sobota, 20 maja 2017

ROZDZIAŁ 2

"Zrozumie Cię ten, który doświadczył tego co Ty."


~Summer~

- C-co się ze mną dzieje? - spytałam trzęsącym się głosem.
- Masz to samo co Louis, ale u ciebie jest o wiele gorzej - popatrzył na chłopaka, a ja nie wiedziałam o co chodzi.
- Czyli co? - spytałam nic nie rozumiejąc.
- Ona o niczym nie wie - wtrącił się Louis.
- Ale... - zaczęłam panikować, naprawdę się bojąc.
- To się nazywa szumy uszne. Słyszysz dźwięki, których nie powinnaś. To, że cię bolą uszy, dodatkowo wszystko pogarsza. Przy twojej pracy bardzo często przebywasz w miejscach, gdzie jest głośno, a to coraz gorzej wpływa na twój słuch.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Jeśli teraz odpowiednio nie zareagujemy... stracisz słuch.
- Co? - poczułam napływające do oczu łzy. - Mam zawiesić karierę?
- Tak byłoby najlepiej i najbezpieczniej dla ciebie.
- Ale... ja nie mogę tego zrobić - po policzkach zaczęły spływać mi łzy. - Pracowałam na to 7 lat, żeby zajść tak daleko - rozpłakałam się.
- To twoja decyzja, ale pamiętaj, że jeśli stracisz słuch to przy tych objawach nikt ci już nie pomoże.
- Summer... - usłyszałam Louis'a. - Daj sobie pomóc... Proszę... - popatrzyłam na niego. W jego oczach można było zauważył strach, smutek i zdenerwowanie. Nie mogę mu tego zrobić. Nie chcę, żeby cierpiał przeze mnie. To on będzie się mną opiekował przez kolejne lata. A co jeśli naprawdę  mogę stracić słuch?
- Dobrze - powiedziałam po namyśle. - Przerwę karierę.
- W takim razie przypiszę ci tabletki, a za jakiś czas możemy zacząć leczenie. Chodzi głównie o to, żebyś unikała głośnych miejsc i oszczędzała słuch - powiedział zapisując coś na kartce. - Zgłoś się do mnie za 2 tygodnie, a do tego czasu... po prostu dbaj o słuch - dodał podając mi małą karteczkę.
- Dobrze - pociągnęłam nosem. Wstałam z miejsca razem z Louis'em i wzięłam go za rękę. - Dziękuję i do widzenia.
- Do zobaczenia, i pamiętajcie, żeby przyjść.
- Jasne, zdzwonimy się. Na razie - powiedział Louis. Objął mnie ramieniem i wyszliśmy z gabinetu. Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Od razu bezsilnie opadłam na pobliskie krzesło i rozpłakałam się jak dziecko. W momencie obok mnie znalazł się Louis, mocno mnie do siebie przytulając. Nie mogę stracić słuchu. Jak ja będę żyć? Nie, to nie możliwe. Nie wiem co robić i nie wiem czy w tej sytuacji dam radę.
- Cichutko - pocałował mnie w czoło, pocierając moje ramiona. - Będzie dobrze, zobaczysz. Przejdziemy przez to razem, tak? - położył dłoń na mojej głowie, przytulając do siebie, a ja z płaczem przytaknęłam.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteś na to chory? - spytałam łkając.
- Sam nie wiem... Może po prostu bałem się...
- Czego? - podniosłam głowę, by na niego spojrzeć.
- Że jak odkryjesz moją słabość to ode mnie odejdziesz... - spuścił wzrok na ziemię. Położyłam dłoń na jego policzku i przekręciłam tak, aby na mnie spojrzał.
- Każdy ma jakieś słabości Louis.
- W twoich oczach wydawałem się dla ciebie idealny, a teraz...
- Nadal jesteś, słyszysz? - oparłam swoje czoło o jego. - Ale... ukryłeś przede mną tak ważną informację... Jesteśmy razem prawie 2 lata, a dowiedziałam się dopiero teraz...
- Wiem, przepraszam...
- Wybaczam ci dlatego, że teraz znajduję się w tej samej sytuacji co ty - uśmiechnęłam się smutno. - Gdzie chłopaki?
- Na innym korytarzu - zaśmiał się. - Idziemy do nich?
- Yhym - pokiwałam głową. - Pojedziemy już do domu? - spytałam wstając.
- Pojedziemy - objął mnie w pasie. - Chodź słońce.

