sobota, 5 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ 14

"Każdej nocy zasypiam z myślą o Tobie, każdego ranka budzę się spoglądając na Twoje zdjęcie w telefonie, każdego ranka kocham Cię jeszcze mocniej."

" Czasem wieczorem, gdy kładę się spać, myślę o tym wszystkim co razem przeszliśmy i w takich właśnie momentach mam ochotę napisać Ci jak bardzo Cię kocham."

~Summer~

- Dlaczego o 2 dni się głodzisz? - doszedł mnie znany głos, a moje ciało momentalnie zesztywniał. Przecież to nie możliwe.
- L-Louis? - spytałam drżącym głosem dla upewnienia, a on się odwrócił? - C-co ty tu robisz?
- Zamierzasz odpowiedzieć na moje pytanie? - zapytał z kamienna twarzą. - Dlaczego głodzisz siebie i dzieci?
- Nie głodzę... - jęknęłam.
- Nie? Izabella do mnie dzwoniła i mi o wszystkim powiedziała. Myślałaś, że to ukryjesz?
- Czyli to jej wierzysz, a nie mi? Dobrze... a wspominała ci o tym, że przez nią wczoraj straciłam przytomność i prawie trafiłam do szpitala? - musiałam o to spytać. Wiem, że ona nic o tym nie mówiła, a teraz to go całkowicie zdezorientuje. - Właśnie wróciłam z obserwacji...
- Co? O czym ty gadasz?
- O tym, że schowała mi wczoraj leki od anemii i udawała, że nie wie gdzie są. Musiałam dzwonić po Lottie. Kiedy tu przyjechała, już leżałam nieprzytomna.
- Dlaczego ja nic o tym nie wiem? Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?
- A pomyślałeś dlaczego? Kiedy do ciebie dzwonię włącza się poczta, jeżeli odbierzesz są trzy opcje: albo jesteś zmęczony i właśnie spałeś, albo akurat nie masz czasu, albo, co zdarza się rzadko, w końcu odbierzesz. Rozmawiam z tobą tylko wtedy, kiedy to ty zadzwonisz.
- Mimo wszystko mogłaś do mnie zadzwonić, spróbować. Może jednak bym odebrał, a jak nie to mogłaś chociaż zadzwonić do Nialla czy chłopaków.
- I co byś zrobił, co? Nie przyleciałbyś tu w godzinę ze Stanów Louis. Kiedy Lottie zgodziła się tu przyjechać, wystarczyło tylko pół godziny, abym zemdlała, a to ona była najbliżej.
- Dobrze, masz rację, ale to nie tłumaczy tego dlaczego nic nie jesz.
- Już mówiłam, że się nie głodzę. Jadłam... ale nie to co Izabella zrobiła.
- Dlaczego ona tak bardzo ci nie odpowiada?
- Bo się boję rozumiesz?! - wybuchłam płaczem. - Nawet w domu nie czuję już tak bezpiecznie jak kiedyś!
- O czym ty gadasz? Co tu się wydarzyło, kiedy mnie nie było?
- Co się wydarzyło? Wiesz co? Czekałam z tym do momentu aż wrócisz z trasy. Wydawało mi się, że to będzie najodpowiedniejszy moment, ale... teraz chyba jest lepszy.
- Summer, masz powiedzieć co tu się działo!
- Tak? Może lepiej zacznę od początku! Odkąd wyjechałeś nie wiem gdzie co jest, sama muszę sprzątać w domu, o zagubionych rzeczach już nie wspomnę i o tym, że odnosi się do mnie jak odnosi. Może przytoczę jeszcze o tym, że większość ramek z naszymi zdjęciami została pobita?
- Boże... Wrócę z trasy i wszystko będzie na swoim miejscu. Kupię nowe ramki i nowe rzeczy, w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku! Myślałam, że jestem wystarczająco silna, by jakoś przetrwać tą rozłąkę, ale to co tu się działo obniżyło moją odwagę, cierpliwość i zrozumienie do zera.
- Ja nadal nie wiem co strasznego tu się działo!
- Mieliśmy włamanie!
- Co? Ty... ty żartujesz, prawda?
- Nie.. i to nie raz... kilka razy Louis... Już wiesz dlaczego się boję? Od kilku dni ktoś chodził po domu, po sypialni, ale zawsze, gdy zapalałam światło już nikogo nie było. Dotykał mnie... Jedyne, o co się modliłam, to żeby nie zrobił krzywdy dzieciom kiedy miał ręce na moim brzuchu. Mieliśmy w domu ukryte kamery nie z naszego monitoringu. Na moje życzenie wzmocnili ochronę...
- Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
- Obiecałam, że sama ci o tym powiem, kiedy wrócisz.
- Coś się działo odkąd jest tu więcej ochrony?
- Nie, jak na razie nie...
- To na pewno prawda?
- Nie kłamię Louis...
- Boże... gdybym wiedział tylko wcześniej - podszedł do  mnie i skrył w ramionach.
- To nie twoja wina... Mogłam ci to powiedzieć a...
- Moja, zostawiłem cię tu samą...

*//*//*

~Louis~

Siedzę na tarasie i wypalam kolejnego już dziś papierosa. Trzeciego? Nie. Na pewno nie, bo zaraz skończy mi się paczka, już  prawie noc. Muszę w końcu rzucić to świństwo, jeszcze zanim urodzą się dzieci. Nie chcę im w żaden sposób zaszkodzić. Ale jak mam rzucić, skoro cały czas czymś się denerwuję? Summer się udało. Rzuciła palenie ponad rok temu i wyszło jej to na dobre, ale ze mną będzie o wiele trudniej. Każ rzucić palenie człowiekowi, który pali od 5 lat. Łatwe zdecydowanie to nie będzie. A dlaczego dziś tyle palę? Bo cały czas mam w głowie sprawę w włamaniami, o których mówiła Summer. Tu chodzi o ich bezpieczeństwo. Gdybym nie wyleciał w trasę, może nie doszłoby do czegoś takiego. Gdybać to ja sobie mogę, co się stało już się raczej nie odstanie. Cholera, ja naprawdę muszę to rzucić. Dojdzie to tego, że umrę na raka płuc. A ten laptop stojący przede mną cały czas tylko mi przypomina o tym, że tak czy inaczej jutro muszę znów stąd wylecieć i znów znaleźć się w Stanach. Świetnie, jeszcze przyszła mi wiadomość. Znów, kurwa, dostanę jakąś pogróżkę?
Odblokowałem telefon i moim oczom ukazał się tekst:

"I co? Jak to jest wrócić po takim czasie do domu? Dziwnie? A może przeraża cię prawda jaką usłyszałeś? Nie martw się, kiedyś to się skończy. Może. Tak w ogóle po co wracałeś? Narobić jej dodatkowych nadziei na twój szybszy powrót czy sprawić by bardziej cierpiała? Zaraz sam przekonasz się co ona myśli. Ja widzę WSZYSTKO. Właśnie schodzi po schodach. Tup... tup... tup..."

Pieprzony stalker. Która to już wiadomość tego typu w tym miesiącu? Piąta? Może i tak. Nie wiem czy brać to wszystko na poważnie czy nie. Czy zgłosić to na policję i mówić Summer? To jest po części zły pomysł, bo wiem, że jeśli ona się dowie, na pewno zacznie się denerwować, a to z kolei może zbyt dobrze na nią nie wpłynąć. Jeżeli zgłoszę to na policję, jest mała szansa, że pomogą i to ustanie, ale jest też ogromne prawdopodobieństwo, że to nic nie da, a gość uderzy mocniej niż zwykle i może stać się bardzo niebezpiecznie.
Wyszedłem z wiadomości i odłożyłem telefon na stolik obok, słysząc kroki dochodzące z głębi domu. Cholera jasna, ktoś nas obserwuje w tym momencie, albo naprawdę są tu jeszcze jakieś ukryte kamery.
- Co robisz? - usłyszałem cichy głosik i ze zdenerwowania zamknąłem oczy. Nikt nie może jej skrzywdzić. Nie mogę na to pozwolić. Serce mi mięknie zawsze, gdy pomyślę o momencie kiedy nasza rodzina będzie już w komplecie, ale jednocześnie się boję. Czego się boję? Tych przeciwności i przeszkód, które cały czas stoją nam na drodze do szczęścia. Cały czas...
- Muszę jakoś załatwić sobie lot do Nowego Jorku na jutro - odpowiedziałem, a ona usiadła na siedzeniu na przeciwko. Chciałem powiedzieć to spokojnie, ale pod wpływem emocji wyszło jak wyszło.
- Na jutro?
- Chyba muszę tam jakoś wrócić, nie sądzisz?
- M-myślałam,  że... wylatujesz dzisiaj...
- Ale nie wylatuję. Zostaję na noc...
- Ale... nie masz dziś koncertu?
- Mam - odpowiedziałem krótko.
- No to...
- Odwołaliśmy! Jasne?! - uniosłem się nieświadomie, a ona popatrzyła na mnie w ten sam sposób jak zawsze, gdy za chwilę ma zamiar się rozpłakać. - Przepra...
- Dlaczego mi to robisz? - spytała, naprawdę się rozpłakując.
- O co ci...
- Dlaczego wróciłeś i sprawiłeś, że mimo, że tu jesteś tęsknię bardziej? Jeżeli przyleciałeś tu, by na mnie krzyczeć to jednocześnie dobrze możesz już wracać. Przeze mnie odwołaliście koncert.
- Nie przez ciebie - westchnąłem.
- Nikt nie kazał ci tu przyjeżdżać Louis. Przyleciałeś i... i teraz znów muszę pogodzić się z myślą, że zaraz znów wyjeżdżasz. Znów muszę się żegnać i przeżywać to samo co ostatnio? No powiedz! - krzyknęła przez płacz, a mnie zatkało.
- Nie musisz... niedługo ostatecznie wrócę...
- Czy to w ogóle ma w tym momencie jakiś sens? Nasz związek? Czy my w ogóle mamy jeszcze jakieś szanse na przyszłość, którą zaplanowaliśmy?
- O czym ty mówisz?
- O tym, że gdy cię tu nie ma, tęsknię jak cholera, nawet nie mógłbyś sobie tego wyobrazić. Ale gdy kolejny już raz z rzędu, w ciągu kilku dni nie słyszę twojego głosu... w takich momentach... czuję, że nasz związek się wypala...
- C-co? Kocham cię, przecież wiesz o tym., Summer...
- I tu mamy problem, bo ja ciebie też kocham, ale gdy ktoś nie dotrzymuje tak ważnych dla kogoś innego obietnic...
- N-nie rozumiem...
- Nie rozumiesz? A pamiętasz obietnicę, którą składałeś mi zanim wyjechałeś? Bo ja pamiętam ją doskonale.
- Obiecałem, że wrócę.
- Tak i coś jeszcze. Obiecałeś, że będziesz dzwonił, pisał za każdym razem, gdy znajdziesz czas i wiesz co... ja ci uwierzyłam... Byłam taka głupia... Jak mogłam uwierzyć w coś takiego? Narobiłeś mi tyle nadziei, a ja... cały czas siedziałam przy telefonie, bo wierzyłam, że może zadzwonisz, że powiesz mi chociaż kilka słów, że będę mogła cię usłyszeć i przypomnieć sobie, że jeszcze istniejesz. Ale tak się nie stało. Wierzyłam jak głupia małolata, która weszła w pierwszy związek i wierzy we wszystko co powie jej pierwsza miłość.
- Przecież... jestem w trasie, jestem...
- Byłam w trasie Louis. Nie raz, nie dwa, obawiam się nawet, że więcej razy niż ty. I byłam w związku... na odległość. Zawsze znalazłam czas, by zadzwonić do niego, do bliskich mi osób. Nie oczekuję od ciebie, żebyś dzwonił cały czas, bo wiem, że to jest nierealne, tym bardziej, gdy żyje się na walizkach, ale jeden raz w ciągu dnia. Chociaż jeden raz...
- Summer...
- Daj spokój Louis. Może po prostu już ci nie zależy... Może dla nas nie ma już przyszłości... Chciałabym tylko wiedzieć na czym stoję. Czy już mam się wyprowadzać? Więc na czym ja stoję Louis? - spytała, a mnie już całkowicie zatkało. Nie myślałem, że ta rozmowa może zajść tak daleko. Ona zaszła o wiele za daleko. - Tak myślałam... - ponownie się rozpłakała i wstała z fotela. Chciałem ją złapać za rękę, zatrzymać, ale nim zdążyłem cokolwiek zrobić, ona była już w środku budynku.
- Summer! - krzyknąłem za nią zestresowany. Ona nie może mnie zostawić. Ja jej nie mogę zostawić. Kocham ją tak jak nikogo wcześniej. Przecież mi zależy. Przecież... O Boże... Może ona ma rację? Może naprawdę woda sodowa uderzyła mi już do głowy? Musze z nią jeszcze raz porozmawiać. Teraz. Tak, teraz.
Wszedłem do domu i szybkim krokiem ruszyłem na górę, gdzie znalazłem się w ciągu kilku sekund. Znalazłem ją w sypialni. Naszej. Leżała na łóżku płacząc. Podszedłem bliżej i usiadłem na rogu. Chciałem położyć dłoń na jej włosach, ale ona automatycznie ją odepchnęła.
- S-Summer, kochanie... proszę...
- Zostaw mnie...
- Porozmawiajmy jeszcze raz. Proszę...
- O czym? O tym, że z nami już naprawdę koniec czy...
- Nie zostawiam cię. Nie chcę i nigdy tego nie chciałem.
- Więc dlaczego nie możemy już normalnie porozmawiać? Dlaczego nie mamy już takiego kontaktu jak wtedy, kiedy zawsze byliśmy obok siebie Louis? Czuję jak się od siebie oddalamy... Nie chcę, żeby tak było.
- Ja też nie chcę... Muszę przyznać ci rację, to moja wina - spuściłem głowę, a ona usiadła. - Gdybym częściej dzwonił, może nie odczuwałabyś tak bardzo mojej nieobecności. Nie będę robił z siebie poszkodowanego, bo nie o to w tym chodzi, ale... uświadomiłem sobie, że woda sodowa chyba uderzyła mi już do głowy i...
- Nie uderzyła - szepnęła.
- Uderzyła. Totalnie olałem sprawę i po prostu... zostawiłem cię u samą.
- Robisz to, bo obowiązuje cię kontrakt, a nie dlatego, że coś uderzyło ci do głowy. Zgadzając się za ciebie wyjść, wiedziałam na co się piszę, byłam po części na to gotowa, ale nigdy nie byłam gotowa na to, aby przeżywać takie dni, kiedy nie usłyszę od ciebie ani słowa.
- Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że naprawdę cię kocham i mi na tobie zależy. Nie zamierzam stracić tego co razem zbudowaliśmy przez te 2 lata, przez które byłem i wciąż jestem szczęśliwy u twojego boku. Jeśli obiecuję, tym razem całkowicie szczerze i nie zapomnę o tym, dzwonić codziennie, jesteś w stanie mi to wybaczyć? - spojrzałem głęboko w jej oczy, jakbym tam chciał znaleźć odpowiedź
- Nigdy nie byłam na ciebie zła z powodu pracy. Dzisiaj - nabrała powietrza w płuca, chcąc opanować swój oddech. - Dzisiaj za bardzo poniosły mnie emocje i na pewno przyłączyła się do tego moja aktualna huśtawka nastrojów. Nie jestem zła Louis, nie mam ci czego wybaczać. Po prostu... ciąża robi swoje, a ja nad tym nie panuję, dlatego mówię i robię to co przyjdzie mi do głowy, nie przemyślając nawet tego.
- Czyli mam znów czystą kartę? - spytałem cicho.
- Masz czystą kartę - uśmiechnęła się. Zbliżyła się do mnie i delikatnie pocałowała, a ja oddałem ten pocałunek.
- Dziękuję - powiedziałem po oderwaniu i oparłem swoje czoło o jej. Przeniosłem wzrok z jej oczu na dłoń, nie czując pewnego, ważnego szczegółu. Spojrzałem na jej palec i w momencie mój uśmiech znikł.
- G-gdzie twój pierścionek? Czy ty...
- Nie zrywam oświadczyn Louis. Mam spuchnięte palce w ciąży - wyjaśniła, a ja poczułem ulgę.
- Przestraszyłaś mnie.
- Może czasem tak trzeba? Może wtedy wszystko jeszcze raz przemyślisz, przejrzysz na oczy i może... docenisz to co możesz bardzo szybko stracić...

*//*//*

~Summer~

Poczułam ciepłe promienie słoneczne na swojej twarzy, co sprawiło, że przekręciłam się na drugi bok. Wyciągnęłam rękę, by przytulić się do szatyna, ale moja dłoń wylądowała na pościeli. Otworzyłam oczy nie zobaczyłam nikogo. No jasne, mogłam się domyślić, że go już nie będzie. Nawet się ze mną nie pożegnał. Zostawił mnie znów na pół miesiąca i tak po prostu wyjechał. Wygląda na to, że z jego wczorajszych obiecanek i przyżeczeń raczej nic nie będzie.
Odgarnęłam kołdrę na bok i wstałam na równe nogi. Skoro już nie śpię, muszę wziąć leki, inaczej sytuacja z przedwczoraj znów się powtórzy, a tego bym nie chciała. Wyszłam z sypialni i powoli zeszłam po schodach, aby przypadkiem się o coś nie potknąć i nie przewrócić. Znalazłam się na dole i wraz z tym od razu skierowałam się do kuchni. Zobaczyłam krzątającą się po niej postać, a na moim sercu od razu zrobiło się cieplej.
- Louis?
- Dzień dobry kochanie - odwrócił się do mnie z uśmiechem i postawił na blacie dwie miseczki.
- Myślałam, że już cię nie ma...
- Przecież pożegnałbym się. Lot mam dopiero za 4 godziny.
- Nie było cie w sypialni, myślałam...
- Byłem w centrum, musiałem załatwić parę rzeczy. Siadaj, zrobiłem musli z owocami i jogurtem i nie bój się, Izabella tego nie dotykała - zaśmiał się. Usiadłam przy wyspie kuchennej spoglądając na miseczki.
- Ładnie wygląda - wyciągnęłam rękę po łyżeczkę.
- I mam nadzieję, że smakuje równie dobrze. A, zapomniałbym. Mam coś dla ciebie - odstawił talerz na blat i podszedł do mnie, wyjmując coś z kieszeni. Odgarnął moje włosy na przód, a za chwilę na mojej szyi znalazł się srebrny łańcuszek. Popatrzyłam na to co było na nim zawieszone i się uśmiechnęłam.
- Mój pierścionek.
- Tak, wstąpiłem jeszcze do jubilera i kupiłem łańcuszek. Mówiłaś, że masz spuchnięte palce, a ja mimo to, chciałbym, abyś miała ten pierścionek przy sobie. No i... w ten sposób wiem, że nikt mi ciebie nie zabierze.
- I tak nikt by mnie tobie nie odebrał. Nawet nie ma takiej opcji. Dziękuje za upominek.
- Drobiazg.
- Skąd wiedziałeś gdzie odłożyłam pierścionek?
- Po prostu zajrzałem do twojej szkatułki z biżuterią i tam go znalazłem. Nic trudnego.
- I tak dziękuję - uśmiechnęłam się. - Ała... - syknęłam, kładąc dłoń na brzuch, gdy poczułam dość mocny ból.
- Co się dzieje? - zaniepokoił się szatyn.
- To nic, zaraz przejdzie.
- Na pewno?
- Tak sądzę. Pierwszy raz tak bardzo boli. Ale zaraz powinno przestać, wystarczy, że poczekam chwilę.
- Mam nadzieję, że nic się nie dzieje - usiadł obok i położył dłoń na mój brzuch, patrząc mi w oczy. Czekając aż ból minie, dostałam wiadomość. Otworzyłam ją i znów zaczęłam się bać.

"Nic się nie dzieje? Może nie, ale z waszym życiem już tak. Może za jakiś czas się zobaczymy? Może zamiast mnie poznawać, znów sobie o mnie przypomnicie? Jestem pewien, że doskonale mnie pamiętasz Summer."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz