sobota, 7 października 2017

ROZDZIAŁ 20


"Wolę się z tobą kłócić niż kochać kogoś innego... Na dobre i na złe, pamiętasz?

~Louis~

   Zapytać moją wybredną narzeczoną o to co będzie jadła to jest niezwykle trudne zadanie, bo prawie zawsze nie pasuje jej to co ja zaproponuję. No dobra, nie prawie zawsze, ale przynajmniej od początku jej ciąży. Często ma ochotę na to, czego aktualnie nie ma w naszej lodówce. Najczęściej prosiła mnie o truskawki, których jak można zgadnąć nie mieliśmy, więc w końcu trochę zaszalałem. Kupiłem skrzynkę tych czerwonych owoców i teraz zajmują całą półkę naszej lodówki. Lepiej, żeby jej się one nie przejadły, bo nie wiem co z nimi zrobię. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że jeśli nie ma ochoty na nic co mamy, każe mi zachrzaniać do sklepu, wcześniej dając mi ogromną listę tego, co mam jej kupić. Zawsze kończy się na tym, że wracam z pełnym bagażnikiem, a potem nie mam gdzie tego w domu upchnąć. Minusy tego, że je za trzy osoby. Kocham ich bardzo, całym swoim sercem, ale czasem to wszystko zaczyna mnie męczyć. Jedzenia muszę kupować dwa, a nawet trzy razy więcej. Często oddaje swoje porcje mojej dziewczynie, dlatego czasem jestem głodnym. Ale nie żałuję tego. Ani trochę. Nawet jakby to był mój ostatni kęs, oddałbym go jej, moim skarbom, aby same nie były głodne. Ważniejsze dla mnie jest ich dobro niż moje własne. Chcę być mężem i ojcem na jakiego zasługują. Chcę, żeby byli ze mnie dumni i nie wstydzili się mnie, tak jak Vanessa wstydzi się za swoją matkę. Nie chcę, aby się mnie bali. Chcę, aby traktowały mnie jak prawdziwego ojca, żeby wiedziały, że je kocham i zawsze stanę w ich obronie, gdy będzie dziać się im krzywda. Chcę, żeby mi ufały i odwzajemniały moją miłość do nich. Chcę, żeby wiedziały, że są ze mną jak i Summer bezpieczne, żeby wiedziały, że pomimo tej całej naszej rozpoznawalności są dla nas najważniejsze. Chcę, żeby wiedziały, że zawsze, bez względu na to jak będzie będą dla mnie na pierwszym miejscu. Nawet gdyby kiedyś, przez przypadek, gdzieś tam w trakcie, sprawy zbyt się pokomplikowały i stałoby się tak, że moglibyśmy stracić wszystkie pieniądze, co, jak mam nadzieję, tak się nie stanie. A nawet, smutno mi to przyznać i jestem zły na siebie, że jestem w stanie o tym myśleć, nawet gdyby Summer i ja... gdybyśmy już nie byli razem. Ale głęboko wierzę, że nawet za 20, 30 czy nawet 50 lat, będziemy tu razem, szczęśliwi, zakochani, jak na początku, tu w tym domu i wierzę, że nasze dzieci będą nam towarzyszyć w tej długiej drodze życia. Oby była długa...
   Wyjąłem biały kubek z szafki wiszącej przede mną i postawiłem go obok ekspresu do kawy, wcześniej go włączając. Summer mnie zabije. Od samego początku ciąży ma mdłości na zapach kawy, które dotąd nie ustały. Ale dla mnie trudno jest zacząć dzień i później funkcjonować, jeśli nie wypiję choć kubka. Więc jeżeli ona tu wejdzie zanim wypiję to już po mnie. Ona prawdopodobnie będzie się trochę źle czuła, gdy poczuje ten zapach, a ja będę żałował, że w ogóle sięgnąłem dziś po kawę. Czyli rutynowo od pół roku. Im szybciej wypiję ten czarny płyn, tym szybciej pozbędę się ciążących mi na sumieniu myśli, że wszelką winę ponoszę wyłącznie ja. No i w sumie to tak jest.
  Gdy świeża dawka kawy znalazła się już w małym dzbanku, przelałem całość do kubka, ze względu na to jak mało jej sobie zrobiłem. Zrobiłem jej mało, aby później niepotrzebnie nie stała na blacie przez cały dzień i nie denerwowała tym Summer. Ona zabije mnie jak nic.
Upiłem kilka łyków, czując mały przypływ energii, spowodowany spożyciem kofeiny. Podszedłem do wyspy kuchennej i oparłem się o nią swoim tyłkiem, patrząc w okno. To głupie, że dużo ludzi uważa, że ubezpieczyłem swoją dupę. Jeszcze głupsze, jeśli chodzi o tak dużą kwotę jaką jest 80 tys. funtów. Nie wiem po co miałbym to robić i nie wiem czy chciałbym wiedzieć. Uważam za kompletnie popierdolone, ubezpieczać pojedyncze części swojego ciała na takie sumy. Według mnie to całkowicie nie mądre i nawet nie próbuję szukać powodu, dla którego niektórzy ludzie to robią.
   Po kilku minutach kubek był już pusty, a ja jak na moje zawołanie poczułem dłonie oplatające moją szyję. Odwróciłem głowę i przywitałem uśmiechem szatynkę. Odwróciłem się bardziej, położyłem wolną rękę na jej plecach i czule pocałowałem, a ona, jak często rano, odsunęła się za chwilę ode mnie z niesmakiem na twarzy.
-  Znowu piłeś kawę. - Skrzywiła się spoglądając na kubek w mojej dłoni.
- Wiesz, że nie umiem bez niej żyć - westchnąłem, podchodząc do blatu. - Za szybko przyszłaś i nie zdążyłem się pozbyć tego zapachu.
- I smaku - dodała, siadając na stołku barowym. - Nie winę cię za to. Może tak ci się wydawać, ale tak nie jest. Naprawdę. Sama bym się napiła kawy, ale ciągle mnie od niej odpycha i nie wiem czy znam jeszcze jej smak. To takie wnerwiające. - Podrzuciła ręce.
- Wierzę ci, wiesz o tym. A ja i tak w końcu miałem przystopować z kawą, ale jak widać mi to nie wychodzi - powiedziałem wstawiając kubek i dzbanek do zmywarki.
- Tak, w sumie to tak, Louis. Miałeś zwolnić.
- Miałem. Na razie nieważne. Co będziesz jeść? - spytałem, wyczekując niezwykle wielkiego zamówienia jak na śniadanie. Tak jak codziennie.
- A co proponujesz? - również zapytała. I się zaczyna. Mogę już się ubierać i jechać na zakupy do Tesco z tą jej listą.
- Dobra, Summer, ja wiem, że to taka twoja gra, więc mów co będziesz jeść.
- Jaka gra? - Zmarszczyła brwi. - Normalnie się pytam co mi proponujesz.
- A potem wyślesz mnie do Tesco.
- O Boże, o to ci chodzi. Przepraszam, że tak cię ganiam po zakupy. Tym razem zjem to co jest w lodówce. Dobrze?
- Ty mówisz serio? - spytałem podejrzliwie, podchodząc bliżej niej.
- Tak. Mów co jest w lodówce, bo jestem głodna.
- Mamy nowość. - Otworzyłem szeroko oczy. - Mogę zrobić naleśniki, gofry, tosty, kanapki, jajecznicę, omlety. To co chcesz? Chyba, że wymyślisz coś innego to mów - powiedziałem zaglądając do lodówki.
- To możesz zrobić naleśniki.
- Naleśniki. Już moja głowa przyjęła to do wiadomości, więc nie możesz zmienić już zdania. - Wziąłem do ręki mleko, a ona się zaśmiała.
- Czasem jesteś wredny.
- I właśnie dlatego mnie kochasz. Ej. - Zamknąłem z rozmachem drzwi lodówki, gdy do głowy przyszedł mi pomysł. Summer aż podskoczyła. - Sorry, to nie było specjalnie. Zmieniając temat; tak sobie pomyślałem, że skoro masz teraz taki stosunek do jedzenia...
- Taki stosunek do jedzenia, co? Co masz na myśli? - spytała z rozzłoszczoną miną.
- Nie przerywaj mi. - Machnąłem ręką. - Tak tylko powiedziałem. Pomyślałem, że moglibyśmy zrobić grilla. Dziś, u nas w ogrodzie.
- Moglibyśmy. Ale tylko jeśli zaprosisz wiesz kogo. Bez nich będzie nudno, a tak urządzimy sobie spokojniejszą wersję imprezki.
- Oczywiście. Twój brat z Vanessą i reszta towarzystwa.
- Tylko jak będziesz dzwonił to powiedz, żeby zrobili zakupy.
- Summer - jęknąłem. - Wiedziałem, że prędzej czy później kogoś o to poprosisz. Co niby mają kupić? - spytałem przecierając twarz.
- Mam bardzo długą listę...
- Wiem, dlatego jednak to ty będziesz z nimi gadać.
- No przecież robimy grilla.
- No robimy. Ja przecież nic takiego nie mówiłem kochanie. A poczekaj. Skoro temat zszedł na chłopaków.
- To?
- Wszystko z tobą w porządku? Wczoraj graliśmy trochę głośniej niż zwykle w salonie. Nie bolą cię uszy czy coś? Nic ci nie zakłóca?
- Nie. Jest wszystko dobrze. Leki naprawdę działają, tak jak i całe leczenie. Od kilku tygodni nie miałam ataku. To jest dla mnie taki mały sukces.
- Cieszę się. - Uśmiechnąłem się. - A ogólnie, dobrze się czujesz?
- O Jezu... Louis, tak. Znów zaczynasz z tą swoją nadopiekuńczością.
- To nie jest nadopiekuńczość. Martwię się, to tyle. I kocham cię.
- Jak mnie kochasz to zrobisz mi w końcu jeść i nie będziesz mnie głodził, jakbym zrobiła ci nie wiadomo co.
- Przestań z tym, że cię głodzę. Nie głodzę cię, jesz ile chcesz.
- Ale nie zawsze to co chcę - zaznaczyła.
- Bądź już cicho albo zrobię post w domu.
- Szantażysta. Uśmiercisz własne dzieci. Chcesz tego?
- O matko, zamknij się już. - Zaśmiałem się. - Ile jeszcze będziesz gadać?
- Dotąd, aż nie zrobisz mi śniadania.

*//*//*

~Summer~

   - I jak zwykle wszyscy wylądowaliśmy u mojej siostry. - Usłyszałam głos mojego brata i gdy się odwróciłam, już stał na tarasie obok mojego leżaka.
- Już jesteście? Szybko. - Podniosłam się do pozycji siedzącej, a on się nade mną pochylił i mnie przytulił. - Hej braciszku.
- Cześć miśku. - Zaśmiał się.
- Dawno nie widziałam cię w zerówkach. - Wskazałam na jego okulary.
- To już nie zerówki. - Włożył dłonie do kieszeni swoich jeansów.
- Jak to?
- Byłem w tym tygodniu u okulisty. Genetyczna wada wrodzona.
- Genetyczna? Czyli, że co? Że ja to też mogę mieć?
- Możliwe. Nie wiem czy pamiętasz, tata nosił okulary, więc możemy mieć to po nim.
- Rzeczywiście czasem nie widzę tak dobrze, ale jak dotąd nie zwracałam na to większej uwagi. Zawsze brałam to za sygnał, że jestem zmęczona, albo tak jak było na początku, tylko złe samopoczucie.
- Też zrzucałem to na zmęczenie, dopóki w poniedziałek nie obudziłem się i właściwie nie widziałem nic. Wszystko było rozmazane. Vanessa zawiozła mnie jakoś do okulisty.
- Czyli czeka mnie wizyta u kolejnego lekarza - westchnęłam. - A jak tam Vanessa? Jak było w Irlandii? - spytałam, a on usiadł na siedzeniu obok, patrząc na mnie w wielkim zamyśleniu.
- Mieliśmy być tydzień, byliśmy 4 dni. - Popatrzył z irytacją w niebo.
- Co się stało, że wróciliście wcześniej? - zapytałam, opierając się wygodnej o oparcie. Mam już dość tego ciągłego leżenia. Ale dam radę. Dla dzieci. Muszę to wytrzymać.
- Nicol się stała.
- O Boże - jęknęłam. - Nie musisz nic więcej mówić. Wszystko wiem, a przynajmniej się domyślam. To jakaś paranoja - prychnęłam.
- Paranoja? - Zaśmiał się nerwowo. - Ty nie wiesz co mówisz. Ona kontroluje jej całe życie. Musi wszystko wiedzieć. Dowiedziała się, że jesteśmy w innym kraju i wściekła się. Kazała wracać, bo Jacob ma wywiady.
- Nie rozumiem, dlaczego za każdym razem ją ściąga do domu albo dzwoni po nią, gdy tylko Jacob ma jakieś spotkanie.
- Nie jest pełnoletni, musi być pod opieką osoby dorosłej, gdy gdzieś idzie. Tylko Vanessa w tej roli przypomina bardziej jego menadżera.
- Równocześnie dobrze Nicol mogła sama zabrać go na te wywiady. To ona jest przecież jego agentką, więc to do niej należy ta rola - mówiłam z jadem w głosie. - Nigdy nie da Vanessie chwili wytchnienia. Należy jej się odrobina odpoczynku.
- Doskonale o tym wiem. Moim zdaniem to szantaż.
- Co? - Zmarszczyłam brwi. - Co masz na myśli?
- Vanessa coś przed nami ukrywa. Wiem to, czuję to. A Nicol wie co i ją szantażuje, że nam powie.
- Twierdzisz, że Vanessa nie chce nam tego powiedzieć?
- To tylko moja teoria, ale może tak być.
- A nawet jeśli, to dlaczego nie mogłaby nam o tym powiedzieć?
- Może boi się tego co powinniśmy od niej usłyszeć. - Wzruszył ramionami. - Wiem tylko, że ona cierpi. To na pewno. I to bardzo.
- Trzeba coś zrobić, Niall. Trzeba uwolnić ją od Nicol. Tak jak ty uratowałeś mnie od niej. - Wskazałam na siebie z poważną miną.
- Z tobą było inaczej, chodziło o menadżera. To jej matka. Nie... cicho idzie tu - szepnął blondyn, prostując się na siedzieniu.
- Ooo! Szwagierko, gdzie jesteś? - usłyszałam głos blondynki, dochodzący z wnętrza domu.
- O nie - jęknęłam, zamykając oczy. - Powiedz mi, że ona nie nazwała mnie szwagierką. To okropne określenie. - Pokręciłam głową.
- O tak, tak cię nazwała. I wcale takie okropne nie jest. - Roześmiał się blondyn.
- Cicho siedź - syknęłam.
- O tu jesteś. - Usłyszałam ucieszony głos Vanessy.
- Taaak. - Odwróciłam głowę w jej kierunku. - Hej blondi. - Wyciągnęłam ramię, by ją przytulić.
- Cześć, cześć. - Pocałowała mnie w policzek. - Widziałam takie fajne buty na wystawie w sklepie, od razu pomyślałam o tobie. Nie mogłam przejść obok nich i ci ich nie kupić. - Wręczyła mi tekturowe, turkusowe pudełko.
- Emm, dzięki. Ale wiesz, że ja teraz prawie w ogóle nie chodzę, no nie?
- No to założysz je jak już urodzisz. - Uśmiechnęła się uroczo.
- O nie, zwariowałaś już do reszty - powiedziałam, obracając w dłoni czerwoną szpilkę. - Kobieto, przecież ja je założę dopiero za rok.
- Dlaczego dopiero za rok?
- Właśnie? - Dołączył się do pytania Niall.
- Ludzie, ja urodzę zimą i raczej nie będę chodzić w takich butach, kiedy jest zimno. - Włożyłam obuwie z powrotem do pudła.
- W Londynie nigdy nie jest bardzo gorąco. - Trzymał przy swoim blondyn.
- Ale nie 10 stopni na minusie! - krzyknęłam poirytowana. - Vanessa, naprawdę ci dziękuję za te buty, są piękne, ale na razie do niczego raczej mi się nie rzydadzą.
- Czego się drzesz? - Doszedł mnie kolejny głos. Harry.
- Bo... - Wciągnęłam głęboko powietrze, chcąc wszystko wyjaśnić, ale się powstrzymałam. - Nie ważne. Cześć Harry.
- No cześć - powiedział, patrząc na nas wszystkich nieco podejrzliwie.
- Możesz zatrzymać te buty, to prezent. - Uśmiechnęła się Vanessa, a ja to odwdzięczyłam.
- Skoro przyszliście do nas w gości, ja nic nie mogę robić, to szykujesz dziś grilla z Louisem, Harry.
- Że co proszę?
- Myślałam, że Louis ci mówił.
- Nie, nie mówił. Dlaczego ja muszę zawsze dla was gotować?
- Bo ty to robisz najlepiej - odpowiedział mu Niall.
- O tak. - Vanessa wskazała go palcem, mrugając do niego.
- Ale zakupy ja też musiałem zrobić.
- I? Słuchaj, chciałeś przyjechać? Chciałeś. Proste jak drut. - Uśmiechnęłam się, chcąc go trochę po wkurzać, tak jak zwykle. Zawsze się tak przekomarzamy.
- Myślałam, że powiesz proste jak... O Boże. - Blondynka wybuchła niepohamowanym śmiechem, zakrywając sobie usta dłonią.
- Proste jak co, Vanessa? - zapytałam, a po kilku chwilach również chłopaki zaczęli się śmiać, przez co i ja pojęłam już o co chodzi. - Jesteś nienormalna. - Rzuciłam w nią poduszką z leżaka, sama zaczynając się śmiać.

*//*//*

   - Nie, nie Harry - jęknęłam patrząc na jego czyny. - Nie dawaj mu tej kiełbasy, Harry. - Wyciągnęłam w jego kierunku ramiona. 
- A dlaczego miałbym tego nie zrobić? - zapytał, ukrywając ten swój głupkowaty uśmieszek. Już ja go znam.
- Bo ja jestem głodna. Uwierz mi, że bardziej od niego. - Wskazałam niewinnie palcem na Nialla.
- Moja siostra chce mnie zagłodzić. Swojego brata. Nie pozwala mi jeść. Pięknie. Nie wiem czy mam być zdziwiony, czy raczej nie. - Zaśmiał się Niall, wygodniej siadając.
- Mnie to bardziej dziwi, że ona je więcej od ciebie, Niall. I jest bardziej głodna od ciebie - wtrącił Louis, pocierając dłonią moje biodro.
- Sugerujesz mi, że robię się jakimś potworem? - spytałam go, odwracając się ku niemu.
- Ja nic nie sugeruję, kochanie. A jeśli tak bardzo jesteś głodna, możesz wziąć moje. Daj swojemu bratu coś w końcu zjeść, a nie zjadasz mu wszystko. W końcu się na ciebie rzuci z głodu - powiedział, przysuwając do mnie swój talerz. Od razu chwyciłam za widelec.
- Skoro już mi to zaproponowałeś to nie zmarnuję takiej okazji. A nie będziesz ty głodny?
- Nie, nie będę. Jedz, smacznego. - Pocałował mnie w czoło.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się, od razu zabierając się za jedzenie.
- Widzisz, Summer? - odezwał się Liam. - Jednak dostałaś coś do jedzenia.
- Uważaj, bo ta wredota wyszarpie ci zaraz włosy albo wydłubie oczy - mruknął Harry z nad rusztu.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie wredotą to tobie to zrobię - powiedziałam w kierunku loczka.
- Ta, jasne. Już się boję. - Zaśmiał się.
- Oj, nie denerwuj się, miśku. - Odezwała się Vanessa.
- Ta ksywka zaczyna się przyjmować - dodał ze śmiechem Jacob.
- Zaraz was pozabijam - warknęłam. - Kto w ogóle ją wymyślił?
- Summer, spokojnie. - Louis pogładził mnie po ramieniu.
- Jak sami będziecie kiedyś mieli zostać rodzicami to zobaczycie jak to jest. Tylko ja jestem tu w ciąży i wy jeszcze nie rozumiecie jak to jest. Ale zobaczycie.
- A kto powiedział, że nie wiemy? - spytał Liam, upijając szybko wody.
- Czy ty powiedziałeś... Liam? - Harry odwrócił się powoli do niego z wyraźnym szokiem wypisanym na twarzy.
- Dobra... wygadałem się. Nie miało tak być. - Liam przeczesał palcami włosy. - Sophia jest w ciąży.
- A-ale jak to? Przecież to niemożliwe, Sophia mieszka przecież w Kanadzie. 
- Ale gdy nie pracujemy, w tygodniu jest kilka wolnych dni, latam do niej - odpowiedział.
- Więc to prawda? - spytałam w osłupieniu.
- Tak. 4 tydzień.
- Gratulacje. - Szeroko się uśmiechnęłam w jego kierunku, a zaraz po mnie każdy zaczął sypać gratulacjami.
- Mogłeś nam powiedzieć wcześniej, stary. - Zaśmiał się Louis.
- Mogłem, ale Sophia nie chciała jeszcze o tym mówić. No, ale teraz wiecie wy, moja rodzina i jej.
- I ty ją zostawiasz tak samą w tej Kanadzie? - zapytał Niall.
- Nie jest sama. Jej rodzice i brat mieszkają teraz u niej.
- To masz szczęście, bo to by totalnie nie było w twoim stylu, Daddy.
- Nie zostawiłbym jej tam tak samej. Muszę mieć pewność, że z kimś jest. Inaczej chyba bym oszalał. Przed końcem roku chcemy kupić dom w Londynie i się tam wprowadzić.
- I wy nie jesteście małżeństwem - powiedziałam z lekkim śmiechem, nie wierząc w to wszystko.
- Hej, hej, wszystko małymi krokami. Nie spieszymy się jeszcze z tym. Poza tym, wy też nie jesteście jeszcze małżeństwem. - Wskazał na mnie i Louisa.
- Ale ja jej się oświadczyłem przed ciążą. Dokładnie rok przed. Dzieci tak naprawdę nie były planowane - wyjaśnił mój narzeczony.
- Nie były planowane? - spytał z zaskoczeniem Harry.
- No nie były. Najpierw miał byś ślub. Ale teraz bardzo cieszy nas, że niedługo już tu będą z nami. - Louis pocałował mnie ponownie w czoło i przytulił.
- Kochamy je najbardziej na świecie - dopowiedziałam.
- Ale obiecałaś mi, że będziesz chrzestnym, więc pamiętaj o tym - odezwał się Niall, grożąc mi palcem, a ja się zaśmiałam.
- Będziesz chrzestnym - przyznałam mu rację. - Emm, Louis?
- Tak?
- Czy twoja rodzina miała dziś przyjechać? Albo może Lottie?
- Nie... Nic o tym nie wiem. Raczej nie przyjechaliby bez zapowiedzi.
- To kto przyjechał? Słyszę, że brama się otworzyła.
- Nie sądzę, żeby to byli oni. Nikt więcej nie zna kodów. Może to jakiś błąd systemu. Pójdę to sprawdzić, zaraz...
- Vanessa!! - Doszedł nas krzyk ze środka domu.
- O nie. Matka - jęknęła blondynka. - Nic już raczej nie musisz sprawdzać Louis. Pójdę do niej. - Wstała z miejsca, kierując się do wejścia.
- Czy to ma znaczyć, że znów mam dziś jakiś wywiad? - Usłyszałam zawiedziony głos 16-latka.
- Nie wiem, Jacob. Naprawdę nie wiem - westchnęła i weszła do środka.
- O co tym razem może chodzić? - zapytałam resztę, upijając wodę ze szklanki.
- Można się spodziewać wszystkiego, tylko nie tego, że ta małpa powie Vanessie, żeby w końcu odpoczęła - syknął mój brat, ale to bardziej wyglądało, jakby gadał sam ze sobą, a nie do nas.
- Przykro mi, że to ona obrywa za to wszystko, kiedy tak naprawdę chodzi o mnie - odezwał się Jacob, a wszyscy skierowali wzrok na niego.
- To nie jest twoja wina - odpowiedział a nas wszystkich Harry. - Właściwie, to nie jest niczyja wina. Nicol jest taka odkąd ją poznaliśmy, wciągnęła was w swoją nową grę i za cholerę nie chce jej skończyć. Najważniejsza dla niej jest ona sama i to, żeby mogła pławić się w sukcesach, których dokonała, używając tego co zawsze, czyli grożąc wszystkim dookoła.
- Nie przejmuj się tym. To nie jest w ogóle twoja wina - dopowiedział Liam.
- Jak mam się nie przejmować, skoro zawsze krzyczy na Vanessę? Nawet teraz - odpowiedział Jacob. I rzeczywiście tak było. Z domu dochodziły krzyki i płacz blondynki. - Jest tak odkąd wróciliśmy z Ameryki i naprawdę jest mi przykro, że za wszystko na nią się wyżywa.
- Wiesz...
- Nie!! Koniec z tym!! Mam już dość ciebie, twoich gróźb, ciągłych tajemnic, wszystkiego!! - Usłyszeliśmy krzyk dziewczyny, a zaraz po tym wpadła za matką na taras.
- Co się dzieje? - zapytał Niall, wstając i podchodząc do Vanessy, jakby próbował i chciał ją ochronić. Louis też wstał, również wyczuwając niebezpieczeństwo. Z tą różnicą, że mój narzeczony stanął obok mnie.
- I co? Chcesz teraz im to wszystko powiedzieć? Coś co chciałaś ukrywać, tak?
- Nie mam wyboru.
- Nie masz? Możesz dalej to ciągnąć i...
- Przestań! - krzyknęła blondynka, a mi serce zaczęło szybciej bić. Co one dwie wygadują?
- A ja ci tyle pomogłam...
- Ty mi nic nie pomogłaś - powiedziała zrozpaczona dziewczyna.
- A kto za to wszystko zapłacił?
- Przestań. Muszę w końcu to powiedzieć. Ukrywam to już za długo. Muszę to zrobić, żebyś nie miała mnie już czym szantażować. Żebym mogła w spokoju przeżyć to co mi zostało. Obiecałam sobie, że nie powiem im w czasie wakacji, żeby mogli się nimi trochę nacieszyć. Jest połowa września, czekam zbyt długo, już od pół roku. Skrywam to za długo i to mnie wyniszcza. Okłamywałam ich zbyt długo, oni na to nie zasługują. Robiłam to, żeby się mną nie zamartwiali, ale teraz to już koniec. Zbyt długo cierpiałam samotnie i to przeżywałam, bo ty... ciebie tak w ogóle to nie obchodziło. Jaka z ciebie matka? Pytam się, jaka z ciebie matka?!
- Vanessa, do cholery! Powiedz nam co się dzieje! Co ty ukrywasz?! - krzyknął pod wpływem emocji Niall.
- Mam pieprzonego raka - powiedziała cicho. Wszystko wokół mnie zaczęło wirować. Moja siostra... To nie jest prawda... To nie jest prawda!
______________________________
Nie bijcie, nie bijcie. Proszę, nie bijcie za tą końcówkę i za taki obrót spraw. W ogóle to dziś miało nie być tego rozdziału, tylko za tydzień, ale spięłam dupę i dałam radę. Na razie rozdziały będą się pojawiać co 2 tygodnie, ponieważ, jak już wcześniej wspominałam, mam na głowie dużo nauki, aż za dużo, przygotowania do egzaminów gimnazjalnych i jeszcze bierzmowanie, więc zostaje mi mało czasu dla siebie. Mam nadzieję, że ci, którzy teraz przeżywają to samo, rozumieją mnie. Na dziś to wszystko. Widzimy się za dwa tygodnie, chyba że coś może się zmieni, to jest szansa, że za tydzień coś dodam.
Pozdrawiam,
/Perriele rebel

2 komentarze:

  1. :( nie usmiercaj jej..
    A rozdzial jest cudny <3
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa, jak zwykle ;)
      A co do tego uśmiercania... hmm, ja już postanowiłam i raczej mojego zdania już nic, ani nikt nie zmieni, ale też do samego końca nikt nie dowie się co postanowiłam. Jednak, mam nadzieję, że jakoś specjalnie smutno nie będzie i nie wpłynie to zbyt bardzo na fabułę czy też przebieg samego fanfiction.
      Pozdrawiam,
      /Perriele rebel

      Usuń