sobota, 23 grudnia 2017

ROZDZIAŁ 25

"Czy te przeciwności kiedyś znikną? Dokąd nas prowadzą schody co nie kończą się? Stromo, niebezpiecznie, szans coraz mniej."     - Marcin Piotrowski "Liber"




~Summer~

   Kolejna godzina przesiedzona w szpitalu. Przy Louisie. A dokładniej rzecz mówiąc, nieprzerwane czuwanie przy nim wraz z Niallem. 
Pierwsze oznaki jego wybudzania się i pierwsze ściśnięcia mojej dłoni nastąpiły około południa. Wtedy, gdy lekatorze chcieli odłączyć go od respiratora, a ja na to nie pozwoliłam. Słusznie zrobiłam. Uratowałam go. Od tamtej chwili oboje siedzimy przy nim i nie opuszczamy go na chwilę. No prawie. Ja musiałam w końcu coś zjeść, a potem, gdy wróciliśmy tutaj z powrotem, nieświadomie zasnęliśmy. Ściślej: moja głowa leżała na nogach Louisa, a dłoń cały czas ściskała jego rękę. Obudzili mnie lekarze, co nie było ani trochę normalne, bo było niezwykle przerażające. Na samym wstępie poinformowali mnie, że znów odłączają go od respiratora, a ja, głupia, natychmiast popadłam w panikę, bo nie wysłuchałam ich do końca i łapałam pojedyncze słowa. Muszę się nauczyć, by nie oceniać sytuacji zbyt wcześnie i nie postępować pochopnie. 
Wyszło na to, że odłączają go, ale tylko dlatego, że zaczął oddychać sam, co dopiero dziś zaobserwowali. Zamiast tej rurki założyli mu normalną maskę tlenową, by mógł spokojnie oddychać. I to wszystko, a ja wysłuchałam tylko połowy i znów się przestraszyłam. 
   Lekarze mówią, że jeszcze dziś powinien się obudzić, ewentualnie jutro. Jest prawie wieczór, więc wierzę, że niedługo to nastąpi, a przynajmniej mam nadzieję. Tak strasznie wolno upływa mi czas, że to aż nierealistyczne. Na dobrą sprawę to tylko siedzę, ale jak wysoką ma to wagę w tej chwili jest po prostu niewyobrażalne. Jednak, nie chcę stąd wychodzić, nawet jakby mi kazali. Siedzę tutaj z własnej woli i jak na razie nikt mi tego nie zabroni. Naprawdę nie wierzę w rzeczy jakie się dzieją, te negatywne, jak i pozytywne. To po prostu jest bardzo trudne do wyobrażenia, a ja jak widać jestem świadkiem i uczestnikiem tego wszystkiego. I tak naprawdę... to nawet nie wiem co mam o tym myśleć, nawet nie bardzo potrafię.
- Idę do baru po coś do picia - oznajmił Niall, wstając z krzesła stojącego obok. - Chcesz jakąś herbatę?
- Chętnie. - Uśmiechnęłam się blado. - Cytrynową. 
- Jasne. - Odwdzięczył uśmiech, pochylił się nade mną i pocałował w czubek głowy. Brat, jakiego zawsze pragnęłam. - Zaraz wracam - oświadczył, a ja pokiwałam tylko głową. 
Nie potrzebujemy wiele ze sobą rozmawiać, rozumiemy się bez słów, zawsze i bez wyjątku. Nawet nie wiem właściwie jak to się dzieje. 
Zobaczyłam jak wychodzi z sali, a potem wróciłam wzrokiem z powrotem do Louisa i mimowolnie się uśmiechnęłam szerzej. Wyciągnęłam rękę w jego kierunku i odgarnęłam mu z czoła kilka włosów, które na nie opadły. Westchnęłam i z powrotem umieściłam jego dłoń w swojej. 
Tak bardzo chciałabym znów móc go usłyszeć. Oddałabym za to naprawdę wszystko. 
   I nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, jakbym moje myśli wypowiadała na głos, poczułam kolejne tego dnia delikatne ściśnięcie. Spojrzałam na moją dłoń splecioną z dłonią szatyna, a gest się powtórzył. W szoku na chwilę przestałam oddychać i przekręciłam głowę lekko w lewo. Spotkałam się z błękitnym, przepięknym wzrokiem Louisa, który się we mnie wpatrywał. I tylko we mnie.
- Obudziłeś się - powiedziałam z ulgą, a po policzku spłynęła mi pojedyncza łza radości. Próbował się poruszyć czy chociaż mnie dotknąć, ale ja wiedziałam, że to może nieść za sobą jakieś ryzyko. - Poczekaj, nie ruszaj się. Wezwę lekarza. - Natychmiast się podniosłam i podeszłam do ściany, wciskając odpowiedni przycisk. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja z niego. Uśmiechał się i to napawało mnie niesamowitą radością.
Wróciłam z powrotem na krzesło obok jego łóżka i złapałam za jego rękę.
- Bardzo się bałam, wiesz? Że się nie obudzisz... Cii, nic nie mów. Jeszcze nie. - Delikatnie zareagowałam, gdy chciał zdjąć maskę tlenową i coś powiedzieć. Nie chcę robić nic więcej bez wcześniejszej konsultacji lekarza. Chcę wiedzieć co z nim jest teraz i dopiero wtedy mogę cokolwiek...
- Wzywała mnie pani. Co się stało? - wysapał doktor wpadając do sali.
- Obudził się, on się obudził. - Odwróciłam się w stronę mężczyzny i uśmiechnęłam się szeroko. Podszedł bliżej nas i zaczął się dokładnie przyglądać szatynowi.
- To jest świetna wiadomość, mówiłem pani, że jeszcze dziś powinien się obudzić i jak widać tak się stało. No dobrze, czy mógłbym prosić panią, aby wyszła na kilka minut z sali? Chciałbym przeprowadzić kilka prostych, szybkich badań i zapoznać pacjenta z pewnymi rzeczami oraz tym co się stało.
- Dobrze, oczywiście. - Wstałam z krzesła i jeszcze szybko pocałowałam Louisa w czoło, a potem skierowałam się do wyjścia.
- Postaram się pospieszyć - usłyszałam za sobą i się uśmiechnęłam.
- Dziękuję - powiedziałam cicho, a następnie przeszłam do holu szpitalnego. Usiadłam przy szybie zastępującej fragment ściany i obserwowałam dokładnie co się dzieje. Aż nie nadbiegł wystraszony całkowicie Niall.
- Jezu, co się stało? Poszedłem tylko na chwilę na dół, a ty już siedzisz na korytarzu. Co mu się stało?
- Obudził się - odpowiedziałam i spojrzałam ponownie w szybę, widziałam jak lekarz świeci małą latareczką w oczy Louisa.
- C-co? - zająkał się. Odstawił trzymane kubki na podłogę i skierował swój wzrok z tym samym kierunku co ja. - To cud.
- Zgadzam się. To cud. - Po policzkach spłynęło mi znacznie więcej łez. Zaczęłam głaskać swój brzuch, w jego wnętrzu dzieci zaczęły już mnie kopać. Wyczuwają wszystko, wiem to.
   Niall usiadł obok mnie, przytulił mocno i sam się rozpłakał, po raz kolejny dzisiejszego dnia. Głupie jest powiedzenie, że chłopaki nie płaczą. Oni też mają uczucia, jak najbardziej.
