sobota, 21 października 2017

ROZDZIAŁ 21

"Lepiej płakać usłyszawszy prawdę, niż mieć uśmiech nakarmiony kłamstwami."


~Summer~

   - Vanessa, do cholery! Powiedz nam co się dzieje! Co ty ukrywasz?! - krzyknął pod wpływem emocji Niall.
- Mam pieprzonego raka - powiedziała cicho. Wszystko wokół mnie zaczęło wirować. Moja siostra... To nie jest prawda... To nie jest prawda!
- Co ty gadasz? - wyszeptał łamliwym głosem Niall.
- Chciałam wam powiedzieć wcześniej, ale się bałam. Nie chciałam was martwić i jeszcze tego zrzucać wam na głowę.
- Ale to i tak nie zmieniłoby tego co w tej chwili czujemy - odezwał się Liam. - Mogłaś nam powiedzieć...
- Wiem. Przepraszam. Po prostu się bałam - powiedziała ze łzami w oczach blondynka.
- Ale jeśli poukrywałabyś to jeszcze trochę, nic by się nie stało - prychnęła Nicol. - Nie jestem wam raczej do niczego potrzebna, więc już pójdę. Do widzenia. - Odgarnęła blond kłaki i udała się do wyjścia.
- Tak bardzo jej nienawidzę. - Vanessa się rozpłakała i usiadła na siedzeniu. Zaraz obok niej pojawił się blondyn.
- Louis? - Chwyciłam jego rękę, zamykając oczy.
- Słucham? - Odwrócił się w moją stronę.
- Mógłbyś podać mi wody? Kręci mi się w głowie.
- Oczywiście - powiedział cicho. Podszedł do stolika i wziął do ręki szklankę, którą zaraz podał mi.
- Już troszkę lepiej? - spytał, gdy się napiłam.
- Trochę tak - przyznałam. Zabrał ode mnie pustą szklankę, odstawił ją z powrotem i usiadł obok mnie, obejmując w pasie.
- Możesz nam powiedzieć trochę więcej, Vanessa? - zapytał Harry, przerywając ciszę i ciche szlochanie dziewczyny.
- Więc... mam raka nerki - powiedziała, wycierając łzy. Odetchnęła głęboko, próbując się trochę uspokoić.
- Nerki? - upewniał się Niall.
- Tak. Kiedy była z wami w tej trasie po całym świecie... w ostatnim miesiącu zaczął coraz częściej boleć mnie brzuch. Nigdy wcześniej nie bolał mnie w taki sposób, więc się zaniepokoiłam. Wróciłam do Londynu i poszłam do lekarza po radę, ale zamiast od razu mi ją dać, przypisać jakieś leki, zlecił tony badań. Zgłosiłam się do niego następnego dnia, postawił diagnozę. Jedna z nerek nie działa tak jak powinna, są przerzuty. Dał listę leków i kazał przyjść za 2 tygodnie. Wszystko zaczęło się pogarszać, było strasznie... Lekarz potwierdził raka. - Rozpłakała się na nowo. Mi również łzy ciekły już po policzkach, ale nie miałam siły, by je zetrzeć z twarzy.
- Ale przecież wcześniej wykrytego raka w tych czasach da się leczyć. - Usłyszałam łamiący głos Nialla. Sama nie byłam w stanie się odezwać.
- I tak sobie wmawiałam, ale już tak nie jest - odpowiedziała.
- A chemioterapia? Przecież coś pomaga.
- Odbyłam już chemioterapię i nie przyniosła żadnych rezultatów. Jedynym, choć teraz nieistotnym plusem, jest to, że nie wypadło mi dużo włosów, prawie nic.
- Ale chemioterapia to bardzo długi proces. Kiedy ty...
- W Stanach - przerwała Louisowi. - Okłamywałam was nawet w tej sprawie. Wcale nie poleciałam tam dla pracy. Przez cały ten czas leżałam w szpitalu na onkologii. Matka poleciała ze mną jako opiekun, ale i tak nic się nie poprawiło. Wszystko na marne.
- A co powiedzieli lekarze po jej zakończeniu? - odezwałam się, zadziwiając tym samą siebie.
- Powiedzieli, że chemioterapia to było jedyne wyjście. Jeśli ona nie pomogła to już nic nie pomoże.
- Masz to od ponad roku, więc kiedy ty... ile...
- Góra dwa lata - odpowiedziała, przewidując o co chcę ją zapytać. - Tyle mi zostało. Już raczej mi się nie polepszy, ale tak szybko nie pogorszy. Jeżeli komórki nowotworowe zaatakują kolejne narządy, wtedy zostanie mi najwyżej 3 miesiące. - Ostatnie słowa wyszeptała. Niall przytulił ją do siebie, gdy rozpłakała się jeszcze bardziej. Wszystko zaczęłam rozumieć i ani trochę mnie to nie cieszy.
- Czyli zostało mi z tobą 2 lata...? Tylko tyle? - zapytał w osłupieniu Niall. - Nie możesz mnie zostawić... Nie...
- Przykro mi Niall...
- Nie możesz umrzeć - odezwał się po raz pierwszy Jacob.
- Taka jest kolej rzeczy. Ktoś umiera, żeby ktoś inny mógł przyjść na świat - powiedziała blondynka przez płacz i popatrzyła na dłonie moje i Louisa ułożone na moim brzuchu. - Będziecie dobrymi rodzicami...
- Dlaczego ty? - Płakałam jak małe dziecko.
- Najwidoczniej Bóg chce mnie zabrać wcześniej do siebie. Pogodziłam się z myślą, że muszę umrzeć. Taki los mnie czekał, to miałam zapisane w gwiazdach.
- Miałaś być moja druhną  na ślubie...
- I będę, Summer. Mówiłaś, że zorganizujecie ślub kilka miesięcy po narodzinach dzieci. W przyszłym roku na pewno będę jeszcze żyć. To mogę ci obiecać.
- Nigdy nie myślałam, że będę musiała tak szybko się z tobą żegnać. - Połykałam wszystkie łzy, które ciekły.
- Nie płacz, proszę. Nie możesz się denerwować, a na pewno nie przeze mnie. Chcę, żebyście wszyscy o mnie pamiętali i czasem wspominali. Tylko tego chcę. Nie chcę, żebyście o mnie zapomnieli. Chcę, żebyście byli szczęśliwi, wiedząc, że w świecie, w którym będę, będzie mi dobrze. Tylko tego od was pragnę - mówiła, a z każdym jej słowem uświadamiałam sobie, że ja również mogę umrzeć, jeśli wszystko się pokomplikuje i jeśli nic nie pomoże. Chłopaki nie poradzą sobie sami z dziećmi... To będzie wielki cios dla naszych rodzin...

*//*//*

~Louis~

   Wszystkie emocje odrobinę opadły. Ale tylko odrobinę, bo wciąż są bardzo wysokie. Skończyliśmy grilla o wiele wcześniej niż planowaliśmy, każdy myślał o tym co powiedziała Vanessa. Chyba najbardziej przeżywa to Summer wraz z Niallem. Nikt nie miał ochoty na kontynuowanie tego wszystkiego, więc niedługo potem wszyscy wyszli, zostawiając mnie i Summer samych. Każdy z nas potrzebował uporządkować myśli na osobności, na spokojnie. Każdy z nas potrzebował przyjąć tą szokującą informację do siebie, nawet jeśli to jest zbyt trudne, by to zrobić. Każdy z nas musiał pogodzić się z myślą, że nasza bliska przyjaciółka w ciągu najbliższych 2 lat może umrzeć, a będzie tak, jeśli mówili tak lekarze. Nigdy nie podejrzewalibyśmy, że to jest ta tajemnica, którą tyle czasu przed nami skrywała. Nawet w najgorszych snach czy koszmarach.
Pojawił się smutek, strach, współczucie, rozpacz, poczucie niewiedzy i wszystkie inne emocje, które razem tworzyły jakąś wielką, niepojętą dla nikogo, burzę. Trudne jest do pojęcia, że ktoś bliski dla ciebie umrze wcześniej niż tego chciałbyś. Sprawiło to, że nawet ja i Summer, jako już roczne, prawie dwuletnie, narzeczeństwo, nie chcieliśmy przebywać w jednym pomieszczeniu. Ona potrzebowała wszystko dokładnie przemyśleć, a ja zająć czymś innym myśli. Ale oboje potrzebowaliśmy wyciszenia. Nawet nie podejrzewam, nie wyobrażam sobie jak może się czuć Vanessa w tej sytuacji. Na pewno jest to dla niej trudne, tak jak dla nas wszystkich. Bo to zdecydowanie łatwe nie jest.
Summer poszła do sypialni, a ja trafiłem do kuchni, by wszystko posprzątać. I prawdę mówiąc, to zajęcie trochę odgoniło ode mnie wszystkie negatywne myśli, które krążyły obok. Nawet nie myślałem, że to rzeczywiście może pomóc.
   Odłożyłem ostatni talerz do szafki, zgasiłem światło i wyszedłem z kuchni. Pogasiłem wszystkie światła również w innych pomieszczeniach na dole, a potem poszedłem na górę. Szybko znalazłem się w naszej sypialni, gdzie jedynym źródłem oświetlenia była mała lampka, stojąca na eranżetce obok łóżka, oświetlając tym samym moją dziewczynę, która w tym momencie była odwrócona do mnie tyłem. Wiem, że jeszcze nie spała, patrzyła w okno. Wiedziałem to. Cicho i powoli przeszedłem kilka kroków, stanąłem obok niej i spojrzałem na nią, dzięki czemu nasze spojrzenia się skrzyżowały. Usiadłem na brzegu łóżka, blisko jej nóg i wyciągnąłem do niej rękę, by odgarnąć kilka włosów z jej czoła i założyłem je za ucho. Tak jak zawsze. Lubię to. To impuls. Nie umiem w ogóle tego powstrzymać.
- Zejdziesz na dół? Zrobię nam coś na kolację. Hmm? - spytałem, próbując się uśmiechnąć i o dziwo, nawet trochę mi to wychodziło.
- Nie jestem głodna, przepraszam. Obiecuję, że jutro zjem duże śniadanie, ale dziś na prawdę nic nie zjem. - Zamknęła oczy pod wpływem mojego dotyku.
- Rozumiem, w porządku. Dużo dziś jadłaś, więc to powinno wystarczyć maluchom.
- Boli mnie głowa - powiedziała cicho.
- Za dużo emocji jak na jeden dzień. To był bardzo... - przerwałem, szukając odpowiednich słów - szokujący dzień. - Pogładziłem ją po włosach.
- Tak bardzo boję się o Vanessę. Nie chcę, żeby umierała.
- Ja także - westchnąłem.
- Powiedziała, że już się pogodziła z tą myślą. Louis, jak można pogodzić się z czymś takim? - spytała ze łzami w oczach.
- Nie możemy jej oceniać i zgadywać jej myśli. Nie wiemy jak ona czuje się w tej sytuacji.
- Dlaczego życie ją tak bardzo kara?
- Spójrz na to z innej strony. Rak często oznacza cierpienie. Jeśli odejdzie z tego świata, od nas, to jej cierpienia znikną. Może po prostu pisane jej było, aby wcześniej przejść do innego świata, tego lepszego, aby tam być szczęśliwą. Życie jej nie kara.
- Ale jeśli spojrzeć z innej strony to jednak kara.
- A nie lepiej jest się doszukiwać tych lepszych aspektów?
- Może.
- A ja myślę, że właśnie tak. Kiedyś znów się z nią spotkamy, wszyscy się spotkamy. Tam u góry. A teraz należy cieszyć się pozostałym czasem, bo szybko odchodzi. To co dobre, szybko mija. Nie chcę, żeby to tak szybko minęło, ale mam nadzieję, że ten czas z Vanessą i jej ostatnie chwile będą dla nas dobre i spędzimy je najlepiej jak się da.
- Uważam za niesprawiedliwe zabierać nam osoby, które kochamy.
- To niesprawiedliwe, tak. Ale Bóg też potrzebuje niektórych osób.
- Dlaczego Bóg zabiera tyle ważnych dla mnie ludzi?
- To jest bardzo trudne pytanie, wymagające głębszego zastanowienia.
- Głębiej się zastanawiając, straciłam najpierw mamę i tatę, potem straciłam kontakt z całą rodziną i zapewne mało kto z nich jeszcze żyje. Czasem myślałam, że Niall też może już nie żyć, ale szybko odpychałam od siebie te myśli. Dowiedziałam się, że moje dzieci mogą umrzeć, a ja wraz z nimi. A teraz... Vanessa...
- Nie myśl dziś już o tym. Nie denerwuj się, bo i tak wystarczająco bardzo się o ciebie martwię.
- Nie mogę o tym nie myśleć, bo nie potrafię. Zbyt mocno boli mnie głowa i mimowolnie o tym myślę, nawet jeśli nie chcę.
- Przynieść ci jakieś przeciwbólowe? - spytałem łagodnym głosem.
- Nie, nie chcę brać tak dużo leków. I tak już wiele ich biorę...
- To spróbuj zasnąć. Pomoże ci, a po dzisiejszym dniu potrzebujesz tego. Nie chcę, żeby coś wam się stało, Summer.
- Wszystko jest dobrze. Czuję to. Nerwy nie wpłynęły na nie. Tylko po dzisiejszym dniu, muszę wyłączyć umysł i zostawić to tak do chwili, aż w 100% odpocznie i wtedy dopiero zacznę nieco lepiej funkcjonować. Jak na razie najlepiej nie jest.
- W takim razie, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłaś?
- Musiałam z kimś porozmawiać, kto mógłby mnie podnieść na duchu.
- I ja byłem tą osobą? - spytałem z małym zaskoczeniem.
- Jesteś nią cały czas. Dziękuję ci, że w każdej chwili możemy pogadać o wszystkim, zawsze mnie wysłuchasz i zawsze pocieszysz.
- Po to tutaj jestem. Po to jestem dla ciebie.
- Nie zasnęłam jeszcze, bo nie miałam się do kogo przytulić. - Cichutko się zaśmiała, ale to mnie uszczęśliwiło. Nawet bardzo. Pierwszy raz od kilku godzin się zaśmiała. Zwykle śmieje się całymi dniami. No może nie zwykle, ale najczęściej.
- I to był ten główny powód, prawda? - spytałem z uśmiechem.
- Może. - Uśmiechnęła się niewinnie.
- Lubisz odpowiadać w taki sposób, żebym musiał się wszystkiego domyślać.
- Może. - Ponownie się zaśmiała.
- Oj, ty moja gwiazdko. - Pocałowałem ją w czoło.
- Więc przytulisz mnie do czasu, aż nie zasnę?
- Oczywiście. - Szeroko się uśmiechnąłem. Wstałem z łóżka, zdjąłem z siebie koszulę i spodnie, które rzuciłem na krzesło stojące przy biurku i położyłem się obok mojej narzeczonej, przytulając ją, tak jak jej obiecałem.
- Dobranoc skarbie - szepnąłem, całując ją w czubek głowy.
- Dobranoc, Louis - odpowiedziała również szeptem, z głową ułożoną na mojej klatce piersiowej. Za chwilę oboje zasnęliśmy, zmęczeni wszystkimi wrażeniami całego dnia.

*//*//*

~Summer~

   Gdy byłam jeszcze nastolatką i chodziłam do szkoły, nienawidziłam poranków. Myślę, że żadne dziecko nie lubiło wstawać tak wcześnie. A teraz? Teraz mogę to nawet pokochać. Oczywiście, wstaję rano nieczęsto, ale gdy tak już się dzieje to nie uważam tego za takie złe. Przede wszystkim nie muszę wszystkiego na szybko robić, tj.: makijażu, ubierania się czy nawet jedzenia śniadania w pośpiechu. Teraz jest inaczej, a na pewno odkąd zaczęła się moja przerwa od tak intensywnego życia. Wstaję kiedy chcę i tak naprawdę wtedy zaczyna się mój, tak zwany poranek. Nie muszę się spieszyć i mogę chodzić w piżamie nawet cały dzień. Jak widać, dużo plusów. Ale jest też jeden, taki duży, ogromny. Mianowicie chodzi o to, że zawsze Louis robi dla mnie pyszne śniadanie. Może to dla innych głupie, ale ja właśnie doceniam takie małe gesty. A skoro mowa o śniadaniu to może przydałoby się w końcu zejść na dół. Louis się obudził przede mną, często tak jest, ale nie zawsze, a ja po prostu jestem bardzo wielkim leniem. Nie ukrywam, że kocham się budzić, gdy jeszcze śpi, więc często specjalnie dla mnie, leży obok mnie, do czasu, gdy sama się  nie obudzę.
   Odkopałam się z kołdry, usiadłam i zaraz stanęłam na puszystym dywanie. Popatrzyłam w okno i dostrzegłam, że znów pada. W sumie, nie zaskakuje mnie to ani trochę. Pogoda zaskakuje mnie tylko wtedy, gdy nie pada już dłuższy czas. Wtedy to może być za bardzo podejrzane i już wtedy wie się, że szykuje się ogromna ulewa. Co w naszym mieście wlicza się w stopień normalności. A ten stopień nienormalności to właśnie całkowite słońce przez tydzień. Czyli kompletnie odmiennie niż w innych krajach w Europie. Dość często jest to uciążliwe, bo psuje wszystkie plany, np. na weekend.
   Moje nogi zawędrowały do kuchni, przy czym schody minęłam już dawno. Zastałam codzienny, w tym na razie rutynowy widok, czyli Louisa przy garach. Podeszłam do niego od tyłu, tak jak zwykle i założyłam ręce za jego szyję, przytulając się do pleców chłopaka. Kocham to robić i wiem, że on też kocha, gdy tak robię.
- Widzę, że mój misio już się obudził - odezwał się, a ja się zaśmiałam na to jak mnie nazwał. Nadal nie wiem dlaczego tak na mnie mówią. I chyba już się jednak nie dowiem, bo twierdzą tylko, że to słodko brzmi. - Dzień dobry. - Odwrócił się do mnie przodem.
- Dzień dobry. - Moje usta uformowały się w uśmiech, na których za chwilę spoczęły usta mojego narzeczonego. - Miłe powitanie - stwierdziłam po oderwaniu.
- Też tak uważam - przyznał. - Dobrze już się dziś czujesz?
- Wspaniale. - Usiadłam przy wyspie kuchennej, sięgając po truskawki.
- Skoro tak, to musisz dziś zjeść to ogromne śniadanie, które tak mi wczoraj obiecałaś. Pamiętasz?
- Pamiętam. A wiesz, że i bez tych obietnic i tak jestem głodna?
- Domyślam się. Co powiesz na twoje ulubione naleśniki z bitą śmietaną, czekoladą i truskawkami? Chociaż w sumie jesz je non stop to mogę zrobić coś innego, jeśli chcesz.
- Nie, ja chcę naleśniki.
- Wiedziałem, że nie zmienisz tego na nic innego.
- No... - krótko odpowiedziałam, zajadając się truskawkami. - Louis?
- Hmm?
- Pamiętasz jak zawsze, gdy padało tak jak dziś, pływaliśmy w basenie, bo nie wychodziliśmy na dwór?
- Pamiętam. Lubiłem to. Nadal lubię. Do czego zmierzasz?
- Nie robiliśmy tego od kilku tygodni i trochę mi tego brakuje.
- To czemu wcześniej mi tego nie powiedziałaś?
- Ale... Em, co masz na myśli?
- To, że skoro dobrze się dziś czujesz to przyda ci się odrobina takiej przyjemności. Nic nie powinno się stać.
- Mówisz na serio? - Otworzyłam szeroko oczy, nie wierząc w to co słyszę.
- Serio, serio. Poza tym to tylko woda, a ty pływasz doskonale, więc wydaje mi się, że możemy trochę popływać.
- Aaa! Kocham cię! - Zerwałam się z krzesła i podbiegłam do niego, mocno go przytulając. Sprawiło to, że zaczął się śmiać.
- Hej, spokojnie.
- Ja jestem bardzo spokojna.
- Właśnie widzę. Zanim zapomnę, przyszedł do ciebie jakiś list. Jest na parapecie. - Wskazał na okno, więc tam podeszłam.
- Od kogo? - Zaskoczyłam się.
- Nie wiem. Nikt się nie podpisał.
- Nie czytałeś tego?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo to list do ciebie, a ja nie chcę cię kontrolować. Ufam ci.
- Dobrze, że mi ufasz, ale ja nie mam przed tobą żadnych tajemnic, więc nawet gdybyś go otworzył, nie byłabym zła.
- No to się cieszę. - Zaśmiał się.
   Wzięłam kopertę zaadresowaną do mnie i rozerwałam ją z boku. Wyjęłam z niej kartkę złożoną na pół, którą od razu rozłożyłam, ale nawet w połowie nie była zapisana. Jednak były to słowa, przez które wszystkie myśli na nowo powróciły.

"Dziś list. Zaskoczona? Ja też nie myślałem o tym, by go zapisać. Myślę, że odmiana nikomu nie zaszkodzi. Trochę za wcześnie z kondolencjami, ale przyjmij je ode mnie. Później mogę zapomnieć to zrobić. Czy to nie jest wspaniałe, że robię to poprzez list? Tak oficjalnie... Pomyśl o tym, że uszanowałem twój wczorajszy dzień i odezwałem się dopiero dziś. Może nie jestem, aż tak złym człowiekiem? Nieee... Co ja gadam? Ty ze mnie zrobiłaś takiego potwora, nawet jeśli jeszcze się nie domyślasz kim jestem. Nawet nie wiem po co to piszę, bo już niedługo... Nie ważne. Na razie nie musisz wiedzieć. Chyba, że chcesz? Ale sądzę, że jednak nie. No, to co? Będziesz kiedyś za mną tęsknić?"

- Mogłeś to jednak przeczytać przede mną i nie dać mi tego w ogóle dotknąć - powiedziałam załamującym się głosem. 
Nawet w takich chwilach nie ma wolności od tego piekła.

1 komentarz:

  1. Cuudo <3
    Czekam na next ;*
    Szkoda Vanessy :c Niall z Summer najbardziej to przeżyją :c Mam nadzieję, ze chociaż Summer i dzieciaki przeżyją
    Do napisania i dużo weny zycze!:*

    OdpowiedzUsuń