*//*//*

~Louis~

Jakiś czas temu wróciliśmy do domu. Summer się położyła od razu po kolacji. No a ja siedziałem na dole i zmywałem naczynia. Myślałem nad całą sytuacją. Jak to teraz będzie. Całe leczenie... Do tego przez to musi zrezygnować ze swoich marzeń. Miałem szczęście, że ja tego nie musiałem robić. Ale gdy będzie trzeba, porzucę karierę, zrobi to dla niej, a nie dla siebie. Zrobię dla niej wszystko, bo jest tego warta. Wytarłem ręce w ściereczkę i oparłem się o blat spoglądając na zegar. 20:14. Pusto tu trochę bez chłopaków. Może niedługo nas odwiedzą... Może. Co tu dużo liczyć? Mają swoje życia. Ale może chociaż Niall przyjedzie... odwiedzi siostrę... No i przy okazji mnie. Jeszcze rok temu mieszkaliśmy wszyscy razem, potem 10 miesięcy wspólnej trasy, a teraz wróciliśmy do Londynu, do naszego wspólnego domu. Nie byliśmy tu zbyt często, a teraz możemy. Jest tu ogromnie dużo miejsca, pięknie i przytulnie. A wszystko to zasługa mojej cudownej narzeczonej. Bez Summer i jej pomysłów nie byłoby tu tak ładnie. Więc podsumowując, to wszystko dzięki niej. Odepchnąłem się od blatu i wolnym krokiem poszedłem na górę. W sumie to ja chyba też bym odpoczął. To był długi dzień.  Wszedłem do naszej sypialni i usiadłem na rogu łóżka spoglądając na dziewczynę. Wyciągnąłem dłoń i odgarnąłem kosmyki jej włosów za ucho. Nie zabierając dłoni, patrzyłem na nią z delikatnym uśmiechem i głaskałem kciukiem po policzku. Poruszyła się lekko, cicho mrucząc i za chwilę otworzyła oczy.
- W końcu przyszedłeś... - powiedziała cicho ze zmęczenia.
- Przyszedłem - uśmiechnąłem się i schyliłem, delikatnie całując ja w usta. - Jak się czujesz?
- Na razie dobrze.
- Cieszę się - powiedziałem i położyłem się obok niej.
- Louis? - odezwała się po chwili ciszy.
- Hmm?
- Jak to robisz, że pomimo problemów ze słuchem , nadal możesz występować, śpiewać... nagrywać? - spytała cicho, a ja westchnąłem.
- Jak sama słyszałaś... mam słabsze objawy od ciebie... Kiedy zauważyłem co się dzieje, okazało się, że choroba nie jest tak zaawansowana i jeszcze jest na niskim poziomie. Z chłopakami zrobiliśmy miesięczną przerwę, a ja podjąłem się leczeniu. Przez pierwsze tygodnie odbywało się niemal codziennie, potem to już było tylko co 2-3 tygodnie i tak przez około rok. Stwierdzono, że już tego nie potrzebuję, a mojemu słuchowi nic nie grozi. Cały czas biorę leki, tak dla bezpieczeństwa, a co pół roku jeżdżę na badania kontrolne. Na razie wszystko jest dobrze - wyjaśniłem.
- Myślisz, że mi też się uda? - spytała podnosząc lekko głowę.
- Oczywiście, że się uda. Tylko musimy w to wierzyć - przytuliłem ją. - Wygramy z tym razem. Pamiętaj, że cały czas cię wspieram, bez względu na to co się dzieje, tak ?
- Yhym - pokiwała głową z lekkim uśmiechem i położyła głowę z powrotem na moje ramię. - W najbliższym czasie... wydam oficjalne oświadczenie, że zawieszam karierę...
- Będzie dobrze, zrozumieją - przyłożyłem policzek do jej czoła.
- Mam nadzieję... Dziękuję, że przy mnie jesteś...
- Będę już na zawsze. Pamiętasz? Ślub do czegoś nas zobowiąże - uśmiechnąłem się na myśl o tym, a ona podniosła głowę, by na mnie spojrzeć.
- Pamiętam. Czekam na ten dzień tak bardzo.
- Jeszcze 4 miesiące... Będziesz miała swój wymarzony ślub - powiedziałem, a ona bez słowa mnie przytuliła. - Za kilka dni ktoś przyjedzie i pomoże zacząć przygotowania.
- Dobrze - ziewnęła.
- Ktoś tu chyba jest śpiący, co ?
- Yhym...
- Śpij, jutro porozmawiamy - cmoknąłem ją w czoło. - Dobranoc skarbie.
- Dobranoc - odpowiedziała już mało słyszalnie.

*//*//*

~Summer~

Obudziłam się w pustym łóżku. Zazwyczaj budzę się obok Louis'a. A skoro tu go nie ma, to pewnie jest w kuchni. Albo przyjechał któryś z chłopaków. Są dwie opcje, bo więcej na razie nie wymyślę. Wstałam z łóżka i spojrzałam w okno. No super, że pada deszcze. Zwykła londyńska pogoda. Znając życie, jak przestanie to pojawi się mgła. Albo nie przestanie. To już inna sytuacja. Przetarłam twarz dłońmi i wyszłam z sypialni. Zeszłam powoli po schodach, by za chwilę znaleźć się na parterze. Od razu usłyszałam dźwięk uderzanego noża o deskę do krojenia. Uśmiechnęłam się i ruszyłam do kuchni, gdzie zobaczyłam odwróconego do blatu Louis'a. cicho podeszłam bliżej i przytuliłam go od tyłu, oplatając jego szyję rękami. Zaskoczony odwrócił głowę do tyłu.
- Przestraszyłaś mnie - parsknął śmiechem.
- Ciebie?
- Mnie, mnie. Dzień dobry ranny ptaszku - cmoknął mnie w usta.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się. - Serio jest tak rano? - spytałam podkradając kawałek ogórka z talerza.
- P 8:00. Nie podjadaj, bo już nic nie będzie na śniadanie - powiedział odsuwając ode mnie talerz z warzywami.
- Jak to już nic?
- Pusta lodówka - odpowiedział krojąc pieczywo. - Trzeba pojechać do sklepu i jak zwykle zapełnić ją po brzegi.
- No to... pojedziemy potem, a teraz jestem głodna, więc rób szybciej te kanapki - jęknęłam siadając do stołu. Jestem w koszuli nocnej... no trudno...
- Bierz te kanapki i już nie płacz - powiedział stawiając przede mną śniadanie. Woow, wystarczy trochę pojęczeć.
- Szybki jesteś, dzięki - odpowiedziałam biorąc jedną z nich.
- Gdybym ci nie dał, to byś płakała, że umierasz z głodu.
- To prawda - powiedziałam z pełną buzią.
- Chcesz kawy? - spytał podchodząc do ekspresu.
- Yhym.
- Yhym... - pokiwał głową, biorąc jeden kubek. - Mocna, słaba?
- Tak jak zwykle - oblizałam palec z pomidora. - I z mlekiem.
- Za trzy dni jest przyjęcie z okazji zakończenia trasy. Pójdziemy? Nie będzie głośno - postawił przede mną kubek.
- Skoro nie będzie głośno to możemy iść - upiłam łyk kawy. w momencie poczułam jak mój żołądek robi koziołka.
- Bo to bardziej takie spotkanie, gdzie... Summer? - zdziwił się , gdy nagle zerwałam się z krzesła i pobiegłam do łazienki. Pochyliłam się nad toaletą i natychmiast wszystko zwymiotowałam. O cholera. Co ze mną się dzieje ? 
- W porządku? - usłyszałam głos Louis'a. Dotknął mojego ramienia, pochylając się nade mną. Pokiwałam lekko głową i powoli wstałam. Chwyciłam się ręki chłopaka, gdy zakręciło mi się w głowie.
- Spokojnie, powoli - objął mnie w talii. Podeszłam do umywalki i zimną wodą przepłukałam zęby. Oparłam się rękoma o mebel, normując oddech.
- Sprawdziłeś datę przydatności na tym mleku ? - spytałam przymykając oczy.
- Zawsze sprawdzam Summer. Nie mamy zepsutego jedzenia.
- To chyba nam się coś ekspres popsuł... - powiedziałam powoli idąc do salonu. - Muszę się na chwilę położyć - dodałam podchodząc do kanapy, na której zaraz się położyłam.
- Może powinienem zadzwonić po lekarza, co? - spytał głaszcząc mnie po włosach.
- Zaraz mi przejdzie...
- Nie przejdzie. Jest epidemia jakiejś grypy. Mogło cię to już dotknąć - patrzył na mnie z troską..
- Na razie nie dzwoń... Jak będę się jeszcze gorzej czuła, to ci powiem... - odpowiedziałam cicho. 
- No dobrze - westchnął. - Wołaj jak coś - pocałował mnie w czoło i przykrył kocem, a następnie odszedł w kierunku kuchni. Louis myśli, że to grypa i dobrze by myślał tylko, że to chyba całkowicie co innego. I nie chodzi tu o stres czy coś w tym stylu. Podświadomość mi mówi, że to właśnie to o czym teraz myślę. Tylko dlaczego akurat teraz ? Mam przecież rozpocząć leczenie. Chyba lekarz nie uwzględnił tego, gdy robił mi badania. a ja się boję czy to nie pokrzyżuje mi kilku spraw i planów. O ile to w ogóle to. Bo jeśli nie, to na razie mogę czuć się spokojna. Na razie...