- Tyle czekaliśmy i się obudził. To jest cud - wyszeptałam. To interwencja Boga. Zadziwił nas wszystkich, bez wyjątku.
- 2 tygodnie to było zdecydowanie za długo, ale teraz możemy się cieszyć.
- Zadzwoń do wszystkich, zadzwoń do Doncaster.
- Zadzwonię, zadzwonię. Nie martw się o to. To jest... Boże, trudno to nazwać, ale to niesamowite. Wiesz co teraz czuję, prawda? Wiem, że wiesz.
- Wiem, a ty wiesz co czuję ja. - Szeroko się uśmiechnęłam i wtuliłam głowę między ramiona Nialla. Zbyt długo na to czekałam.
   Tak jak obiecał lekarz, jego rozmowa z Louisem trwała niedługo. Po kilku minutach już stał przede mną, by móc mi pokrótce wszystko powiedzieć.
- Pani Smith, tak jak pani może się spodziewać, mam dobre wieści, a nawet więcej, bardzo dobre. Nie doszło do żadnego uszkodzenia mózgu bądź jego obumarcia tak jak wcześniej to podejrzewaliśmy, bo pacjent zachował całkowitą świadomość. Wie jak się nazywa, kim jest i co się stało. Wystąpiły drobne problemy z tym ile czasu był w śpiączce i jaki jest dzień, ale to jest normalne. Pacjent reaguje na bodźce i prawidłowo oddycha, nie ma też problemów z mową ani ze wzrokiem czy słuchem. Przy tym ile był w śpiączce, możemy potraktować to jako cud. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a to jest rzadkie przy takiej sytuacji, więc proszę mieć na uwadze to z czym pański narzeczony wygrał.
- Mam, oczywiście, że mam. Bałam się, że już się nie wybudzi.
- To dzięki pani stało się tak jak się stało. Gdyby nie pani... no, prawdopodobnie tak dobrze by nie było. Tylko proszę na przyszłość nie wpadać tak bez uprzedzenia na salę i pozwolić wykonywać nam naszą pracę. - Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Przepraszam, to były emocje. Bałam się po prostu i...
- Rozumiem, na szczęście nic wielkiego się nie stało.
- Czy w takim razie mogę do niego wejść? - zapytałam. Czekałam na to już od samego początku.
- Oczywiście. Tylko proszę nie męczyć pacjenta. Jakby się coś działo, proszę kogoś z nas wezwać.
- Dobrze. - Uśmiechnęłam się w stronę szyby i spotkałam się z uśmiechem szatyna. - I dziękuję! - dodałam, gdy zauważyłam, że lekarz się oddala. Odwrócił się tylko i posłał mi kolejny uśmiech.
- Wchodzisz? - Odwróciłam się do Nialla szczerząc się jak głupia, a on pokręcił tylko głową.
- Idź, ty powinnaś wejść pierwsza. Czeka na ciebie. No leć. - Zaśmiał się pospieszając mnie. Nie musiał powtarzać mi po raz kolejny, natychmiast udałam się do sali mojego ukochanego.
Serce biło mi jak szalone, znów mogłam go usłyszeć, po tylu dniach... Bardzo tęskniłam za nim, mimo że leżał obok. Tęskniłam, bo był, ale nie mogłam z nim nawet chwilę porozmawiać.
   Gdy wchodziłam do sali, nasze spojrzenia nie odrywały się od siebie, a delikatne uśmiechy nie schodziły z twarzy. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie.
Usiadłam na siedzeniu obok i jak zwykle złapałam jego dłoń. Tak jakbym trzymała cały swój świat przy sobie.


Od czego mogłam zacząć rozmowę? Co powiedzieć? Nie wiem, co powinnam po tak długim czasie.
Jednak ku mojemu zdziwieniu to on wszystko zaczął. Powolnym ruchem ręki zdjął z twarzy maskę tlenową i zaczął oddychać sam. Chciałam zaprotestować, by założył ją z powrotem, jednak on pokręcił głową i zaczął delikatnie zataczać kciukiem kółka na mojej dłoni. Brakowało mi jego dotyku, rozpływałam się pod jego wpływem. Teraz już naprawdę nie byłam w stanie się odezwać.
- Nie zasługuję nawet na jakieś drobne: witaj, po takim czasie? - zapytał żartobliwie, a ja uśmiechnęłam się szerzej i łzy na nowo zaczęły napływać mi do oczu.
- Hej - wykrztusiłam próbują się nie popłakać.
- Przez te 2 tygodnie słyszałem wszystko co do mnie mówisz, wiesz? Jak mnie dotykasz, ściskasz moją dłoń.
- Naprawdę?
- Naprawdę - przytaknął. - Z całej siły chciałem obudzić się wcześniej, ale nie potrafiłem. Jakby coś mnie tam trzymało i nie pozwoliło odejść stamtąd gdzie byłem. Dopiero dzisiaj...
- Chcieli cię odłączyć od respiratora, nie pozwoliłam.
- Wiem... Najpierw ja uratowałem ciebie, dzieci...  a teraz ty uratowałaś mnie. Nie wiem jak mogę ci za to dziękować.
- Po prostu już więcej tak mnie nie strasz, dobrze?
- Postaram się. - Jemu nie schodził uśmiech z twarzy, mi również.
- Bardzo tęskniłam, bardzo się bałam i... nie dawałam sobie spokoju z myślą, że to mogła być moja wina. Czuwałam przy tobie cały cały czas, tak jak Niall... - Gestem wskazałam na szybę, a mój brat nam pomachał, gdy zobaczył, że Louis mu się przygląda.
- To nie była twoja wina. Ratowałem was, bo was kocham. I nie mów, że jednak była, bo nasłuchałem się już tego wiele razy. Pamiętasz? Byłem świadomy wszystkiego co się dzieje. Tylko... przestraszyłem się dziś, gdy chcieli mnie odłączyć... Musiałem dać jakiś znak, że żyję i cieszę się, że się w ostatniej chwili pojawiłaś, a ja dałem radę.
- Ja również. - Przybliżyłam jego dłoń do swoich ust i ucałowałam.
- Nie mogłem was zostawić. Tak bardzo cię kocham, że to aż niewyobrażalne. Mam nadzieję, że dbałaś o siebie, brałaś leki, odpoczywałaś i nie głodziłaś się tak jak kiedyś - powiedział, a ja przewróciłam oczami.
- Oczywiście. Z dziećmi wszystko jest w porządku, oprócz tego, że również się bały o ciebie. Cały czas kopały i nie mogły się uspokoić. Wiesz co?
- Hmm?
- Jakiś czas temu odkryto u mnie genetyczną wadę wrodzoną oczu, tą samą co u Nialla.
- To też słyszałem. - Uśmiechnął się blado. - Ale zapytam: skoro tak, to gdzie podziały się twoje okulary?
- Noszę soczewki.
- Oh, a ja myślałem, że będę cię mógł w nich zobaczyć. Pewnie wyglądasz pięknie.
- Założę je jutro specjalnie dla ciebie, okej? - zapytałam, a on pokiwał głową.
- Usiądź bliżej, proszę - powiedział cicho, a w jego oczach zobaczyłam drobne iskierki.
Wstałam z krzesła i usiadłam na łóżku, bardzo blisko niego. Od razu położył dłoń na moim brzuchu i zaczął go masować. Wyciągnęłam rękę i położyłam na jego włosach.
- Jesteś zmęczony i osłabiony, nie powinieneś jeszcze tyle mówić. Odpocznij.
- Zaśpiewaj mi - poprosił. - Tęskniłem za tym jak śpiewasz, nie robiłaś tego od tak dawna - szepnął.
 - Co mam zaśpiewać? - spytałam.
- Wybierz coś. Chcę tylko cię posłuchać. - Nieprzerwanie na mnie patrzył, a ja zagryzałam wargę myśląc nad tym co mogę dla niego wykonać. Po kilku minutach już wiedziałam. Jego ulubiona piosenka.
   - "Całe moje życie,
Byłeś ze mną,
Podczas gdy nikogo innego nie było.
Te wszystkie światła,
One nie mogą mnie oślepić.
Z twoją miłością nic nie może mnie pokonać.

Nikt, nikt,
Nikt nie może mnie pokonać.
Mam ogień zamiast serca,
Nie straszna mi ciemność,
Nigdy nie wiedziałeś, że to jest takie proste.
Mam rzekę zamiast duszy
I ty, kochanie jesteś łodzią,
Kochanie, jesteś moim jedynym powodem.

Gdybym nie miała ciebie, nic by nie zostało.
(...)
Gdybym nie miała ciebie, nigdy nie ujrzałabym słońca.
Nauczyłeś mnie jak być kimś,
O tak.

Całe moje życie, 
Byłeś ze mną,
Podczas gdy nikogo innego nie było.
(...)
Z twoja miłością nic nie może mnie pokonać."*

  Skończyłam śpiewać, zasnął. Pochyliłam się nad nim, z powrotem założyłam mu maskę tlenową i pocałowałam w czoło.
- Śpij dobrze, kochanie. Tylko obudź się potem. Zapomniałam ci powiedzieć, że wszyscy przyjadą do ciebie, również z Doncaster, ale... myślę, że to też wiesz. Kocham cię.

*//*//*

~Około półtora tygodnia później~
~Louis~

   Dziś w końcu wychodzę ze szpitala. Trudno w to uwierzyć, ale tak. Siedzenie tutaj prawie miesiąc to chyba nie jest marzenie nikogo. 2 tygodnie śpiączki i kolejne półtora pozostałe na dalszej obserwacji. Wolałbym ten czas spędzić inaczej. W domu, z Summer i naszymi jeszcze nienarodzonymi dziećmi. Ale nie mogę na nic narzekać, bo miałem tu doskonałą opiekę, a ona przychodziła codziennie i była ze mną przez kilka, czasem kilkanaście godzin, mimo że mówiłem jej, by w końcu odpoczęła. Ale ona jest nadzwyczaj uparta. Szczęście, że gdy przychodziła, to chociaż siedziała w miejscu. Zagrożona ciąża to nie przelewki, a ona i tak powinna bardziej dbać o siebie.
Dowiedziałem się też przez ten czas, że Vanessa i Jacob to rodzeństwo. No nieźle. Chyba nikt by tego nie podejrzewał, a jak widać, wyszło jak wyszło.
   Tak czy inaczej, wychodzę stąd niezwykle uradowany, bo za 2 tygodnie święta, a za 3 moja narzeczona ma termin porodu. Nie mogę się doczekać, gdy zobaczę maluchy już na świecie, choć też niesamowicie się boję. Jeśli prognozy lekarzy się spełnią, ona... ona może nie przeżyć porodu. Nawet nie chcę myśleć o tym, że może do tego dojść. Nie chcę i nie potrafię. Odkąd się obudziłem ze śpiączki, codziennie się modlę o to, by Bóg ją oszczędził. Oszczędził ją i dzieci, i pozwolił im żyć. Jestem pewien, że nie przemyślał tego dokładnie. Jeśli umrze... zostanę samotnym ojcem bliźniaków. Jeśli one także umrą... załamię się psychicznie. Wystarczy, że to ja musiałem tu walczyć o życie, nie trzeba w to wciągać jeszcze ich, bo to na pewno nie jest przyjemne i mogę to potwierdzić na podstawie własnych doświadczeń. Cholera, dlaczego ja o tym myślę? Tak bardzo nie chcę, a wciąż to robię. To chyba pokazuje jak bardzo się tego obawiam. To nie znaczy, że wcześniej się nie bałem. Byłem przerażony od momentu, gdy mi o tym powiedziała.
   Uratowałem ich, bo... zbyt bardzo ich kocham, by stracić. Wolałem sam cierpieć niż narażać na to bliskich. Nie chcę nawet więcej się wypowiadać na ten temat, bo to był impuls, nad niczym nie myślałem. Zakryłem Summer swoim ciałem, bo moja miłość do niej jest zbyt mocna, przekracza wszelkie granice. To jest główny powód moich czynów. Wszystkich.
Jeśli popatrzeć na to z drugiej strony, ja też mam dużo kochających osób. Fani to ta jedna grupa, a rodzina i bliscy to druga, i to właśnie oni są dla mnie tymi ważniejszymi. Wszyscy z Doncaster przyjechali tu zaraz po moim wybudzeniu i byli przez kilka dni. Zabrali nawet Doris i Ernesta, mimo że są jeszcze mali i nie wiele rozumieją.
Doceniam ich całe wsparcie, kochają mnie z wzajemnością.
   Tak siedzę i rozmyślam, i nie mogę się doczekać aż stąd wyjdę.
O właśnie, o wilku mowa. Moja malutka, kochana...
- Ktoś przyjechał zabrać cię z tego strasznego miejsca - powiedziała z samego początku Summer stojąca w drzwiach, a ja wybuchłem śmiechem.
- Ktoś, tak? Ciekawe kto to taki może być, hmm? Wiesz przypadkiem kto to? - zapytałem. Czekałem rozbawiony na jej reakcję. 
- O jejku... - Przewróciła oczami, podeszła do mnie i namiętnie pocałowała. I na to właśnie czekałem.
- Taka odpowiedź też mi pasuje, by zgadnąć kto to taki może być.
- Lubisz się tak ze mną bawić, wiem, mogłabym robić to dalej, ale nie mamy teraz czasu - odpowiedziała wpychając mi do rąk torbę.
- Nie mamy? W takim razie, dlaczego mam się tak pospieszyć? - spytałem i wstałem z łóżka, a ona usiadła. Dobra, możemy i tak.
- A nie masz ochoty wrócić do domu, zjeść coś pysznego, spędzić ze mną miło czas i poleżeć trochę w naszym łóżku? - spytała przygryzając wargę.
- Przekonałaś mnie. Mam w takim razie rozumieć, że w tej torbie są ubrania, tak? - zapytałem powoli kierując się do łazienki.
- A myślałeś, że przyniosłam bombę czy co?
- Ja nie wiem. - Podniosłem ręce w obronie. - Tylko pytam.
- To nie pytaj tylko idź się przebrać. Będziesz się mył czy...
- Umyłem się przed twoim przyjazdem, więc nie będziesz musiała tak długo na mnie czekać.  - Mrugnąłem do niej.
- Podoba mi się to. - Oblizała usta. - Pomóc ci?
- Ale, że w czym? - Zmrużyłem oczy przypatrując się jej.
- No w przebraniu się.
- Uważasz, że sobie nie poradzę? Że nie umiem się sam ubrać?
- Nie, nie, skądże. Tylko pytam jakbyś jednak potrzebował pomocy.
- Poradzę sobie, nie musisz się martwić. Skoro robiłem to sam przez ostatnie dni, teraz też dam radę. Dlatego ty tu poczekaj, daj mi kilka minut, a ja zaraz wracam. - Otworzyłem drzwi do łazienki i zapaliłem światło. Czas stąd wyjść.
- Nigdzie nie zamierzam iść bez ciebie! - usłyszałem za drzwiami i ponownie się roześmiałem. Jak ja ją kocham.
   Zdjąłem z siebie koszmarne, białe okrycie szpitalne. Naprawdę dobijało mnie to, że wszystko tu jest białe, nawet pościel. Już zaczynam rzygać tym białym. Jakby nie mogli dać chociaż zielonego czy niebieskiego, żeby było milej i trochę uszczęśliwić tym człowieka.
Wyjąłem wszystkie ubrania z torby i położyłem je na znajdującą się w tym pomieszczeniu szafkę. Dobra, co ona mi spakowała? Mam nadzieję, że nic białego. Okej, cofam to pytanie. Teraz zastanawiam się jakim cudem ona to wszystko wraz z kurtką spakowała do tej małej torby. To naprawdę ciekawe.
Zacząłem grzebać w wyłożonych ubraniach w poszukiwaniu bokserek i ostatecznie je znalazłem. Szybko je na siebie wcisnąłem, wskoczyłem w jeansowe rurki, włożyłem jeszcze na siebie czarny t-shirt, a na niego jedną z moich cieplejszych bluz, tym razem tą szarą. Zostały jeszcze tylko skarpetki i buty.
   Gotowy, wziąłem torbę i kurtkę w rękę i wyszedłem z łazienki, gasząc za sobą światło.
- Naprawdę szybki jesteś. - Summer zagwizdała na mój widok.
- A co? Nie wierzyłaś w moje zdolności? - zapytałem, podchodząc bliżej niej.
- Ja? Nigdy. Ja doskonale znam twoje zdolności. - Uśmiechnęła się i ponownie tego dnia mnie pocałowała. Wspominałem jak bardzo ją kocham? - Dawaj tą torbę, trzeba spakować twoje rzeczy. - Wyrwała mi z rąk materiał i zaczęła wkładać ręczniki i te inne duperele.
- Zwariowałaś, prawda? - Tym razem to ja wyrwałem torbę z jej rąk. - Siadaj, a nie się męczysz. Potrafię spakować kilka  rzeczy. - Wziąłem ją za rękę i usadziłem na łóżku, a ona tylko przewróciła oczami i zaczęła coś mamrotać pod nosem, a ja pakowałem swoje rzeczy. - Gdzie mój telefon? Co z nim zrobiłaś? - zapytałem marszcząc brwi.
- Nic. Po prostu trzymam go, żebyś nie zapomniał go zabrać. - Pomachała moim iPhonem w ręku. Pokręciłem głową i go jej odebrałem. - Tak w ogóle to ładną masz tapetę - dodała, a ja odtworzyłem w głowie to zdjęcie. Było to właśnie to, na którym przytulam ją od tyłu i całuję w policzek, a ona tak pięknie się uśmiecha.


- Hej, jesteś kłamczuchem, wiesz o tym? Grzebałaś mi w telefonie. - Zaśmiałem się.
- Nie grzebałam, po prostu go na chwilę odblokowałam.
- Nie ufasz mi? - Podszedłem bliżej z uniesionymi brwiami i szerokim uśmiechem na twarzy.
- Co? Skąd ten pomysł? Ufam ci w 100%. - Zaniepokoiła się moim pytaniem.
- Przecież żartuję, głuptasie. Wiem jak bardzo lubisz go używać, nie przeszkadza mi to. Chodźmy już, co? - zapytałem zakładając kurtkę na siebie. Z niewyjaśnionego powodu, Summer lubi mój telefon bardziej od swojego. - Naprawdę nie mam ochoty spędzać tu kolejnych minut. Chcę stąd tylko wyjść. - Założyłem torbę na ramię i wziąłem ją za rękę. - Idziemy jeszcze po wypis, tak?
- Już tam byłam - odpowiedziała.
- Oczywiście, ty już wszystko załatwiłaś. Chwila, jak ty w ogóle tu przyjechałaś? Powiedz, że nie kierowałaś. - Zatrzymałem się przy wyjściu z sali. Jest ślisko, pada śnieg, a ona jest w zaawansowanej ciąży. To zbyt niebezpieczne, by teraz kierowała. Mam nadzieję, że tak nie zrobiła.
- Daj spokój. Przecież przyjechałam z Niallem.
- W takim razie, gdzie jest Niall?
- Ktoś do niego dzwonił, więc został w aucie. Powiedziałam, że sobie sama poradzę, więc ostatecznie pozwolił mi iść samej.
- Jesteś nieustępliwa, zawsze dostajesz to co chcesz. Widzę, że dobrze wybrałem.
- I to bardzo dobrze. Teraz daj tą torbę. - Chwyciła za materiał i próbowała mi go ściągnąć z ramion, ale ja się odsunąłem, przytrzymując mocno torbę przy sobie.
- Ej, ej, ej. Ty się tak nie rozpędzaj. W tym to akurat ja ci nie ustąpię.
- Jesteś po operacji. Dawaj to.
- Summer, nie jestem kaleką, operacja była dawno, nie mam już szwów i czuję się wystarczająco dobrze. I kto tu z naszej dwójki jest w ciąży, co? Raczej nie ja.
- A pewny jesteś?
- Summer... czasem nie mam już do ciebie siły. - Wziąłem ją ponownie za rękę i ruszyliśmy korytarzem.
- Za to mnie kochasz - odpowiedziała i pocałowała mnie przelotnie w policzek.
- Wygrałaś. - Zaśmiałem się. - Dlaczego, tak w ogóle idziemy w tą stronę?  Z tego co się orientuję, wyjście jest w drugą.
- Bo jest, ale my wychodzimy tylnym.
- A to dlaczego? - Zmarszczyłem brwi.
- Bo przed szpitalem jest masa fanów i Niall nie mógł nigdzie zaparkować. Dodajmy do tego jeszcze, że nie wzięliśmy ochrony ze sobą.
- Nie wzięliście ochrony? Uuu... Co z tobą, Summer? - zapytałem rozbawiony.
- Przestań. - Szturchnęła mnie w ramię. - Chcieliśmy po ciebie przyjechać jak każdy kto odbiera swoich bliskich. Bez tej całej szopki.
- Doceniam to. Szczerze, to może tak jest nawet lepiej. Chociaż... wciąż nie mogę uwierzyć, że ich nie zabrałaś.
- Ha, ha, ha. Odkąd się obudziłeś stał z ciebie niezły żartowniś, wiesz o tym, panie Tomlinson?
- Może tak, może nie, pani Tomlinson. - Mrugnąłem do niej.
- Panno Smith - poprawiła mnie, a ja się zaśmiałem. Specjalnie to powiedziałem.
- Nie, pani Tomlinson. - Trzymałem przy swoim. - Co ci szkodzi używać tego nazwiska już teraz? - zapytałem.
- Bo chcę to zrobić dopiero po ślubie, oficjalnie pierwszy raz.
- No dobra, skoro ci tak zależy.
- Bardzo. - Przytuliła mnie mocno. - Chcę już zawsze być z tobą.



*//*//*

~Summer~

   Mieć go w domu, przy sobie, to jest cudowne uczucie. W końcu wszyscy razem. Możemy robić co tylko chcemy nie przejmując się, że w tym samym budynku są jeszcze dziesiątki innych ludzi i lekarzy. Tylko ja, on i dzieci. On, który właśnie przepadł na jakieś pół godziny, bo rozkoszuje się naszą ogromną wanną i próbuje zmyć z siebie zapach szpitala i środków dezynfekujących. Na jego miejscu, pewnie też tak bym postąpiła. Też nie lubię szpitali. Odkąd się poznaliśmy, byłam tam 2 czy może nawet 3razy, a za jakiś czas będę kolejny. Cholernie boję się igieł, nawet patrząc na nie robi mi się słabo. Nie używałam ich nawet, gdy brałam narkotyki, bo zwyczajnie się bałam. Wiem, to głupie. Nie zdążyłam się również do nich przyzwyczaić, gdy w czasie mojej trasy, kilka lat temu, podawano mi potrzebne leki na wzmocnienie i odzyskanie energii. Nadal twierdzę, że są one wstrętne. Jakby nie mogli wymyślić czegoś mniej bolesnego. Czasem sama głupota ludzi mnie przeraża.
- Nareszcie - powiedziałam rozkładając się bardziej na łóżku, gdy zobaczyłam Louisa przed oczami.
- Co nareszcie, co nareszcie? - odpowiedział mi będąc w samych bokserkach. Jego włosy były zaczesane do tyłu i kapały z nich ostatnie krople wody. I taki też bardzo mi się podoba. - To ty wzywałaś kogoś do naprawy ogrzewania? Mam nadzieję, że nie siedziałaś tu w tym mrozie.
- Nie, nie dało się tu wytrzymać. Niall wynajął jakieś osoby, ja nie miałam do tego kompletnie głowy. Szybko to załatwili, bo następnego dnia już wszystko doskonale działało.
- To dobrze, że tu wtedy nie przebywałaś. Mogłaś nieźle zamarznąć. - Położył się obok mnie na łóżku, a ja przytuliłam się do jego nagiego torsu.
- Tak naprawdę, jestem tu pierwszy raz dłużej od tego napadu - powiedziałam cicho.
- Jak to? - zapytał delikatnie marszcząc brwi. 
- Nie chciałam być sama, oni też nie chcieli mnie zostawiać, więc wszyscy byliśmy u nich w domu. Przyjeżdżałam tu kilka razy, ale tylko, by zabrać kilka rzeczy. Jak widać, nie było mnie bardzo długo. 
- Żałujesz tego?
- Nie... Nie obchodziło mnie to gdzie jestem. Większość czasu i tak spędziłam w szpitalu. Jedyne czego pragnęłam wtedy, to żebyś się w końcu obudził.
- Ja też tego chciałem - cicho odpowiedział.
- Ta blizna jest okropna - jęknęłam przejeżdżając palcem po niedoskonałości na jego brzuchu. Nie byłoby jej, gdyby nie Lucas.
- Nie jest okropna. Jest teraz dla mnie ważna - powiedział łagodnie.
- Dlaczego? - Podniosłam wyżej głowę.
- Bo przypomina mi o tym, że uratowałem cały swój świat i tylko to się teraz liczy.
- Mówiłam ci kiedyś jak wspaniałym facetem jesteś? - zapytałam.
- Coś tam kiedyś wspominałaś - przyznał rozbawiony i zaraz mnie pocałował. Trwałoby to w najlepsze, gdyby nie przeszkodził nam dzwonek mojego telefonu.
- Podasz mi telefon? Jest na szafce za tobą. - Wskazałam palcem na mebel.
- Yhym. - Pokiwał głową. - Niall? Po co o tej godzinie do ciebie dzwoni? - Zmarszczył brwi, podał mi telefon. - Tak szybko się stęsknił?
- Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami i odebrałam. - Tak, Niall?
- S-Summer... Jesteś teraz z Louisem, prawda? - zapytał.
-Tak, gdzie indziej miałabym być? - Usiadłam usiadłam zaniepokojona, a Louis zaraz za mną.
- Coś muszę wam powiedzieć - usłyszałam od niego i momentalnie przełączyłam na głośnik.
- Co się dzieje? - zapytałam z przyspieszonym oddechem.
- V-Vanessa...
- Co z nią? - