~Summer~
Przeklęte babsko. Siedzi na tej swojej dupie i nic nie robi, a ja będąc już w połowie ciąży, muszę za nią sprzątać w kuchni. Przyszła tu tylko dla pieniędzy i po to, aby poprzekładać mi na półkach. Odkąd się tu pojawiła nie mogę nic znaleźć, co przybliża mnie do faktu, że mogła coś ukraść. Jeśli ona wyniesie coś z tego domu to uduszę ją własnymi rękami i każdy sąd mnie uniewinni. Cholera jasna, nawet głupich zakupów nie chciało jej się wypakować z torby. W ogóle gdzie ona jest?! Ja cały czas nie widzę powodu dla jakiego ona tu przebywa. Skoro przyszła jako pomoc domowa to powinna się do tego stosować, a nie opalać się przy basenie. To, że śpi w tym domu coraz bardziej zaczyna mnie denerwować.
W momencie, gdy wkładałam mleko do lodówki, mój telefon zaczął dzwonić.
- Słucham - odebrałam, odwracając się do zakupów.
- Hej słońce - usłyszałam w słuchawce głos narzeczonego.
- To ty... hej - lekko się uśmiechnęłam.
- Tak, to ja. Mam trochę czasu, więc dzwonię. Co robisz?
- Cholera jasna - przeklęłam w momencie, gdy wszystkie pomidory wypadły mi z siatki.
- Co ty...
- Przepraszam, to nie było do ciebie, tylko... ała.. - jęknęłam schylając się po warzywa.
- Summer, co ty robisz? - spytał stanowczo.
- Sprzątam w kuchni.
- Czy ty już do reszty zwariowałaś?! Przecież wiesz, że nie można ci się przemęczać.
- To byś chyba padł na zawał, gdybyś się dowiedział jakie ja jeszcze robię tu rzeczy.
- Summer, Boże... Po pierwsze i najważniejsze: dlaczego w ogóle to ty sprzątasz?
- To jest dobre pytanie - wyprostowałam się, odkładając zebrane pomidory na blat. - Chyba ktoś to musi zrobić.
- A dlaczego Izabella tego nie robi?
- A dlaczego mnie o to pytasz?
- Czekaj, chwila. Ty sprzątasz, a Izabelal niby co robi?
- Opala się - odpowiedziałam krótko, a on westchnął.
- Odłóż to, przestań sprzątać i idź odpocząć.
- Louis, ktoś przecież musi schować zakupy.
- Dobrze, ktoś, ale na pewno nie ty. Przestań sprzątać, zadzwonię zaraz do niej i zrobi to za ciebie.
- Ciekawe czy cię posłucha - mruknęłam.
- Posłucha. Oddzwonię do ciebie, idź odpocząć.
- Dobrze - westchnęłam i się rozłączyłam. Rozejrzałam się po zakupach i reszcie kuchni. Jeżeli ta idiotka to posprząta to będzie to niewyobrażalny cud.
Wyszłam z kuchni i stanęłam przy oknie w salonie, skąd widziałam na wpół ubraną plastikową małpę (czytaj: Izabellę), rozmawiającą przez telefon, z bardzo przerażoną miną. Nie wiem co tam Louis jej gada, ale to chyba coś pomaga. Aż sama nie jestem w stanie w to uwierzyć. W jednej chwili, nie wiem jak, nie wiem kiedy, stanęła przede mną.
- Chcesz może coś zjeść Summer? - spytała przesłodzonym głosem, a mnie aż zemdliło.
- Nie podlizuj się - skrzywiłam się tylko i poszłam na górę. Zastanawiam się czy ona się domyśli i posprząta jeszcze coś oprócz kuchni, bo szczerze mówiąc mam nikłą nadzieję, praktycznie żadnej. Położyłam się na łóżko i spojrzałam w okno. Chwila, przecież miałam dziś coś wysłać Louisowi. Oczywiście jak zwykle zapomniałam, no ale... Przynajmniej wiem, że jak mu to wyślę, na pewno poprawię mu tym humor, choć odrobinę.
Zeszłam z łóżka, na którym zbyt długo sobie nie poleżałam... Wolnym krokiem poszłam do łazienki. Z kosmetyczki leżącej przy umywalce wyjęłam czerwoną szminkę, podwinęłam bluzkę, a następnie napisałam pomadką na brzuchu: "TĘSKNIMY", dorysowując ogromne serce. Wzięłam telefon i stojąc przy lustrze, zrobiłam zdjęcie swojego odbicia, tak, aby było w całości widać brzuch. Z uśmiechem wysłałam zdjęcie Louisowi. Minęło niespełna 10 minut, gdy nadeszła odpowiedź. Otworzyłam załącznik i zobaczyłam zdjęcie narzeczonego wraz z moim bratem. Na brzuchu szatyna widniał, wykonany prawdopodobnie markerem, napis: "TATA TĘSKNI", natomiast na brzuchu blondyna: "WUJEK TĘSKNI". Szeroko się uśmiechnęłam na ten widok i odpisałam krótką odpowiedź. Nic więcej do szczęścia nie jest mi potrzebne, jak tylko widzieć tą dwójkę z powrotem obok i bardzo mocno uściskać.
*//*//*
Samo południe, czyli pora, kiedy powinnam już dawno wziąć moje leki na anemię, ale pech chciał, że nie mogę ich znaleźć. A dlaczego? Bo pewnie Izabella gdzieś je przełożyła. Nagle sprzątać się jej zachciało. To znaczy pewnie jej się nie chciało, no ale to Louis jej kazał, więc większego wyboru nie miała. I sama nie wiem czy mi to pasuje, czy raczej nie. Dla mnie ważniejsze jest teraz znaleźć leki, inaczej mój stan znów może się pogorszyć, a organizm osłabnąć, szczególnie teraz gdy jestem w ciąży. Nawet jeśli raz ich nie wezmę, nie wiem co może mi się stać. Lekarz kazał mi je brać codziennie i pod żadnym pozorem nie przestawać. Chyba, że moje wyniki się polepszą, ale jak do tej pory jeszcze tak się nie stało. W tej chwili mogę przygotowywać się na najgorsze. Przeszukałam pół domu, a ich i tak nie ma. Powinnam wziąć jej już rano.
- Summer...
- Co?! - uniosłam się pod wpływem emocji.
- Zrobiłam ci kanapki, jak chcesz to...
- Nie chcę jeść, okey?! Co zrobiłaś z moimi lekami?!
- Nic z nimi nie zrobiłam...
- Nie bądź śmieszna.
- To zjesz te kanapki czy...
- Nie chcę nic jeść do cholery! Czy ty tego nie rozumiesz?! Możesz mnie już zostawić?!
- Przepraszam... - zwiesiła głowę i poszła do kuchni. W dupę sobie wsadź to swoje przepraszam. W tym domu nie ma dla niej miejsca do cholery! Nawet w tej pieprzonej kuchni! Gdzie te leki? Boże... Muszę je znaleźć. Zaczynam się źle czuć, a to nie wróży dobrze.
- Summer? - usłyszałam znów głos. Nie idzie tu wytrzymać.
- Co?! - odwróciłam się. - To ty Matt... Przepraszam, myślałam, że to...
- Izabella - dokończył za mnie.
- Właśnie - westchnęłam. - Coś się stało? - spytałam, czując jak głowa zaczyna mi pulsować. Tylko nie to.
- W sumie to nie, ale czy mógłbym pojechać na kilka godzin do domu? Mam kilka prywatnych spraw do załatwienia, a dziś nic szczególnego się tu nie działo.
- Pewnie, jedź. Aaa... wrócisz na noc? Bo po ostatnich wydarzeniach boję się zostawać sama w domu, kiedy jest już ciemno.
- Wrócę, o to nie musisz się martwić. Zostawiam włączony monitoring. Dzwoń jak coś. Przed ściemnieniem wrócę. A, chcesz coś ze sklepu?
- A co ja mogę chcieć? - uśmiechnęłam się blado.
- Czyli truskawki - odpowiedział, a ja pokiwałam twierdząco głową. - Dobra, ja lecę. Na razie.
- Pa - powiedziałam cicho. W momencie, gdy on wyszedł z domu, mi zaczęło kręcić się w głowie. To tylko chory żart. Muszę w to uwierzyć. Albo nie będzie zbyt dobrze... Sięgnęłam po telefon leżący na stoliku i wybrałam numer. Usiadłam na kanapie, czując, że dłużej mogę już nie ustać. Nie dzieje się ze mną dobrze.
- Lottie Tomlinson, słucham - usłyszałam znany głos w słuchawce, a wszystko wokół mnie zaczęło intensywniej wirować, sprawiając, że musiałam zamknąć oczy.
- Tu Summer... Możesz rozmawiać?
- Wracam do domu, więc w sumie to tak.
- Daleko jesteś?
- Godzinę od Doncaster, a co?
- M-mogłabyś do mnie p-przyjechać - zaczęłam ciężej oddycham. Co się ze mną do cholery dzieje?
- Mogłabym. A to coś ważnego?
- Nie mogę znaleźć leków na anemię ... nie czuję się zbyt dobrze. Błagam.
- Jak to nie możesz znaleźć leków? Powiedz, że żartujesz.
- Nie żartuję... Izabella coś z nimi zrobiła... Nigdzie ich nie ma.
- W jaki sposób nie czujesz się dobrze? - spytała zaniepokojona.
- Wszystko wokół wiruje, głowa mnie boli... O Boże... Niedobrze mi - zakryłam usta dłonią.
- Nie ruszaj się z domu. Już do ciebie jadę. Będę najszybciej jak to możliwe.
- Będziesz za ponad godzinę...
- Dlatego masz być cały czas pod telefonem. I nie zamykaj oczu. Słyszysz? Summer?
- Słyszę... Możesz zadzwonić za chwilę? Zaraz chyba... zwymiotuję - wstałam z kanapy, czując jeszcze większe mdłości.
- Dobra, lepiej idź do łazienki - odpowiedziała, rozłączając się. Rzuciłam telefon na kanapę i pobiegłam do łazienki. Zwymiotowałam całe śniadanie, a moje siły momentalnie spadły. Mdłości nie mogą być objawem ciąży. Nie w tym miesiącu. Dawka leków ze wczoraj przestała działać. Anemia... do tego w ciąży... Nie może do tego dojść. Dzieci nie mogą być pod żadnym względem zagrożone. Ich dobro jest dla mnie najważniejsze.
Kto by pomyślał, że od 5:00 rano będę krążyć od Londynu do Doncaster i odwrotnie? Bo ja na pewno nie. Wczoraj byłam u Lou do późna i wypełniałyśmy papiery, więc zostałam na noc. Rano okazało się, że potrzebuję swoich dokumentów, a one zostały w Doncaster, dlatego musiałam tam wracać, potem znów pojechałam do Londynu i teraz już wracałam do domu, ale Summer zadzwoniła, więc jadę do niej. Nie zostawię tak tego. Jest sama, Louis jest na innym kontynencie, a ta ich gosposia za wiele tu nie zdziała, bo jak widać, tylko pogorszyła sprawę.
- Summer...
- Co?! - uniosłam się pod wpływem emocji.
- Zrobiłam ci kanapki, jak chcesz to...
- Nie chcę jeść, okey?! Co zrobiłaś z moimi lekami?!
- Nic z nimi nie zrobiłam...
- Nie bądź śmieszna.
- To zjesz te kanapki czy...
- Nie chcę nic jeść do cholery! Czy ty tego nie rozumiesz?! Możesz mnie już zostawić?!
- Przepraszam... - zwiesiła głowę i poszła do kuchni. W dupę sobie wsadź to swoje przepraszam. W tym domu nie ma dla niej miejsca do cholery! Nawet w tej pieprzonej kuchni! Gdzie te leki? Boże... Muszę je znaleźć. Zaczynam się źle czuć, a to nie wróży dobrze.
- Summer? - usłyszałam znów głos. Nie idzie tu wytrzymać.
- Co?! - odwróciłam się. - To ty Matt... Przepraszam, myślałam, że to...
- Izabella - dokończył za mnie.
- Właśnie - westchnęłam. - Coś się stało? - spytałam, czując jak głowa zaczyna mi pulsować. Tylko nie to.
- W sumie to nie, ale czy mógłbym pojechać na kilka godzin do domu? Mam kilka prywatnych spraw do załatwienia, a dziś nic szczególnego się tu nie działo.
- Pewnie, jedź. Aaa... wrócisz na noc? Bo po ostatnich wydarzeniach boję się zostawać sama w domu, kiedy jest już ciemno.
- Wrócę, o to nie musisz się martwić. Zostawiam włączony monitoring. Dzwoń jak coś. Przed ściemnieniem wrócę. A, chcesz coś ze sklepu?
- A co ja mogę chcieć? - uśmiechnęłam się blado.
- Czyli truskawki - odpowiedział, a ja pokiwałam twierdząco głową. - Dobra, ja lecę. Na razie.
- Pa - powiedziałam cicho. W momencie, gdy on wyszedł z domu, mi zaczęło kręcić się w głowie. To tylko chory żart. Muszę w to uwierzyć. Albo nie będzie zbyt dobrze... Sięgnęłam po telefon leżący na stoliku i wybrałam numer. Usiadłam na kanapie, czując, że dłużej mogę już nie ustać. Nie dzieje się ze mną dobrze.
- Lottie Tomlinson, słucham - usłyszałam znany głos w słuchawce, a wszystko wokół mnie zaczęło intensywniej wirować, sprawiając, że musiałam zamknąć oczy.
- Tu Summer... Możesz rozmawiać?
- Wracam do domu, więc w sumie to tak.
- Daleko jesteś?
- Godzinę od Doncaster, a co?
- M-mogłabyś do mnie p-przyjechać - zaczęłam ciężej oddycham. Co się ze mną do cholery dzieje?
- Mogłabym. A to coś ważnego?
- Nie mogę znaleźć leków na anemię ... nie czuję się zbyt dobrze. Błagam.
- Jak to nie możesz znaleźć leków? Powiedz, że żartujesz.
- Nie żartuję... Izabella coś z nimi zrobiła... Nigdzie ich nie ma.
- W jaki sposób nie czujesz się dobrze? - spytała zaniepokojona.
- Wszystko wokół wiruje, głowa mnie boli... O Boże... Niedobrze mi - zakryłam usta dłonią.
- Nie ruszaj się z domu. Już do ciebie jadę. Będę najszybciej jak to możliwe.
- Będziesz za ponad godzinę...
- Dlatego masz być cały czas pod telefonem. I nie zamykaj oczu. Słyszysz? Summer?
- Słyszę... Możesz zadzwonić za chwilę? Zaraz chyba... zwymiotuję - wstałam z kanapy, czując jeszcze większe mdłości.
- Dobra, lepiej idź do łazienki - odpowiedziała, rozłączając się. Rzuciłam telefon na kanapę i pobiegłam do łazienki. Zwymiotowałam całe śniadanie, a moje siły momentalnie spadły. Mdłości nie mogą być objawem ciąży. Nie w tym miesiącu. Dawka leków ze wczoraj przestała działać. Anemia... do tego w ciąży... Nie może do tego dojść. Dzieci nie mogą być pod żadnym względem zagrożone. Ich dobro jest dla mnie najważniejsze.
*//*//*
~Lottie~
Skręcam w ulicę, na której stoi dom mojego brata i po kilku minutach jestem już na miejscu. Stoję przy bramie i szybkim ruchem palca wpisuję kody domu, aby móc dostać się do środka. Po zatwierdzeniu przez urządzenie wszystkich cyfr, wjeżdżam na posesję, a brama za mną się zamyka. Wyjmuję kluczyki ze stacyjki i wysiadam z auta, kierując się do budynku. Kiedyś ta gosposia się doigra. Gosposia. Taa... Ona jest na to za młoda. Ile ona może mieć? 21? 22? Na pewno jest młodsza od Summer, ale jak pech chciał starsza ode mnie. Ale tego jak ona jest głupia i pusta nic nie odzwierciedli.
Weszłam do środka i od razu skierowałam się do salonu, gdzie na kanapie znalazłam Summer. Cholera jasna, przecież mówiłam, żeby nie zamykała oczu! Jest nieprzytomna! Boże, co ja gadam? Przecież ona nie miała na to wpływu.
- Summer... - zaczęłam oklepywać ją po policzku. - Summer, proszę cię... Cholera... Izabella! - krzyknęłam już naprawdę zaniepokojona.
- Co się... Co ty tu robisz? Kim ty jesteś?! - zaczęłam cofam się do kuchni.
- Siostrą Louisa! Już wiesz?! Jakim cudem nie zobaczyłaś, że ona jest nieprzytomna? - spytałam wskazując na szatynkę. W ogóle gdzie ona była do tej pory?!
- Myślałam, że śpi...
- To sobie namyślałaś! Przynieś mi mokry ręcznik! - wydarłam do niej. Nie, nie poprosiłam. Wydarłam się, a ona natychmiast znikła w kuchni. Nie minęła nawet minuta, gdy wróciła, co wskazuje na to, że naprawdę się przestraszyła. No i dobra. Co ona mnie obchodzi? Podała mi wilgotny ręcznik, a ja zaczęłam przecierać nim twarz szatynki, cały czas patrząc na jej reakcję. Błagam cię, obudź się. Przecież Louis sobie nie wybaczy tego, że to tu nie ma. A Izabellę udusi za to, że nic nie zrobiła. Ale jak już mówiłam ona gówno mnie obchodzi.
- To sobie namyślałaś! Przynieś mi mokry ręcznik! - wydarłam do niej. Nie, nie poprosiłam. Wydarłam się, a ona natychmiast znikła w kuchni. Nie minęła nawet minuta, gdy wróciła, co wskazuje na to, że naprawdę się przestraszyła. No i dobra. Co ona mnie obchodzi? Podała mi wilgotny ręcznik, a ja zaczęłam przecierać nim twarz szatynki, cały czas patrząc na jej reakcję. Błagam cię, obudź się. Przecież Louis sobie nie wybaczy tego, że to tu nie ma. A Izabellę udusi za to, że nic nie zrobiła. Ale jak już mówiłam ona gówno mnie obchodzi.
- Po kilku minutach Summer otworzyła oczy, a mi natychmiast ulżyło. Jezu, tak się wystraszyłam.
- Co jest...? - spytała ledwo słyszalnie.
- Nic nie pamiętasz? - spytałam, a ona pokiwała przecząco głową. - Zemdlałaś. Dzwoniłaś do mnie, żebym przyjechała, bo nie możesz znaleźć leków. To pamiętasz?
- Wszystko do tego momentu tak... Później chyba... odpłynęłam.
- Jak się czujesz?
- Tak samo. A może gorzej... Obraz trochę mi się zamazuje. Musze wziąć leki... Nie wiem gdzie...
- Spokojnie- zatrzymałam ją. - Izabella!
- T-tak?
- Gdzie są leki Summer?
- J-ja nie wiem...
- Błagam cię. Wiesz doskonale. Masz 5 minut na ich znalezienie, jeżeli ci to nie pasuje to sama dopilnuję tego, żebyś straciła tą pracę i nie znalazła już żadnej innej. Rozumiesz? Czy mam powtórzyć?
- R-rozumiem - powiedziała trzęsącym głosem i z powrotem wróciła do kuchni. Jeżeli ich nie znajdzie... Będzie krucho.
- Głowa mnie boli... - usłyszałam cichy głosik i przeniosłam swój wzrok na szatynkę.
- Kiedy powinnaś wziąć te leki?
- Rano.
- Brałaś wczoraj? - spytałam, a ona pokiwała pionowo głową. - Nie wzięłaś tylko raz Summer. Jakim sposobem ty tak źle się czujesz? Przecież...
- Nie wiem Lottie. Jestem w ciąży, może to wszystko pogarsza. N-nie wiem co się dzieje. Sama chciałabym wiedzieć.
- Powinnam zadzwonić po karetkę.
- Nie, proszę...
- Summer... widzisz co się z tobą dzieje. Ja sama nawet nie wiem co. Lekarz powinien to sprawdzić. Louis, musi wiedzieć. Co jeśli...
- Proszę...
- Summer...
- Proszę...
- Boże... co ja mam zrobić? - wyprostowałam się i włożyłam dłonie we włosy. - Dobra. Zróbmy tak. Zostaję na noc, a jeżeli tak bardzo nie chcesz jechać do szpitala, to przynajmniej rano pojedziesz ze mną sprawdzić czy nic ci nie jest. Okey? Muszę wiedzieć czy wszystko z tobą w porządku.
- Dobrze.
- Proszę, leki - usłyszałam za sobą głos Izabelli.
- I niby nie wiedziałaś gdzie one są - prychnęłam. - Idiotka. Pójdę ci Summer naszykować kąpiel, może poczujesz się lepiej - powiedziałam idąc na górę
- Dzięki.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęłam się, już bardziej do siebie. Zatrzymałam się za ścianą i w głębi serca coś mi podpowiadało, żebym chwilę tu postała i może źle, może dobrze, zaczęła posłuchiwać.
- Summer zrobiłam kolację - rzuciła od niechcenia Izabella. Wiedziałam, że jak tylko wyjdę to będzie traktować ją tak zanim tu przyjechałam. Mnie się boi, ale jak nie ma mnie obok to tak jak zwykle ma wszystko w dupie. Osobiście dopilnuję tego, żeby straciła tą pracę, gdy tylko chłopki wrócą z trasy. Jej zachowanie jest dziwne i niepoważne. Młodszych się boi, a starszymi pomiata.
- Daj mi spokój... nie będę jadła...
- No, ale musisz, przecież Louis...
- Chyba jeszcze wiem co muszę, a co nie. Nie broń się Louisem.
- Dobra, nie chcesz jeść to nie. Chciałam być miła, no ale... - mruknęła pod nosem. Ona miła? Chyba coś jej się poprzestawiało w tej jej pustej główce.
*//*//*
~Summer~
Nie miałam większego wyboru, a właściwie żadnego i musiałam jechać z Lottie do lekarza na obserwację. Ja rozumiem, że ona się martwi, ale żeby tak z rana ściągać ludzi z łóżka... Jednak nie mam jej tego za złe. Chyba wszystko jest w porządku. Dobrze, że pojechałyśmy tam. Zrobili mi kilka badań i dokładnie obejrzeli, a na dodatek zwiększyli mi dawkę leków. Może to i lepiej. A może... Sama nie wiem. Nie chcę być od nich uzależniona, ale wiem, że w tym momencie mój organizm nie umie bez nich normalnie funkcjonować. Lottie przywiozła mnie do domu, a sama musiała jechać do Lou, która jak się okazało od wczoraj jest w Londynie. Myślałam, że cały czas jest z chłopaki w trasie, a jak widać musiała wrócić tu na dwa, trzy dni, bo razem z Lottie mają jakieś ważne rzeczy do załatwienia. Natomiast chłopaki zostali z inną stylistka na zastępstwo. No,ale to tylko na te kilka dni. Wczoraj z Lottie przegadałyśmy cały wieczór. Pokazała mi również trochę nowych zdjęć reszty rodzeństwa. Maluchy nieźle wyrosły. Dawno ich nie widziałam, dlatego bardzo chciałabym w najbliższym czasie ich odwiedzić. Mam nadzieję, że się uda. Po ślubie to właśnie oni będą zastępować mi najbliższą rodzinę. Mi i Niallowi. Bo jeśli uważnie na to wszystko popatrzeć, obydwoje mamy tylko ich i Vanessę. A matka... nawet nie zasługuje na to, by zaliczać ją do tej rodziny.
Weszłam do domu i nawet nie zaglądając do kuchni, od razu powędrowałam do sypialni, tam gdzie czułam się najbardziej bezpieczna w tym domu.
- Dlaczego od 2 dni się głodzisz? - doszedł mnie znany głos, a moje ciało momentalnie zesztywniało. Przecież to niemożliwe.
Szykuje się awantura. Rozdział jak zawsze genialny. Przepraszam że tak często nie komentuje, ale aktualnie siedzę za granicą i wiadomo jaki tam jest zasięg
OdpowiedzUsuń