*//*//*

~Louis~

Summer stwierdziła, że już dobrze się czuje i odziwo to widać. Byłem pewny, że to ta grypa już ją dopadła, ale wygląda na to, że to nic poważnego. Łazimy po tym sklepie i robimy zakupy. Znaczy ja próbuję brać ważne rzeczy, ale Summer wpycha mi do koszyka same słodycze. Zawsze tak robi, ale dziś to już przesadziła. Kto normalny kupuje 15 rodzai cukierków, ciastek i licho wie czego jeszcze?
- Summer... - powiedziałem już znudzony.
- O, weź jeszcze paluszki - wskazała palcem na półkę, a ja przewróciłem oczami. - I krakersy.
- Summer - powiedziałem już głośniej.
- Co? - odwróciła się pytając.
- Słuchaj, mam dla ciebie propozycję. Zamiast połowy słodyczy pozwolę kupić ci tyle owoców ile chcesz. Co ty na to?
- Żałujesz mi?
- Albo się zgadzasz, albo żegnasz się ze wszystkimi słodyczami.
- No dobra - mruknęła. - Dlaczego ty mnie niańczysz jakbym była dzieckiem?
- Bo jesteś - uśmiechnąłem się zwycięsko. - Chodź po te owoce - objąłem ją ramieniem, a drugą ręką prowadziłem wózek.
- O, Summer! Co za spotkanie - usłyszeliśmy jakiś głos za nami. Odwróciliśmy się i zobaczyłem... jej matkę?!
- Co ty tu robisz? - spytała zdenerwowana dziewczyna. Przysunąłem ją bliżej siebie, aby przypadkiem nie puściły jej nerwy. Lepiej uważać, bo nigdy nie wiadomo co może przyjść do tej jej główki. A z tymi jej humorkami teraz jest różnie. Nic nie przewidzisz. - Nie byłaś w Los Angeles?
- Przyjechałam do was - uśmiechnęła się sztucznie. Ta baba naprawdę jest wredna. I pomyśleć, że to niedługo ma być moja przyszywana teściowa. Szczęście, że Summer też jej nie akceptuje. To jest już duży plus dla mnie.
- Jak to do nas?! - dziewczyna podniosła nieświadomie głos.
- Mamy do obgadania wspólne interesy. Ale to za kilka dni... Może mogłabym do was wpaść? Jeszcze nie widziałam waszego nowego domu.
- A może nie? - Summer zmarszczyła brwi.
- Jestem twoja matką. Mam prawo wiedzieć w jakich warunkach mieszkasz - powiedziała niewinnie kobieta.
- W bardzo dobrych - prychnęła szatynka odwracając głowę w innym kierunku.
- A co z tobą Louis? Nie zaprosisz mnie? W końcu niedługo mamy być rodziną - gadała w moją stronę, a ja myślałem, że zaraz szlag mnie trafi. Jak się na nią nie rzucę to będzie wielki sukces.
- To jest decyzja Summer i ja nie mam nic do tego - rzuciłem w jej stronę.
- Dobrze, skoro uważacie, że jestem aż tak złą osobą.
- Tak, tak uważam - szatynka próbowała mi się wyrwać, ale ja jeszcze mocniej ja przytrzymywałem. - Gdzie byłaś, kiedy działa mi się krzywda, co? A no tak! Chlałaś w połowie domu z obcymi ludźmi - naskoczyła na kobietę. Będzie źle...
- Co ty gadasz? Jaka krzywda? - udawała zdziwioną.
- Najlepiej będzie jak już sobie odejdziesz.
- Też tak myślę - matka Summer zrobiła obrażoną minę i odeszła.
- Zabierz mnie stąd, bo zaraz nie wytrzymam - wycedziła przez zęby.
- A owoce? - spytałem patrząc na nią.
- Właśnie. Idziemy po owoce - chwyciła mnie za rękę i poprowadziła w stronę stoiska. Nie ma to jak zrobić scenę w sklepie. Mam nadzieję, że za dużo ludzi tego nie widziało. W innym przypadku będzie nie za ciekawie.
___________________
Zapraszam do zakładek: FABUŁA i BOHATEROWIE
/Perriele rebel

1 komentarz: