewanie.
- Co? - zapytała zachrypniętym głosem i zmarszczyła brwi. - W całym domu?
- W całym - potwierdziłem. - Raczej nie marzy mi się, żebyście tu zamarzli.
- Nie możesz napalić w kominku w salonie?
- Summer, dopiero ma przyjść kolejna dostawa drewna na opał. A nawet jeśli, to jeden mały kominek nie nagrzeje całego, tak wielkiego domu.
- Więc co zamierzasz?
- A co mogę? Nie mamy raczej większego wyboru. Jedziemy do twojego brata. Już tam dzwoniłem, zgodzili się. Ochrona jedzie z nami.
- Nie chcę im się narzucać - powiedziała cicho.
- Summer... spakowałem już nasze rzeczy, więc w tym momencie nie masz nic do gadania, tylko masz się ubierać. Wstawaj powoli, pomogę ci. - Wziąłem ją za rękę i pomogłem się podnieść.
- Niall już o wszystkim wie, prawda? - zaczęła ni stąd, ni zowąd temat.
- Wie - westchnąłem. - Tak było najlepiej. To twój brat, musiał wiedzieć co się dzieje. Sprawa zaszła już naprawdę za daleko. Sami nie poradzimy sobie z tym wszystkim.
- A reszta? Też wie? - zapytała cicho. Zamknąłem oczy, pokiwałem pionowo głową.
- Przepraszam, musiałem. To już nie jest zabawa. O ile kiedyś nią była.
- Nie przepraszaj. Dziękuję, że to ty im powiedziałeś. Ja nie dałabym rady - szepnęła. Po jej policzku spłynęła samotna łza. Podniosłem jej dłoń wyżej, na wysokość moich oczu i pocałowałem jej nadgarstek. Przyłożyłem swoje czoło do jej, przytulając się delikatnie.
- Wiem. Robię to co uważam, że jest dla ciebie dobre. Nigdy nie chciałem twojej krzywdy.

*//*//*

~Summer~

Zerwałam się ze snu, gwałtownie siadając, słysząc krzyki dochodzące z dołu. Jak dotychczas spało mi się dobrze w starym łóżku Louisa, tak teraz mam wrażenie, że noc przebiegła mi okropnie. Nawet pomimo tego wygodnego łóżka. Pokój Louisa, od samego początku, odkąd tu przyjechałam, był dla mnie pewną ostoją, zawsze się w nim dobrze czułam. 
Odwróciłam głowę na bok, zobaczyłam, że Louis także się obudził.
- Cholera, co tam się dzieje? - zmarszczył brwi w całkowitej niewiedzy.
- Nie wiem, ale czuję, że nic dobrego. - Przełknęłam ślinę i próbowałam nasłuchiwać. Krzyki ani trochę nie ustawały. Można było mieć nawet wrażenie, że się nasilały. Wszystkie głosy nakładały się na siebie i przez to nie potrafiłam rozróżnić żadnego z nich. - Może lepiej tam zejdźmy - zaproponowałam, odkrywając kołdrę
- Ty zostajesz. - Wskazał na mnie, wstając z łóżka.
- Nie ma mowy, idę z tobą. - Uparłam się na swoim i również szybko wstałam. Co było bardzo dziwne z jaką prędkością to zrobiłam, ze względu na mój duży brzuch i nawet nie wiem jak to się stało.
- Jesteś czasem taka trudna - westchnął i dał nacisk na ostatnie słowo.
- No bardzo się cieszę jakie masz o mnie zdanie.
- Chodź jak masz iść i już tyle nie gadaj. - Złapał mnie za rękę i wyszliśmy na korytarz.


W miarę szybko jak mogłam iść zeszliśmy po schodach i znaleźliśmy się w salonie. Każdy już tam był i każdy na każdego krzyczał, a my nie wiedzieliśmy co tak naprawdę się dzieje. Była nawet Nicol i to właśnie bardzo mnie zszokowało, bo to właśnie ona była główną bohaterką tego co tu się odbywało.
- Nie obchodzi mnie to! Chcę wiedzieć dlaczego! - krzyknęła kobieta, a mnie przeszedł dreszcz po usłyszeniu jej groźnego głosu.
- Chcesz wiedzieć co?! - odkrzyknął jej Niall, ściskając ze złości dłonie.
- Dlaczego...
- Co tu się dzieje?! - wykrzyknął Louis tak głośno jak mógł, by wszyscy go usłyszeli. Nie wiem nawet jakim cudem nikt nas tu nie zauważył. Może to przez ten chaos jaki tu panuje. - Może mi ktoś wyjaśnić co to za zamieszanie? - zapytał. W jednej chwili nastała cisza jak makiem zasiał.
- Summer... - odezwała się Nicol, przypatrując mi się szeroko otwartymi oczami. Wyglądała na zaskoczoną, co u niej było naprawdę rzadkim zjawiskiem.
- Co Summer? Co ja? - zaczęłam pytać. Hormony zaczęły mi buzować i to dawało mi niezłego kopa, aby stać się zaraz agresywną. - Co to za w ogóle krzyki? Ja kompletnie nie wiem co się dzieje.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym? - spytała.
- O czym? - westchnęłam na krawędzi załamania.
- O tym, że znów masz stalkera!
- Jak to znów? - wtrącił Louis, a ja już naprawdę nie miałam sił.
- Miałam kilku poprzednich kiedyś, ale to nie było tak poważne i niebezpieczne. To po prostu byli psychofani. Nie było większego zagrożenia - wyjaśniłam. To była całkowita prawda, nie miałam o czym kłamać.
- Rozmawiasz teraz ze mną młoda damo - wcięła się w zdanie kobieta, a ja czułam, że zaraz wybuchnę.
- Nie jesteś moją matką i nie masz prawa mi rozkazywać. Nie jestem twoją pieprzoną własnością!
-  To nie tłumaczy tego, dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś!
- Bo nie mogłam, rozumiesz?! Nie mogłam i nie chciałam! Grożono mi i Louisowi. Grożono, że kogoś z nas lub was zabiją albo skrzywdzą - powiedziałam cicho ostatnie zdanie. - Gdybyśmy cokolwiek wam powiedzieli, każdy byłby na ostrzale i wtedy nie byłoby już ratunku.
- W taki razie, dlaczego w ogóle o tym powiedzieliście? Wysyłacie nas na śmierć, tak? - parsknęła Nicol pod wpływem nerwów.
- Nie przesadzaj, na pewno mieli ku temu powód. Jesteśmy rodziną i powinniśmy się wzajemnie wspierać - wtrącił Niall, a ona popatrzyła na niego groźnie.
- Nie wysyłamy was na żadną śmierć, do cholery. Musieliśmy to zrobić, to była ostateczność. Miarka się przebrała. Skończyła się jego gra, zabawa, zaczęła się prawdziwa wojna. Już od dawna nie było bezpiecznie. Nie ma już innego wyjścia, to było jedyne. - Rozpłakałam się.
- A naprawdę, to ja jestem za to odpowiedzialny - dopowiedział Louis, a ja nie wierzyłam w to co mówi. Przecież to nie jego wina. Co on gada? - Zadzwoniłem po policję, wszystko wyjaśniłem, bo uważałem to za słuszne. I nadal tak twierdzę. Jedyne co robię to próbuję chronić moją rodzinę. Was także. Nie miejcie mi tego za złe.
- Louis, my cię za nic nie winimy. Chcemy tylko wiedzieć, dlaczego jednak wszystko powiedzieliście - wtrąciła Vanessa.
- Tak jak mówiłem... - przerwał niespodziewanie. Z zewnątrz dochodziły strzały pistoletu. Pod wpływem nerwów, strachu zaczęłam szybciej oddychać i podeszłam bliżej Louisa. To się nie dzieje naprawdę. Nie może. To tylko kolejny koszmar. Błagam, chcę już się obudzić. 
- Co się dzieje? - zapytałam roztrzęsionym głosem.
- Zostań tutaj. - Szatyn pocałował mnie w czoło i zaczął kierować się do drzwi wejściowych. Co on wyprawia?
- Ale Louis...
- Zostań - powtórzył, odwracając się do mnie. - Sprawdzę co się dzieje - powiedział, ale nie zdążył nawet dojść do drzwi, bo otworzyły się z wielkim hukiem, a do środka wszedł koszmar mojego życia.
- Lucas... - wyszeptałam. Serce zaczęło mi niemiłosiernie bić, poczułam jak robi mi się słabo. Byłam pewna, że wciąż jest w więzieniu. Myliłam się. Tak bardzo się myliłam.
- Witajcie, witajcie przyjaciele - powiedział głośno z tym swoim uśmieszkiem. - Summer... już wiesz kim jestem? - zapytał ze mściwym śmiechem, a ja przełknęłam  głęboko ślinę. Byłam pewna, że to nie on. Właśnie, byłam. Za wszelką cenę chciałam myśleć, że to nie on. Jak widać, robiłam źle, bo to był on od samego początku.
- To byłeś ty? - zapytałam łamliwym głosem. Nie wiem, dlaczego o to spytałam, skoro już znałam prawdę. I innej nie było.
- Ja... ale co? - spytał podchwytliwie, ze złośliwym uśmieszkiem.
- To ty nam groziłeś, to ty nas szantażowałeś. Już wiem. - Rozpłakałam się ponownie.
- Szybko łączysz fakty. Za naszego związku tak nie było. - Zagwizdał.
- Co ma do tego nasz związek? Dlaczego w ogóle mi to robisz? Dlaczego tak bardzo pragniesz mojej śmierci?
- Chcesz wiedzieć dlaczego, tak? - Zadał pytanie, a ja milczałam. Milczenie było jedynym potwierdzeniem, a sama osobiście nie byłam w stanie dużo mówić. - Mszczę się przede wszystkim za to, że wydaliście mnie policji, ale dobrze. Rzuciłaś mnie.
- Nie rzuciłam cię. To ty to zrobiłeś. - Próbowałam się bronić.
- Ale nie próbowałaś o mnie walczyć, gdy odszedłem. A tak naprawdę, to jedyne czego chciałem, gdy z tobą zrywałem. Chciałem byś cierpiała tak samo, gdy ja cierpiałem, kiedy byłaś w trasach i nie miałaś dla mnie czasu, gdy inni się za tobą oglądali. Myślisz, że nie widziałem tych wszystkich spojrzeń mężczyzn, które wodziły za tobą wzrokiem?
- Jakich mężczyzn? To w większości byli moi fani albo współpracownicy.
- Właśnie, w większości. A co z tą mniejszością?
- Co ty gadasz? Doskonale wiesz czym się zajmuję i wiedziałeś na co się piszesz, będąc ze mną.
- Przemycaniem narkotyków czy ich przejmowaniem? - zapytał przerywając, ale nie zwróciłam na to większej uwagi i mówiłam dalej.
- Skoro tak mnie kochałeś, to dlaczego mnie zostawiłeś? Nie rozumiem tego, nigdy nie podałeś mi prawdziwego powodu.
- Chciałem, byś jeden raz, chociaż ten jedyny, zawalczyła o mnie.
- I to o to chodziło? - zapytałam w całkowitym osłupieniu.
- Myślałaś, że jestem aż tak głupi, by zostawić taką sztukę jak ty? Proszę cię.
- Nie waż się tak o niej mówić. Ona nie jest rzeczą - odezwał się Louis.
- Ty! - powiedział ostro. Wyjął z kieszeni kurtki pistolet, którym prawdopodobnie postrzelił naszych ochroniarzy i wycelował nim, w Louisa, który stał kilka metrów dalej ode mnie. To jest chory koszmar. - Koleś, nie wtrącaj się. Inaczej zamiast zebrać się na waszym ślubie, zbierzemy się na pogrzebie.
- Lucas! - pisnęłam wystraszona.
- Tak, kochanie? - Uśmiechnął się niewinnie i podszedł do mnie.
- Nie mów tak do mnie. - Zagryzałam szczękę, by nie wybuchnąć.
- Tylko dlatego zaczęłaś piszczeć jak w łóżku? - Zaśmiał się, jednak ja to zignorowałam.
- Nie rób mu krzywdy. Proszę. On nie ma nic z tym wspólnego. To co było między nami, zachodziło między nami. Nie mieszaj go w to. - Próbowałam błagać, ale nie bardzo mi to wychodziło.
- Czyli jednak między nami coś było? - Zaśmiał się głośno.
- Nie mów tak.Oboje wiemy, że to było poważne jak na ten wiek.
- Może wiem, a może nie. Wiem, że nie walczyłaś o mnie, a chciałem tego.
- Skąd miałam o tym wiedzieć?
- Właśnie widzę, że nie wiedziałaś, albo nie chciałaś wiedzieć. Szybko pocieszyłaś się nim. - Wskazał na mojego narzeczonego.
- Poznałam go 2 lata później. Twoim zdaniem nigdy miałam nie być szczęśliwa?  - zapytałam zszokowana.
- I tak nie jesteś. - Wzruszył ramionami, a ja zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam. Boże, daj mi sił.
- Dlaczego nas stalkujesz? - szepnęłam.
- To jest dobre pytanie. Sądzę, że sama potrafisz sobie na nie odpowiedzieć. Może dlatego, że wciąż cię kocham i nie mogę znieść myśli, że teraz jesteś z nim. - Wskazał pistoletem Louisa, a mnie przeszedł dreszcz. - Powiedz, tak źle całowałem, byłem zły w łóżku, że nie chciałaś mnie odzyskać?
- Nie - odpowiedziałam cicho, próbując równo oddychać.
- W takim razie co?
- Sądzę, że nie musimy o ty rozmawiać. To przeszłość. Najwyraźniej coś było nie tak, skoro nie jesteśmy teraz razem.
- Kochasz mnie w ogóle tak jak ja ciebie? Odpowiedz. Szczerze. Kochasz mnie? - Postawił kolejne pytanie, a ja gubiłam się w odpowiedziach, by nie postawić błędu, którego jak widać, on niesamowicie pragnął.
- Nie - szepnęłam.
- Coś ty powiedziała?! - krzyknął i z powrotem wymierzył broń we mnie. Czyli jednak już nic mnie nie uratuje.
- Nie kocham cię - powtórzyłam nadzwyczajnie spokojnie.
- Powinnaś żałować tego co w tej chwili powiedziałaś. - Zaśmiał się nerwowo, ale nie bardzo mnie to ruszało.
- Nie kocham cię - powtórzyłam po raz kolejny pewna siebie.
- Dobra, skoro na ciebie nic nie podziałało to nie. Nie jesteś taka miękka jak kiedyś. Przekonamy się czy inni są. Nicol. - Popatrzył się na kobietę, a ta momentalnie się spięła. - To co? Tylko ja i ty wiemy co ukrywasz.
- Nie odważysz się - zagroziła z obawą.
- A chcesz się przekonać? - Wybuchł śmiechem. - No to moi drodzy...
- Nie powiesz tego. Nie możesz.
- Nie mogę? Nie? A czy aby na pewno? W sumie... jedyni zainteresowani to Vanessa i Jacob. - Wzruszył ramionami.
- O czym on gada? - odezwał się Jacob.
- Mamo?! - krzyknęła zaniepokojona blondynka.
- Nie słuchajcie go. To nie jest prawda.
- Oj Nicol, Nicol. Zapłaciłem za twój dom w Londynie, teraz to mi należy się zapłata. A więc, Vanessa, wiedziałaś, że masz brata?
- CO?! - krzyknęli naraz wszyscy. Przecież to jest jak thriller.
- Cisza! - wydarł się, a w pomieszczeniu zapanował spokój. W pewnym tego słowa znaczeniu. - Summer, to co? Wracasz do mnie czy raczej...
- Zwariowałeś? - przerwałam mu w połowie zdania. - Mam narzeczonego, wychodzę za mąż, niedługo rodzę. I taki jeden szczegół: ja ciebie już nie kocham. Czy ty jesteś normalny?
- Narzeczonego można się szybko pozbyć. I nikt też nie powiedział, że nie nadaję się do dzieci. - Mrugnął znacząco do mnie.
- Jesteś psychiczny. - Otworzyłam szeroko i oczy, i usta.
- Coś ty powiedziała? - Zbliżył się do mnie, dokładnie celując we mnie bronią. Dobry Boże, zlituj się nade mną, dopomóż mi. Jak nie Ty, już nie ma dla mnie ratunku.
- Słyszałeś - odpowiedziałam. Zaczął się niebezpiecznie wciąż zbliżać. Z każdym jego krokiem, Louis także się przysuwał, a ja oddychałam jak po przebiegnięciu jakiegoś maratonu.
- Wiesz co? Nie warto było to przedłużać do tej chwili. Dlaczego nie zrobić tego teraz? Idealny moment. Ty zniszczyłaś mi życie, teraz ja zniszczę tobie. Chociaż, dlaczego od razu nie pozbyć się niektórych? Może byłoby prościej, hmm? Może byś odpowiadała na to co mówię do ciebie, co?! - krzyknął, a ja aż podskoczyłam. - Nie miał cię kto nauczyć dobrego wychowania?! A przepraszam, no tak, tatuś i mamusia nie żyją. Uuu... jak przykro. Myślisz, że tylko ten gnojek wie wszystko z twojej przeszłości? Mylisz się
- Mówiłam, żebyś go tak nie nazywał.
- A ja mówiłem, żebyś mi odpowiadała, ale akurat robisz to chyba nie na ten temat! Masz jeszcze coś może do powiedzenia?
- Jesteś popieprzony - powiedziała. W tym momencie usłyszałam jak spuszcza spust pistoletu. Nie oddychałam normalnie, chwilami się dusiłam. Czy ja właśnie tak mam umrzeć? Boże, tylko niech śmierć nie będzie bolesna.
  Wszystko dzieje się zbyt szybko: Louis osłaniający mnie, strzał i jego ciało opadające u moich nóg.
- Nieee!!! - I mój krzyk, który nie mógł już pomóc...

___________________________
Nie bijcie, nie bijcie! To musiało się stać. Mogę tylko powiedzieć, że to nie jest jeszcze koniec. Nie wiem czy za 2 tygodnie pojawi się rozdział, bo mam próbne egzaminy gimnazjalne, ale postaram się coś dodać. Nic nie obiecuję, ale postaram się. Teraz idę na randkę z 5 przedmiotami, nauka cały weekend, ale może wam dobrze on minie.
Widzimy się niedługo!
/Perriele rebel.

1 komentarz: