sobota, 6 stycznia 2018

ROZDZIAŁ 27

"Gdy dziecko rodzi się, wchodzi w ten świat, pomysłu nie ma kim zostanie, gdzie je rzuci los. To nie sekunda, to kilka sekund, by być, swoją drogę już znać - warto czekać".                  -Varius Manx




~Louis~

   Moje życie stało się o wiele lepsze, gdy na świat przyszły moje dwie ukochane istotki i teraz jestem prawie pewien, że już nic nam nie zagraża.
Chłopczyk i niewiele mniejsza od niego dziewczynka. Sprawiając nam niespodziankę, na świat przyszła nasza córeczka i nasz synek. To najpiękniejsze dzieciątka jakie kiedykolwiek  widziałem. Wiem, że każdy rodzic mówi tak o swoim potomstwie, ale tak już jest. Dla każdego rodzica najwspanialszym dzieckiem jest ich dziecko. W naszym wypadku też tak jest.
   W tym momencie jest chyba około północy. Poród skończył się jakieś 3 godziny temu, a trwał niecałe 2, ku mojemu zaskoczeniu. Myślałem, że trwało to krócej, ale jak widać, to emocje wzięły nad wszystkim górę i czas biegł o wiele szybciej niż mogło się wydawać. Nasz synek urodził się po ponad godzinie, nie tak jak myślałem, że było to kilkanaście minut. Gwoli ścisłości, była to godzina 20:34. Natomiast malutka przyszła na świat troszeczkę później, bo o 20:47. Oboje są dla mnie i dla Summer ósmymi cudami świata. Ku naszej radości, poród przebiegł pomyślnie, bez żadnych większych komplikacji i z moimi trzema aniołkami wszystko jest w porządku. Trzema, bo wliczam w to również moją narzeczoną. Jak na razie, jedynym skutkiem tego wszystkiego jest tylko jej ogromne zmęczenie. Jeszcze nigdy wcześniej nie musiała użyć tak dużej siły i podziwiam ją za to, że nie poddała się w trakcie i dała z siebie wszystko, by teraz nasze maluszki były tu wraz z nami.
   Teraz cała trójka śpi, odpoczywa, a ja czuwam przy nich z niewielką lampą świecącą w tle. Nie ruszyłem się jeszcze stąd i chyba do samego rana nie mam żadnego zamiaru, nie czuję nawet głodu. Całym moim umysłem rządzą teraz wrażenia: podekscytowanie, radość i nawet wzruszenie. Gdy Summer zasnęła, popłakałem się z radości, szczerze. Byłem wzruszony tym, że wszystko z nimi w porządku, że żyją, że są bezpieczni, a ja jestem w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W końcu zostałem ojcem. Ale ona nie musi wiedzieć, że płakałem, to może być moja tajemnica. Nawet jeśli wcale nie pokazuje tego, że jestem słaby. Bo nie jestem, to tylko wzruszenie.
   Z tym, która jest godzina to tak tylko obstawiałem, podejrzewam, że taka jest, ale pewności to ja nie mam. Po prostu czuję, że jest ta godzina, ponieważ jest strasznie cicho, na korytarzu prawie nikogo już nie ma i tylko świecą światła. Kiedy ostatnio patrzyłem na zegarek był 22:30, więc teraz na pewno jest znacznie później.
   Nasze bliźniaki ułożyli w jednym łóżeczku. Rozpoznaję je tylko dzięki temu, że jedno z nich ma różową czapeczkę, a drugie niebieską. Są takie drobne, takie malutkie, że gdy biorę je na ręce, boję się, że mogę przypadkiem coś im zrobić. Jednak lekarz mówi, że wszystko z nimi dobrze, a ja temu ufam.
Cały czas jestem przy tym malutkim łóżeczku i nie spuszczam wzroku z tych dzieciątek, co chwilę dotykam ich małych rączek, główek. Nigdy wiele nie pragnąłem w całym moim życiu, a teraz? Teraz mam piękną narzeczoną, z którą niedługo biorę ślub, niesamowite dzieci i dobrze prosperującą karierę. Właśnie, moja kariera.
   Chłopaki po moim postrzeleniu, zawiesili na jakiś czas naszą działalność. Nie było mnie wtedy z nimi, byłem w śpiączce, więc zespół nie mógł funkcjonować, gdy jeden z jego członków był niedysponowany, a wręcz znajdował się na granicy swojego życia. Taka prawda, tak było, nie oszukujmy się. Wszystkie występy promujące nasz album zostały odwołane, tak jak i wszelkie wywiady czy sesje zdjęciowe. Album, który początkowo miał zostać wydany jeszcze w tym roku, w tym miesiącu. Ale ponownie wszystko razem przedyskutowaliśmy i uzgodniliśmy, i doszliśmy do takiego wniosku, że po wszystkich wydarzeniach lepiej będzie, gdy przesuniemy jego premierę na styczeń, by jakoś w miarę normalnie to wszystko się odbyło. Ja miałem dojść do siebie po pobycie w szpitalu i po operacji, a kilka kolejnych tygodni miało być przeznaczonych na poród Summer, opiekę nad naszymi maleństwami i pierwszymi wrażeniami po ich narodzinach. A Niall miał przeznaczyć ten czas na opiekę nad Vanessą, pogorszyło się jej, ale wydaje nam się, że po chemioterapii jednak jest lepiej, a nie gorzej i naprawdę to dobrze widać.
   Kiedy już wrócimy do naszego rutynowego życia, wszystko w miarę się uspokoi, mamy zamiar wznowić to wszystko i wrócić do śpiewania. Miesiąc powinien nam na to wszystko wystarczyć. Jeśli nie, odrobinę to przedłużymy, ale nie za dużo.
   Wyjąłem z kieszeni spodni telefon i zerknąłem na wyświetlacz. 23:51. No to dobrze zgadywałem. Wybrałem ikonkę aparatu w menu, wstałem po cichu z krzesła i ustawiłem się nad łóżeczkiem. Zrobiłem kilka zdjęć naszym maluszkom i z powrotem usiadłem. Wszedłem w wiadomości, ale nim coś zrobiłem, zobaczyłem, że mój synek słodko się ziewa i delikatnie się przeciąga, uderzając leciutko swoją siostrzyczkę, która jeszcze głęboko spała obok. Chyba właśnie dla takich chwil czekałem niecierpliwie na ich narodziny i zostanie ojcem.
Wyciągnąłem rękę w ich kierunku i delikatnie zdjąłem z jej malutkiej główki rączkę jej braciszka. Szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy tak na nich patrzyłem. Mała podobizna Summer i mała podobizna mnie. Czego mogę chcieć więcej? Mam wszystko. Brakuje tylko naszego długo oczekiwanego ślubu, ale to szybko się zmieni.
   Jedną ręką wciąż trzymałem rączkę mojego maluszka, a drugą pisałem wiadomość do Nialla. Mam przeczucie, że oni pewnie też jeszcze nie śpią. Wybrałem najładniejsze zdjęcie jakie przed chwilą zrobiłem, a potem wraz z niedługą wiadomością wysłałem do Nialla. Wiem, że na pewno pokaże to zdjęcie wszystkim, o to nie muszę się już martwić.


"Chłopczyk i dziewczynka. Rose Vanessa i Jack Niall, na cześć cioci i wujka. Wszyscy są cali i zdrowi, a teraz wraz z mamą odpoczywają po męczącym wieczorze. Ściskamy mocno i życzymy dobrej nocy. Jak tylko wrócimy do domu, oblejemy to jak faceci."

   Schowałem telefon z powrotem i patrzyłem jak mój synek otwiera oczy. Ponownie wstałem, nachyliłem się nad łóżeczkiem i wziąłem Jack'a na ręce. Jest taki malutki, wciąż nie mogę w to uwierzyć.
- Cześć mały - powiedziałem cicho i pocałowałem go w czoło. - Jak ci się spało, wojowniku, hmm? Chciałeś obudzić siostrę, co? Chyba troszeczkę ci się nie udało - mówiłem do niego, a on mi się przyglądał swoimi dużymi oczkami. Mlasnął w odpowiedzi na moje słowa, a ja cicho się zaśmiałem. - Chyba jest dużym śpiochem, tak jak wasza mama. Nic jej nie obudzi.
- Słyszałam.
Doszedł mnie łagodny głos mojej narzeczonej, więc z rozbawieniem na twarzy odwróciłem się w jej kierunku. Patrzyła na nas wciąż trochę zmęczona, ale na jej twarzy wymalowany był uśmiech, a w oczach tańczyły ogniki szczęścia.
- Witaj śpiochu. - Podszedłem z Jack'em na rękach do jej łóżka i usiadłem na jego krańcu. Summer wzięła go za jego rączkę, potem pogłaskała go po główce, a ja ostatecznie oddałem go w jej ramiona. Przytuliła go do swojej piersi i nie spuszczała z niego wzroku.
- Jest taki śliczny. On i Rose. Malutka wciąż śpi? - zapytała szatynka, a ja jeszcze raz spojrzałem do łóżeczka, które stało tuż obok mnie.
- Śpi. Ma tak twardy sen, że trochę się przestraszyłem, bo prawie się nie ruszała, ale wszystko z nią dobrze. Będzie taka jak ty, zobaczysz. Już teraz jest piękna, jak mamusia. Ale Jack to prawdziwy wojownik.
- Jack? Dlaczego tak twierdzisz? - spytała, przekrzywiając głowę w bok.
- Obudził się, przeciągnął, kiedy ziewał i uderzył swoją siostrzyczkę w główkę, a potem nawet nie chciał zabrać tej swojej rączki - opowiedziałem to co wydarzyło się tu kilka minut temu, a ona się zaśmiała, wracając wzrokiem do Jack'a.
- To już wiemy kto tak bardzo szalał w moim brzuchu.
- Wiesz co?
- Co? - zapytała unosząc głowę.
- Rose i Jack to najlepszy prezent jaki mogłem dostać i na urodziny i na święta. Powinienem tobie za to dziękować.
- Mi? To też twoja zasługa. To nasze wspólne dzieło.
- Ale to ty nosiłaś je w sobie 9 miesięcy, dla nich poświęciłaś wszystko, to ty byłaś zmęczona i to ciebie dopadały skutki całej ciąży. To ty wszystko przeżywałaś i to ty czasem przez to cierpiałaś. To ty rodziłaś je w bólu, całkowicie nieoczekiwanego dnia i to dzięki tobie są tu teraz z nami. Dziękuję ci za to. - Pocałowałem ją w czoło, a potem naszego chłopczyka, który też chyba domagał się uwagi.
- Cóż, cieszę się, że mogłam dać ci taki prezent.
- Jest najpiękniejszy w całym moim życiu. W przyszłości będziesz musiała się trochę wysilić, by zorganizować nam potrójne urodziny. - Zaśmiałem się wraz z Summer i właśnie w tym momencie usłyszeliśmy płacz naszej córeczki. - Widzisz? To potwierdzenie. - Z uśmiechem kiwnąłem głową w kierunku Rose.
Wstałem i wziąłem ją na ręce. Dopiero, gdy lekko nią pokołysałem, trochę się uspokoiła. Co nie zmieniło wcale tego, że wciąż płakała.
- Pewnie jest już głodna. Daj ją, zamienimy się. Ja wezmę Rose, a ty Jack'a - zaproponowała szatynka, a ja przytaknąłem.
Wróciłem na miejsce obok Summer i ostrożnie położyłem między nami Rose, zabrałem od  Summer Jack'a, a ona wzięła Rose. Zsunęła kawałek swojej koszuli szpitalnej i odsłoniła jedną ze swoich nagich piersi, i ułożyła Rose tak, aby mogła zjeść.
   Już kilkanaście minut po porodzie jedna z pielęgniarek pokazała Summer jak je karmić, a ona od razu pojęła jak to robić. Na szczęście, okazało się, że ma pokarm i może karmić piersią, co nas ucieszyło, bo tak czy inaczej to wszystko ułatwia. Baliśmy się, że przez zagrożoną ciążę i anemię nie będzie mogła karmić, ale jak się okazało, anemia prawie znikła i już niedługo prawdopodobnie nie będzie po niej znaku. Mimo tych wszystkich przeciwwskazań, ciąży zagrożonej, ciąży mnogiej i anemii, rodziła naturalnie i to chyba był dar z nieba, bo naprawdę nic się nie stało, wszyscy są zdrowi, żyją, a dzieciaki dostały po 10 punktów. To interwencja Boga. Mocno w to wierzę i zdania na pewno nie zmienię. Za sprawą cudu  oni żyją i nic im nie zagraża. Obiecuję, że nie zmarnuję tej szansy jaką mi dano. Szansy zostania ojcem, ale również mężem. I szansy, by stworzyć dom pełen ciepła rodzinnego.
- Po tym jak straciliśmy nasze  pierwsze dziecko... - zaczęła Summer, a ja podniosłem wzrok. Na nowo coś mnie poruszyło w środku serca. Pamiętam to dobrze i trudno jest o tym zapomnieć. Po prostu się nie da. - ...myślałam, że już nigdy nie będę mogła zajść w ciążę i nie zostanę matką. - Z jej twarzy zaczęły spływać łzy. To tak samo boli mnie jak i ją. - Ale... ale udało się. Mamy dwoje pięknych maluszków. - Uśmiechnęła się przez łzy. - Czuję jakby to było błogosławieństwo od moich rodziców.
- Bo to jest błogosławieństwo od twoich rodziców. - Pochyliłem się tyle na ile pozwalały mi na to dzieci i przycisnąłem swoje czoło do czoła Summer. - Widzą nas z góry, na pewno.
- Ale bez waszej pomocy, bez waszego wsparcia, twojego, twojej rodziny, to by się nie udało. Wszyscy daliście mi siłę, której potrzebowałam.
- To ty w końcu uwierzyłaś w to, że wszystko będzie w porządku. Gdybyś ty w to nie uwierzyła, nic by się nie udało.
- Teraz znów będę potrzebować was i waszego wsparcia.
- Do czego? - Zmarszczyłem brwi, ale jeszcze się od niej nie odsunąłem. - Nic nam już nie zagraża.
- Chcę wrócić do śpiewania. Chcę wrócić na scenę.
- Co? - Odsunąłem się od niej chwilę po usłyszeniu jej wyznania, a ona patrzyła na mnie z ekscytacją i ożywieniem. - O czym ty gadasz, Summer? - Pokręciłem głową. Wstałem z jej łóżka i odłożyłem Jack'a do łóżeczka, a potem wróciłem na swoje poprzednie miejsce. Jestem w szoku.
- Chcę nagrać nowy album. Mam dużo materiału, muszę to tylko nagrać.
- Nie. - Pokręciłem przecząco głową. Nie wierzę w to co ona w tym momencie mówi.
- Co? - Zachłysnęła się powietrzem, a ja ponownie na nią spojrzałem. Skończyła karmić Rose i z powrotem zakryła swoją pierś, a potem w całkowitym osłupieniu, podała mi małą, którą za chwilę położyłem obok jej braciszka. Usiadłem na krześle obok jej łóżka.
- Nie zrobisz tego - powtórzyłem.
- Dlaczego? Powiedz, mi dlaczego, Louis? Ty możesz to robić, a ja nie? Ty możesz mieć z tego radość, a ja mam non stop siedzieć w domu? Chyba czegoś tu nie rozumiem.
- Skarbie, to nie tak.
- A jak? Wyjaśnij mi, jak, Louis?
- Całkiem już zwariowałaś, prawda?
- O czym ty do cholery do mnie mówisz?! - krzyknęła.
- Nie krzycz. Jest późno, a dzieci nie powinny słuchać naszych kłótni.
- Aha, czyli teraz to jest kłótnia? - Jej twarz przybrała gniewny wyraz, a jej oczy nie były już tymi samymi oczami co chwilę temu.
- Skarbie...
- Przestań z tym skarbie, jasne?
- Dobrze, uspokój się i...
- Nie uspokoję się. Dlaczego zakazujesz mi tego z czego czerpię radość?
- Pisanie, komponowanie i śpiewanie dla siebie to jedno, a praca w studiu nagraniowym, maszynami i na scenie to co innego.
- Pracowałam na to całe moje życie i nie zaprzepaszczę tego. Chodzi ci o to, że jako kobieta, matka i przyszła żona mam siedzieć w domu i tylko prać, sprzątać i gotować, tak?
- Co? Oczywiście, że nie.
- To może zazdrościsz mi tego co osiągnęłam do tej pory i nie chcesz, żebym pokonała cię w zarobkach, albo nagrodach, tak?
- Nie, cholera, nie. Nie wiem czy to ty pieprzysz takie głupoty czy...
- Ja pieprzę głupoty, ja?! - Podskoczyła na materacu. Coś ją opętało, a ja nie wiem co, bo prawie nie daje mi dojść do słowa.
- Przepraszam, ale można troszeczkę ciszej? Inni pacjenci zaczynają się skarżyć. - Do sali zajrzała młoda pielęgniarka.
- Przepraszam, już będziemy cicho - odpowiedziałem za nas dwoje.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się kobieta i zamknęła drzwi wychodząc.
- Uspokój się - wycedziłem przez zęby i złapałem Summer za ręce, żeby już nimi nie machała. - Nie widzisz co robisz? Co się z tobą stało po porodzie? Rozumiałem te twoje huśtawki nastrojów w ciąży, ale teraz?
- Nic mi nie jest - wysyczała i popatrzyła na mnie groźnie.
- Więc się uspokój - powiedziałem najbardziej łagodnie jak w tej chwili potrafiłem i puściłem jej dłonie.
- Uspokoję się, ale masz mi powiedzieć, dlaczego mi na to nie pozwalasz.
- Bo się martwię o ciebie, rozumiesz?
- Niby o co się martwisz?
- Kobieto, czy ty siebie słyszysz? Ty się jeszcze pytasz o co ja się martwię? Masz ubytki w słuchu. Możesz być głucha, jeśli...
- Ale nie jestem - znów mi przerwała.
- Nie, jeszcze nie. Ale jeśli pierwszy etap leczenia się nie skończy, nie masz na co liczyć.
- Nie miałam ataku od kilkunastu tygodni, biorę leki.
- Dobrze, ale jaką masz pewność, że ryzyko straty słuchy znów za miesiąc nie wzrośnie? Nie pozwolę ci wrócić do śpiewania przed majem, nie przed naszym ślubem.
- O ile do niego w ogóle dojdzie - ucięła i odwróciła wzrok ode mnie.
- Co ty pieprzysz?
- Kto powiedział właściwie, że ślub będzie w maju, co? Nie przypominam sobie, żebym coś takiego mówiła i ustalała.
- To miała być niespodzianka dla ciebie.
- Co? - Ponownie na mnie spojrzała.
- Ślub miał się odbyć w twoje urodziny i miałem ci o tym powiedzieć w nowym roku, ale się nie udało.
- Ja... Louis...
- Przestań. - Zamknąłem oczy. - Nie mam ochoty już o niczym rozmawiać.  Nie, jeśli nawet nie mogę mieć własnego zdania.
- Louis...
- Co?! Teraz Louis, tak? A przed chwilą co było? Robisz mi awanturę nim zdążę powiedzieć coś więcej. Robisz mi awanturę od razu po narodzinach naszych dzieci, które są tu obok i kiedy powinniśmy się cieszyć. Są święta. Są też jeszcze moje pieprzone urodziny...
- Przepraszam - powiedziała cicho. - Nie powinnam się tak zachować.
- Po prostu... po prostu już na mnie nie krzycz, dobra? - odpowiedziałem, a ona pokiwała głową. - I... przemyśl to wszystko. Postaw się raz w mojej sytuacji i pomyśl o tym, że się martwię.
- Przepraszam - powtórzyła. Odetchnąłem głęboko, spojrzałem na nią, przytuliłem ją do siebie i pocałowałem w czoło. - Naprawdę przepraszam.
- Już dobrze, ale nie kłóćmy się więcej przy dzieciach.

*//*//*

   2 dni po narodzinach Rose i Jack'a wróciliśmy do domu. Czyli dziś rano. Większość naszych gości wyjechała właśnie dziś. Ale tak czy inaczej, każdy zdążył zobaczyć nasze bliźniaki. Została jedynie moja rodzina i w tym momencie każdy z nich chyba już śpi, bo jest blisko 23 godzina.
   Zostałem sam na dole, myjąc naczynia. Moja mama zaoferowała, że mi pomoże, ale ja po prostu muszę się jakoś odstresować, a żeby tak było muszę coś robić, bo inaczej mnie rozniesie. Chętnie bym zapalił, ale nie paliłem już od mojego postrzelenia i przyrzekłem sobie, że już nie zapalę ani jednego papierosa w moim życiu. Wyrzuciłem nawet cały zapas jaki posiadałem i trzymałem w tym domu, i tym sposobem wywaliłem w błoto niemałą sumę pieniędzy. Nie chcę już truć tym siebie, bo ostatecznie skończę z rakiem płuc, umrę i oni wszyscy zostaną na tym świecie beze mnie. Nie chcę też truć już od samego początku dzieci. Gdybym palił, one by to wdychały, bo byłbym przesiąknięty całym tym dymem. Ponad to, tu w domu też by się on gdzieś unosił, nawet jakbym palił na zewnątrz.
Zrezygnowałem więc z palenia z wielu przyczyn i mam nadzieję, że wyjdzie nam to na lepsze. Było trudno, teraz jest łatwiej, ale i tak w niektórych chwilach dopada mnie głód nikotynowy. Na szczęście, do tej pory nie sięgnąłem jeszcze po żadnego papierosa i jestem z tego dumny. Summer nie pali już chyba od roku, a ja ponad miesiąc. Powoli, małymi kroczkami, osiągnę sukces.
   Właśnie, co do Summer... Pogodziliśmy się, ale tak czy inaczej, wiem, że znów wróci do tego tematu. Znam ją. Nigdy tak łatwo nie odpuszcza. To była nasza pierwsza kłótnia od dłuższego czasu. Nie miałem pojęcia, że to akurat nastąpi tamtego dnia. Było mi przykro, że padło akurat na moje urodziny. Cały dzień był świetny, gdyby nie kilka jago ostatnich minut. Gdyby na mnie tak nie nakrzyczała i nie zrobiła takiej awantury. Byłoby dobrze, ale ona nie dała mi żadnej szansy, by na samym początku wyjaśnić jej moje stanowisko w tej sprawie. Nie jest mną, nie wie co ja czuję w takich chwilach. A ja się tylko o nią martwię, bardzo. Tu nie chodzi o żadną zazdrość czy o coś jeszcze innego. Nie chcę, by już teraz wracała na scenę. Jest za wcześnie. Jest o wiele, wiele za wcześnie na to.
   O wilku mowa. Dlaczego ona zawsze pojawia się wtedy, gdy o niej myślę? Jakbyśmy byli czymś połączeni, albo jakby ona siedziała w mojej głowie i znała moje myśli. To całkiem możliwe, biorąc pod uwagę dzisiejsze czasy i to jak bardzo technologia posuwa się teraz na przód. Wcale nie byłbym zdziwiony.
- Nie idziesz spać? - zapytała wyjmując z lodówki karton soku pomarańczowego. Jej ulubiony, mój także, dlatego tylko ten jest w naszej lodówce.
- Zostało mi tylko kilka naczyń do umycia. - Uśmiechnąłem się delikatnie w jej kierunku. Nie chcę mówić, że jest źle między nami, bo nie jest, jest dobrze. Po prostu, po tej awanturze mam jakieś złe samopoczucie i łatwiej wpadam w złość. Mam nadzieję, że w miarę szybko to się zmieni i nie będę już się tak zachowywał.
- Okej. - Odwdzięczyła mój uśmiech, ale z jakimś mniejszym ożywieniem. Ją chyba też jeszcze trzymają emocje z tamtej kłótni. - Już nakarmiłam i położyłam spać dzieci - oznajmiła po upiciu ze szklanki kilku łyków soku. - Położyłam je w jednym łóżeczku, mam nadzieję, że się nie pobiją. - Zaśmiała się i dopiła resztę napoju.
- Myślę, że nie będzie tak źle. - Uśmiechnąłem się na wspomnienie tego, jak Jack uderzył Rose w główkę. Dobrze, że nie ma jeszcze tyle siły.
- Louis, kiedy przyjdziesz na górę? - westchnęła.
- Już mówiłem, że zostało mi jeszcze trochę naczyń do umycia. Będę za kilka minut. Przecież możesz już iść spać, jeśli chcesz.
- Poczekam na ciebie - odpowiedziała. Podeszła do mnie i wstawiła szklankę do zlewu, a mnie pocałowała w policzek. Cicho odeszła i wyszła z kuchni.
   Umyłem kolejny talerz, a gdy nie zostało już żadne szkoło w zlewie, wytarłem ręce o ścierkę, zgasiłem światło i opuściłem pomieszczenie. Teraz tylko Tomlinson nie wywal się w tej ciemności. Brakuje mi jeszcze, żebym wybił sobie zęby i całkiem je już stracił. Raczej nie marzy mi się perspektywa noszenia sztucznej szczęki w wieku 26 lat. Jakbym ja w ogóle w niej wyglądał? Nie chcę sobie tego wyobrażać. To z pewnością nie byłoby ani trochę piękne.
   Wszedłem powoli po schodach, widząc tylko delikatne światło wychodzące z sypialni mojej i Summer. Dzieci śpią pewnie w swoim pokoju. Cieszę się, że razem z chłopakami udało się nam już wcześniej skończyć wyremontować ich pokoik, nawet jeśli trochę zaskoczyły nas tym, że przyszły na świat tydzień przed terminem.
   Wszedłem do naszej sypialni i zobaczyłem leżącą na łóżku, odwróconą do mnie tyłem Summer, która była już przebrana w piżamę.
- To co mnie tak ciągnęłaś do tej sypialni, kocie? - zapytałem zdejmując przez głowę T-shirt. Rzuciłem go na pobliskie krzesło.
Szatynka, gdy mnie usłyszała, od razu usiadła. Zaraz zwiesiła głowę i chyba bała się na mnie spojrzeć.
- Chciałam z tobą porozmawiać - powiedziała cicho.Odetchnąłem głęboko i zamknąłem oczy. Mówiłem, że wróci do tego tematu, ale nie sądziłem, że to tak szybko nastąpi. - Louis, ja naprawdę nie chcę się kłócić, chcę tylko porozmawiać... - Podniosła na mnie swój błagalny wzrok.
- Dobrze, porozmawiajmy - westchnąłem. Przeczesałem dłonią włosy i usiadłem obok niej. Złapała moją lewą dłoń i popatrzyła w oczy. - Nie będziesz na mnie krzyczeć? - zapytałem, a ona pokręciła głową. Mam nadzieję, że dotrzyma swojego słowa.
   Przez pół minuty nie odzywała się, jakby zastanawiała się nad tym co ma powiedzieć. Nie poganiałem jej, o nic nie pytałem, bo za chwilę sama się odezwała.
- Naprawdę ustaliłeś datę naszego ślubu w moje urodziny? - zapytała w końcu.
- Mówiłem już, to miała być niespodzianka, ale się nie udała.
- Przepraszam, że ją zepsułam...
- Daj spokój, tydzień w tą, czy w tamtą... Chciałem tylko zobaczyć twój uśmiech, gdy się o tym dowiesz, ale dwa dni temu chyba nie...
- Możesz go zobaczyć, teraz. - Ożywiła się i szeroko się do mnie uśmiechnęła, a ja cicho się zaśmiałem. Uwielbiam jej uśmiech, jest piękny.
- Cieszysz się? - zapytałem cicho, a ona potrzęsła głową. - To za niecałe pół roku, a my jeszcze nic nie mamy zaplanowane. Jeśli chcesz, możemy to przesunąć. Nie mam jeszcze garnituru, a ty sukni, butów...
- Ale mam welon, może wystarczy. - Zaśmiała się. Welon jej mamy... Nie mogę uwierzyć, że się śmieje. Myślałem, że znów się pokłócimy. No, ale nasza rozmowa nie dobiegła jeszcze końca...
- Pytam poważnie. Wiem, że potrzebujesz fryzjerki, kosmetyczki i...
- Lottie się tym zajmie, obiecała mi już to.
- A więc? Jak będzie? - zapytałem ponownie.
- Dzieci urodziły się w twoje urodziny, więc przynajmniej ślub niech będzie w moje.
- To będzie równo dwa lata odkąd ci się oświadczyłem.
- Będzie, dlatego nie chcę żadnej innej daty, tylko tą.
- Jesteś pewna?
- Pewna, na 100%, na 200%, na więcej. - Pokiwała głową. - Ale musimy zacząć jak najszybciej planowanie.
- Oczywiście. - Mocno ją przytuliłem, a ona się zaśmiała.
- Louis? Chciałam pogadać jeszcze o czymś - powiedziała jeszcze ciszej.
- Wiem, wiem, że chcesz - westchnąłem i się od niej oderwałem.
- Naprawdę chcę wrócić do śpiewania.
- Wiem, chcesz, ale zrozum, jest jeszcze za wcześnie.
- Więc kiedy będzie na to odpowiedni czas? - zapytała żałośnie.
- Po ślubie, ale jeśli lekarz na to pozwoli.
- Louis...
- Summer, nie. To jest najwcześniej. Nie chcę, żebyś straciła słuch, to niebezpieczne. Doskonale wiesz, że masz większe ubytki słuchu niż ja.
- Ale czuję, że jest lepiej. - Trzymała cały czas swego.
- To nie oznacza wcale, że tak jest.
- A jeśli jest? Wiesz, że może tak być.
- Wiem, ale masz mnie za przykład. Jest na razie dobrze, ale skąd wiesz, że zaraz nie będzie gorzej? Za dwa tygodnie jadę na kontrolę do szpitala i boję się jak cholera, że akurat teraz mogło się pogorszyć.
- Zrobię badania.
- Dobrze, zrobisz badania i wtedy zobaczymy.
- A jeśli okaże się, że jest lepiej? Pozwolisz mi wrócić na scenę?
- Dopiero po ślubie. - Pokręciłem głową.
- No dobrze - westchnęła i zaczęła się bawić rogiem poduszki.
- Summer? - odezwałem się, a ona podniosła wzrok. - Niezależnie od tego czy wrócisz czy nie i jak wybierzesz, pamiętaj, ja cię wspieram, cały czas.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się i pocałowała mnie szybko w usta. Za mniej niż kilka sekund, poczułem wibracje mojego telefonu w kieszeni. - Kto to?
- Niall - odpowiedziałem patrząc na wyświetlacz. - To sobie wybrał porę na dzwonienie. - Przewróciłem oczami i odebrałem. - Tak, Niall? Jaką masz do mnie sprawę, że dzwonisz tak późno?
- Witaj mój przyszły szwagrze! Powiedz mi, co robisz jutro wieczorem?
- Jutro? Chyba nic. A co ci się ubzdurało znów w tej twojej głowie?
- W takim razie zabieramy cię z chłopakami do klubu, no i trzeba w końcu oblać to, że zostałeś ojcem, a ja wujkiem, tak na marginesie.
- Chętnie bym poszedł, ale moja rodzina jutro wyjeżdża, a ja nie chcę zostawiać Summer samej na noc z maluchami.
- No nie daj się prosić, Tommo. A jeśli przywiozę Vanessę do was?
- No nie wiem. Zobaczę co da się zrobić.
- W takim razie czekam. Zadzwoń jutro i powiedz czy idziesz. A teraz już wam nie przeszkadzam. Dobranoc!
- Dobranoc, Niall - westchnąłem i w duchu się zaśmiałem.
- Co jest? - zapytała Summer.
- Chcą mnie zabrać jutro do klubu, żeby oblać...
- Idź - przerwała mi.
- Co? Ale zostaniesz tu sama i...
- Idź - powtórzyła. - Należy ci się. Ja sobie poradzę. - Uśmiechnęła się.
- Na pewno? Niall mówił, że podrzuci Vanessę.
- Damy radę. Ty powinieneś się w końcu wyszaleć. Mogą to być twoje ostatnie chwile zanim zatracisz się w ojcostwie.
- Dziękuję. - Pocałowałem ją w czoło. - Kocham cię.
- Kocham cię.

__________________________________
Pierwszy post na tym blogu w tym roku. Rozdział napisany w ekstremalnie szybkim tempie i to chyba cud, że się udało go na dziś dodać, ale chyba jednak wena mi dopisała. Nawet podoba mi się ten rozdział, więc liczę na wasze opinie.
W nowym roku 2018 życzę wam wszystkiego co najlepsze, ściskam mocno i pozdrawiam,
/Perriele rebel

1 komentarz:

  1. Cudo jak zawsze!!! :* <3
    Ps wybacz, że tak krótko, ale jestem chora i nie mam siły :c
    Do napisania, czekam na next! :*

    OdpowiedzUsuń