sobota, 1 lipca 2017

ROZDZIAŁ 8

PROSZĘ, PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM... 

"Szczęściem jest mieć kogoś, kto bez względu na wszystko, usiądzie obok ciebie, złapie cię za rękę i powie: <<Pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć>>."

~Louis~

Obudził mnie dzwoniący domofon. Co do cholery? Przecież jest jeszcze rano. Czego oni o tej porze chcą?
Odkryłem kołdrę i usiadłem na łóżku, spoglądając na zegarek. No to chyba jakieś żarty! 12:06. Jakim cudem dopiero się obudziłem? Spojrzałem na szatynkę leżącą obok mnie. Dobra, chyba musieliśmy pójść spać dość późno, bo Summer śpi smacznie jak dziecko. Co utwierdza mnie w tym, że nie położyliśmy się o normalnej porze. Chociaż... ona jest w ciąży i śpi teraz więcej ode mnie... Dlatego uważam, że nie ma co myśleć, bo nic nie wymyślę. Usłyszałem kolejny dzwonek i tylko przewróciłem oczami. Londyn, miasto niecierpliwych ludzi i tyle w temacie. Wstałem na równe nogi i od razu poszedłem do garderoby. Znalazłem jakieś dresy, bluzkę i nałożyłem to na siebie. Trudno, poczekają sobie. Zapracowani rodzice mają zawsze mało czasu. Jeszcze dzieci się nie urodziły, ale to szczegół. Trzeba mieć jakąś wymówkę i tyle. Przeczesałem dłonią moje rozczochrane, jak co ranek, włosy i wyszedłem z pomieszczenia. Zbiegłem po schodach słysząc kolejne sygnały dzwonka.
- Chwila! - krzyknąłem zahaczając o komodę. Kurwa! Kto postawił to akurat tu?! A no tak, przecież ja... Trzeba było nie słuchać się Summer i postawić to gdzie indziej. Z drugiej strony, nie mogłem tego zrobić, bo obiecałem jej, że urządzi ten dom sama. Więc dlaczego ja się czepiam? Z moją głową jest ostatnio chyba nie najlepiej. W sumie to teraz też nie jest dobrze. Czuje jak mnie już boli. Podszedłem do drzwi. Kiedy je otworzyłem, ujrzałem w nich Lou wraz z Lux. A no tak... One miały dziś przyjechać... A Summer to ja nie obudziłem. Teraz to się popisałem. Nie ma co Tomlinson. Chyba jednak zmęczenie ci się udziela.
- Hej marchewko! - usłyszałem od razu na wstępie Lux, która ominęła mnie i poszła do salonu.
- Cześć Tommo - Lou cmoknęła mnie w policzek i poszła za małą, wołając ją.
- Hej dziewczyny... - powiedziałem zdezorientowany, zamykając drzwi. Ruszyłem za nimi do salonu, gdzie obie rozłożyły się już na kanapach. To są dopiero przyjaciółki.
- A co ty tak jakoś dziwnie wyglądasz? - spytała Lou.
- Bo jest marchewką mamo! Ty tego nie wiesz?! - pisnęła mała.
- Wstałem dopiero... - odpowiedziałem zachrypniętym głosem. Kurde. Nie dość, że łeb i jeszcze jakieś zaniki pamięci, to jeszcze mi brakuje, żeby gardło mnie bolało. Trzeba się jakoś wyleczyć.
- Dopiero? - uniosła jedną brew. - To co ty robiłeś w nocy?
- Właśnie nie bardzo pamiętam...
- Hej, Tomlinson - pokręciła głową wstając. - Ty coś piłeś czy ćpałeś?
 - Zwariowałaś?! Mam przecież w domu kobietę w ciąży!
- A skąd mam wiedzieć czy coś ci nie odbiło?!
- Nic mi nie odbiło, jasne?
- Dobra, jak tam uważasz - wzruszyła ramionami. - A gdzie Summer?
- Właśnie idę ją obudzić - westchnąłem, wyjmując ręce z kieszeni.
- Jak śpi to nie budź jej.
- I tak miałem to zrobić. Musi wziąć leki. Zaraz wracam. Czujcie się jak u siebie. Zresztą... zwykle to robicie, więc... nieważne - skierowałem się do schodów.
- Marchewko! A mogę włączyć telewizor?! - usłyszałem w tyle Lux i mimowolnie się uśmiechnąłem. To dziecko jest świetne. 
- Możesz! - odkrzyknąłem, wchodząc po schodach. Dotarłem do sypialni, pochyliłem się nad śpiącą dziewczyną i lekko szturchnąłem jej ramię, budząc. - Skarbie... Summer...
- Co? - mruknęła nie otwierając oczu.
- Mamy gości - przypomniałem, a ona natychmiast je otworzyła. 
- To czemu ty tak późno mnie budzisz?
- Bo sam przed chwilą się obudziłem.
- Przecież mówiłam ci, że dziewczyny przyjeżdżają.
- No mówiłaś, mówiłaś, ale... zapomniałem - westchnąłem. - Ubierz się. Czekam na dole - pocałowałem ją przelotnie w usta i odszedłem do drzwi.
- Zaraz przyjdę - powiedziała siadając. Uśmiechnąłem się tylko lekko i wyszedłem na korytarz. Zszedłem ze schodów, po czym z powrotem znalazłem się w salonie. Dobiegły mnie głosy postaci z bajek. Chyba muszę zacząć się przyzwyczajać. Kiedy Summer urodzi, to będzie u nas częste oglądanie takich bajek. Tak podejrzewam i tak zapewne będzie. Co w pewnym sensie, nie ukrywam, mnie cieszy.
- Jadłyście już śniadanie? - spytałem podchodząc do kanapy.
- Nie! - wykrzyknęła Lux.
- I kto tu ma być odpowiedzialny? - spytałem kobietę. - Wypuściłaś dziecko z pustym brzuchem z domu.
- No co? Chciałam zrobić śniadanie, ale ta mała manipulantka powiedziała, że robisz dobre naleśniki, więc nie miałam wyboru. 
- Miło mi to słyszeć - zaśmiałem się. - Ale i tak nie wierzę, że nie dałaś jej nic do jedzenia. Ty?
- Oj no, czepiasz się. Jeden raz i co? Będziesz mi to wypominał do końca życia jak zgaduję. 
- Przesadzasz - wzruszyłem ramionami. - Idę robić te naleśniki. Kucharka Lux do mnie dołącza?
- Tak! - pisnęła.
- Hej! Coś mnie ominęło? - usłyszałem za sobą Summer.
- Kurde... ty to jednak serio jesteś szybka. Jak chcesz to jednak potrafisz - patrzyłem na nią z podziwem.
- Bardzo śmieszne. Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
- Ale kiedyś zamierzam odkryć te tajemnice. A co do tego o co pytałaś, to nic szczególnego cię nie minęło. Oprócz tego, że Lou głoduje Lux - zaśmiałem się i szybko uciekłem z małą do kuchni.
- Louis! 

*//*//*
Jest po 15, a gardło jak mnie bolało tak dalej boli. Jak ja się szybko nie wyleczę to będzie krucho.
- A ktoś wie może co z loczkiem się dzieje? - spytała Lou, upijając sok. - Nie odbiera telefonów. Wkurzył się czy jak?
- Z Harrym? - zaśmiała się Summer.
- No, a z kim innym?
- To ty chyba nic nie słyszałaś - zacząłem się śmiać.
- Ale o czym? - zmarszczyła brwi.
- Robili z Niallem ciasto i mój inteligentny braciszek wrzucił mu przez przypadek telefon do formy. Nie zdążył o tym powiedzieć Harry'emu, bo Jacob go wołał. Kiedy po jakiś 20 minutach wrócił, było już za późno, bo upiekł ciasto - opowiedziała szatynka.
- Jakim trzeba być idiotą.
- Przecież znasz ich. Możesz spodziewać się dosłownie wszystkiego - powiedziała Summer, biorąc jedno z ciastek.
- Ale to on nie kupił sobie nowego? - spytała znów.
- Nie. Twierdzi, że to naprawi - wzruszyłem ramionami.
- Ale on wie, że go upiekł?
- No o to, to ty jego pytaj.
- Co za człowiek. - pokręciła głową z rozbawieniem. - Jak tam wasze maluszki?
- Jak widzisz, rosną - szatynka położyła dłoń na brzuchu. 
- No widzę, widzę. Nie potrzeba ci przypadkiem już nowych ciuszków? Wiesz... nim się obejrzysz, a  już ci zabraknie.
- No właśnie potrzeba, a ciężko jest kupować przez internet.
- To czemu nie zadzwoniłaś wcześniej? Pojechałybyśmy do centrum i kupiły ci trochę nowych...
- Jedziemy na zakupy?! - wykrzyknęła Lux, odrywając się od swojej bajki, przez co wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- W sumie to można by było... - uśmiechnęła się Summer.
- To na co ty jeszcze czekasz? Leć się ubierać - zachęciła Lou.
- Idę po buty i bluzę i zarz wracam - wstała z kanapy, odrywając się od mojego ramienia i skierowała się na schody. Wziąłem do ręki szklankę z sokiem i upiłem kilka łyków. Zaraz po tym zacząłem kaszleć. Cholera jasna. 
- Tommo? Wszystko z tobą w porządku? - spytała podejrzliwie Lou. No pewnie! Że nie!
- A jak myślisz? Nie kaszlę sobie tak dla zabawy chyba, co?
- No to weź jakieś leki.
- Dzięki za radę Lou - zmrużyłem oczy. - Normalnie nigdy na to bym nie wpadł.
- Co ty ode mnie chcesz? Nic powiedzieć nie można?
- Przepraszam - westchnąłem. - Po prostu nie najlepiej się czuję i to wszystko.
- Lepiej tu nam nie choruj. Masz narzeczoną w ciąży, więc nie byłoby dobrze, gdybyś ja zaraził.
- Myślisz, że ja tego nie wiem?
- Już jestem, możemy jechać - usłyszałem za sobą Summer.
- Okej - Lou wstała z kanapy.
- Summer? - wychrypiałem. Kurde. Będzie źle.
- Hmm?
- Jak będziesz w sklepie...
- To?
- Kupisz mi coś od gardła? I na przeziębienie...
- No okej, ale nie mówiłeś, że źle się czujesz...
- Ale teraz mówię - mruknąłem.
- Idź się połóż, jak wrócę to dam ci leki.
- Dzięki - podniosłem się na równe nogi.
- Marchewko? Jedziesz z nami? - podbiegła do mnie dziewczynka.
- Nie mała. Chory jestem - poczochrałem ja po włoskach.
- Ale marchewki nie mogą chorować! Zepsułeś to...
- No, ale nie specjalnie... - odpowiedziałem.
- Chodź Lux, idziemy - zawołała ja Lou.
- Idę! Pa chora marchewko - pomachała mi biegnąc do drzwi.
- Pa - zaśmiałem się cicho.
- Idź się kładź. Niedługo wrócę - podeszła do mnie szatynka.
- Yhym... nie spiesz się, weźcie ochroniarza.
- Jasne, kocham cię - cmoknęła mnie w policzek. - Papa
- Pa. Też cię kocham - odpowiedziałem uśmiechając się. Odeszły do drzwi i za chwilę za nimi znikły. Zobaczyłem jeszcze w oknie jak do mnie machają i zaraz odjechały. Cieszę się, że Lou zabrała ją na zakupy, bo sam tego często nie robię, a wiem, że Summer jednak potrzebuje nowych ubrań. No ja też... ale to trochę inna sytuacja. Dobra, znajdę jakieś tabletki przeciwbólowe i kładę się do łóżka.

*//*//*
Obudziły mnie rozmowy dochodzące z dołu. No to możemy przyjąć, że Summer już wróciła. Otworzyłem oczy i zauważyłem, że nadal jest jasno. Coś krótko była na tych zakupach jak na nią. Może to i lepiej. Nie zmęczy się tak, a wiadomo, że musi teraz więcej odpoczywać. No i przede wszystkim nie wzbogaci się o aż tyle ciuchów. Choć muszę przyznać, że teraz to jej się jednak przydadzą. I nic z tego nie wywnioskowałem, bo Summer i tak będzie zajmować większą część naszej garderoby. 
- Wróciłam - usłyszałem. Podniosłem wzrok i zobaczyłem szatynkę stojącą przy drzwiach. - I mam dla ciebie leki - mówiąc to położyła reklamówkę na szafkę stojącą obok łózka. Podniosłem się do pozycji siedzącej, przecierając twarz.
- Dzięki - wychrypiałem i wziąłem reklamówkę otwierając ją.
- Jak się czujesz? - spytała wychodząc z garderoby.
- Bywało lepiej - odpowiedziałem przyglądając się jednemu pudełeczku. "Profesjonalny lek na struny głosowe dla muzyków."  Dziwna nazwa, ale skoro tak pisze to to musi pomóc. Poczułem ciepłą dłoń Summer na czole i spojrzałem w górę.
- Gorączki niby nie masz - mruknęła.
- Tyle to i ja wiem - westchnąłem. - Gardło nawala mnie jak cholera i chyba zaczynam mieć katar.
- Zrobię ci herbaty.
- Daj spokój. Umiem sobie sam zrobić - wstałem na równe nogi.
- Ale jesteś chory, więc powinnam się tobą zaopiekować.
- Wiem, że chcesz, ale nie wiem czy pamiętasz, ale jesteś w ciąży i musisz odpoczywać - zacząłem kaszleć. - Poza tym... nie powinnaś chodzić blisko mnie, bo się zarazisz.
- Louis - westchnęła. - Jestem dorosła, uważam. Co się może stać?
- No właśnie to o czym mówiłem - mruknąłem zakładając bluzkę. - Nie bądź uparta i nie chodź koło mnie dla dobra dzieci. Inaczej zamknę cię w pokoju.
- Sama cię zamknę - wzruszyła ramionami, a ja zmroziłem ją wzrokiem. - To ja idę zrobić ci tą herbatę - wyszła z pokoju ze zwycięskim uśmiechem.
- Summer!
- Co?! - usłyszałem w odpowiedzi.
- Zobaczysz, że będzie źle!
- No jak cię nie wyleczę to będzie! - odkrzyknęła. Boże, z nią jest gorzej niż z dzieckiem. Sam nic nie zrobię. Najwyżej to wszystko pogorszę. Dlatego trzeba wezwać pomoc. Wziąłem telefon do ręki i wybrałem numer.
- Witaj mój ulubiony szwagrze - doszedł mnie głos Nialla.
- Masz jednego szwagra - mruknąłem pod nosem.
- Dlatego jesteś moim ulubionym.
- Dobra, nieważne Niall. Robisz coś dziś? 
- Jeśli wliczając w to przyjacielski wieczór przy piwie.
- Piliście? - jęknąłem. - Wszyscy?
- Jakoś tak wyszło...
- Chwila, ale mnie to nie zaprosiliście - przypomniałem sobie.
- No bo... No, myśleliśmy, że może nie zechce ci się przyjechać.
- Wy myśleliście? - zaśmiałem się. - A z Jacobem to co? Nie jest pełnoletni.
- Przyjechała Kendall, Sophia... Poza tym tyle nie wypiliśmy.
- No to zaprosiliście wszystkich, ale nas nie? 
- Nie martw się... Dla was to ja mam specjalny wieczór.
- Jaki specjalny wieczór? - spytałem nic nie rozumiejąc. On chyba naprawdę za dużo wypił.
- Wiesz... rodzinny...
- Dobra, już nieważne.
- A po co dzwoniłeś?
- Już po nic. Dobrej zabawy. Na razie. 
- Pa - wybełkotał. Szybko się rozłączyłem i wybrałem kolejny numer.
Tym razem się uda.
- Cześć braciszku - usłyszałem po drugiej stronie. Co oni mi tak dzisiaj słodzą? O czym ja nie wiem?
- Hej siostra. Mam sprawę - powiedziałem od razu na wstępie.
- Yhym... sprawę. Czyli co?
- Summer jest w ciąży, to już wiesz, ale nie chciałabyś, żeby była teraz chora, no nie?
- Przejdź do sedna - westchnęła.
- Jakbyś przyjechała to byłbym bardzo wdzięczny.
- Czy ty już zwariowałeś? Zanim dojadę minie z 2-3 godziny, jak będą korki to już całkiem. Nie ma opcji.
- Masz prawo jazdy, masz samochód. Błagam cię. Weź dziewczyny, mamę, kogo tam chcesz, ale musisz przyjechać. Tylko ty przemówisz jej do rozsądku.
- Skąd masz tą pewność?
- Bo znam was obie i to wiem. Vanessa też by dała radę, ale wyjechała, więc zostałaś ty. 
- Jestem młodsza. Co ja mogę zrobić?
- 3 lata, to prawie nic. Proszę cię. Zostałaś tylko ty. Lou nie ma w Anglii.
- Dobra - wycedziła po chwili namysłu. - Na ile mam zostać?
- Na ile chcesz.
- No to mi powiedziałeś! Zrób mi coś do jedzenia, zaraz wyjeżdżam.
- Dziękuję.
- Pa - rozłączyła się. Trochę się powkurzała, ale będzie okej. Ważne, że przyjedzie. Więc Summer może przejrzy na oczy. Naprawdę nie chcę, aby zachorowała. Wsadziłem telefon do kieszeni i usłyszałem bicie szkła. Cholera jasna! Przecież ona sobie zaraz coś zrobi. Wybiegłem z pokoju, prawie zabijając się na schodach i przestraszony wpadłem do kuchni.
- Co zrobiłaś? - wysapałem.
- Szklanka mi spadła z blatu. Spokojnie.
- Nie denerwuj mnie - zamknąłem oczy, próbując wyrównać oddech. Tak jak mówiłem: gorzej niż z dzieckiem.

*//*//*

Siedzę zamknięty w sypialni przez Summer.  Jak mówiła, tak zrobiła. Mogłem się w ogóle wtedy nie odzywać.
- Summer, kurwa! Wypuść mnie! - po raz kolejny stukam w drzwi. I tak to za wiele nie da, ale zawsze warto spróbować. Chociaż u niej to różnie.
- Jesteś chory i masz leżeć!
- Czuję się lepiej! Błagam cię! No wypuść mnie!
- Nie ruszysz się z domu, dopóki nie wyzdrowiejesz, rozumiesz?
- Nie! - odkrzyknąłem. Chciałem tylko wyjść na chwile na taras zapalić, a ona nawet tego mi nie pozwala.
Ktoś dzwoni. Chyba. To przynajmniej będę miał z kim porozmawiać. Normalnie. 
- Słucham - powiedziałem odbierając.
- Louis? - usłyszałem głos Lottie. To se jednak nie pogadam normalnie. - Jesteś w domu?
- Tak, a gdzie mam być? Jestem zamknięty we własnej sypialni.
- To dobrze, znaczy nie. Ale musisz mi pomóc.
- W czym? - westchnąłem.
- Jak wjechałam do Londynu... skończyło mi się paliwo...
- Boże... Nie zatankowałaś?
- Zapomniałam...
- A rezerwa?
- Też się skończyła... 
- Co ja się z tobą mam... - westchnąłem. - Gdzie jesteś?
- Gdzieś przy głównym wjeździe do Londynu.
- Zaraz będę - rozłączyłem się. - Teraz musisz mnie wypuścić! - krzyknąłem do Summer.
- Nic nie muszę!
- Musisz! Bo mojej kochanej siostrze skończyło się paliwo w samochodzie! - odkrzyknąłem ponownie, gdy doszedł do mnie dźwięk przychodzącej wiadomości.
- To chłopaki niech pojadą!
- Upili się! - krzyknąłem otwierając wiadomość. Numer strzeżony. Norma. Co innego?

"A może to już koniec waszej taryfy ulgowej? Lepiej miejcie oczy i uszy szeroko otwarte, bo znów się spotkamy. Będzie niezła zabawa, a wtedy nie będzie już odwrotu. Przywitajcie starego kumpla ." 

Co jest do cholery?! Czy to ma być jakaś groźba?! Kolejny stalker?!
Lepiej o tym nie mówić Summer. W ogóle nikomu.
________________
Tak prezentuje się rozdział 8, a co do sierpnia, rozdziałów może nie być, a blog może zostać właśnie na ten miesiąc zawieszony. Spowodowane to jest tym, że prawdopodobnie nie będzie mnie większość czasu w domu, dostęp do internetu jako tako będę mieć, ale każdy kto ma bloga wie, że trudno jest pisać na bloggerze w telefonie. Przyczyną zawieszenia bloga jest również to, że statystyki bardzo, bardzo spadły, a ja cały czas zastanawiam się nad tym czy jest sens dalej to pisać, dalej to ciągnąć. Owszem, jest tu kilka osób, które cały czas, regularnie tu zaglądają, ale to nie jest to samo co na tamtym blogu. Na poprzednim statystyki były 3, a nawet 4 razy wyższe niż tu, czasem 5. Nie wiem czy dalej to pisać, mimo tego, że uważam że ta część jest o wiele lepsza niż pierwsza. Próbowałam na wszelkie sposoby rozreklamować bloga, nie udało się. Skończyły mi się już na to pomysły. Nieraz prosiłam o to czytelników, również się nie udało. Komentarzów jest mało, a jeżeli już są to pojawiają się z anonima, nie mówię tu o Adze i Majce, wy moje kochane widzę, że jesteście wiernymi czytelniczkami i jak najbardziej mnie to cieszy. 
Z kolei obserwujących... mogę śmiało powiedzieć, że nie ma w ogóle. Ale to co najbardziej mnie smuci to właśnie to, że te statystyki są bardzo, bardzo niskie. Teraz sama już nie wiem czy ktoś to czyta, czy w ogóle ktoś chce to czytać. Ja się w żaden sposób się nie żalę, po prostu stwierdzam fakty, smutne, ale jak najbardziej prawdziwe. I to, że statystyki są tak małe powoduje, że coraz trudniej jest mi pisać rozdziały, nawet jeżeli mam wenę, nie mam ochoty, nie chcę mi się tego pisać, bo wiem, że nawet jeśli to napiszę, osób które to przeczytają będzie garstka. Tak jak pisałam wcześniej w sierpniu prawdopodobnie nie będzie rozdziałów, może okazjonalnie jakiś się pojawi, ale wątpię. Natomiast we wtorek, z okazji urodzin dodam jeden, tak na poprawę humoru, ale wiem, że i tak nie wiele osób tu zajrzy...
Więc... do zobaczenia we wtorek...
/Perriele rebel

4 komentarze:

  1. Rozdział jak zawsze super!!!

    Mam pewne podejrzenia co do tej widomości, którą otrzymał Louis (sądzę, że nie zostawisz tak tego wątku). Nie jestem pewna, czy uda mi się wpaść we wtorek, ale obiecuję, że zrobię to jak najszybciej się da!

    Co do notki, to doskonale cię rozumiem. Czasami też się zastanawiałam, czy jest wgl sens kontynuować opowiadanie, jeżeli statystyki na blogu są tragiczne. Z drugiej jednak strony nie chcę zostawić niedokończonego bloga i zawieść tych czytelników, którzy ze mną są.
    Wiem, że pisze się znacznie lepiej, jeśli ma się więcej odbiorców, ale pomyśl też o tych, którzy już z tobą są. ;)

    Jeśli chcesz mogę dodać link do twojego bloga na moim blogu ( sama nie mam dużo czytelników, ale może akurat ktoś z nich zainteresuję się również twoim opowiadaniem (a sądzę, że tak może być :) ) ) Tylko chciałabym mieć twoją zgodę - czy mogę udostępnić link do twojego opowiadania


    Czekam na następny rozdział!
    Życzę dużo weny i dużo czytelników ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Także nie przejmuj się bardzo statystykami (wiem, że ciężko jest to zrobić), ale staraj się pisać również dla siebie - staraj się czerpać przyjemność z tego, że tworzysz taką cudowną historię i możesz ją udostępnić dla innych - nawet jeśli teraz nie jest ich byt wielu (pamiętaj, że wszystko się jeszcze może zmienić)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Dziękuję za miłe słowa. Bardzo, bardzo dziękuję. Jeśli możesz to oczywiście masz moją zgodę na dodanie linku bloga, a ja niedługo odwdzięczę się tym samym. Na razie mam jeszcze trochę rzeczy na głowie, ale już w niedalekiej przyszłości wejdę również na twojego bloga.
      Jeszcze raz bardzo dziękuję za to co napisałaś. Te słowa bardzo wiele dla mnie znaczą. I nie wiem, może tak, ale chyba sprawiły, że patrzę na tą sprawę już troszeczkę inaczej, a to twoja zasługa.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    3. Bardzo się cieszę, że w jakimś stopniu Ci pomogłam!

      Już dodaję link do twojego bloga :)

      Usuń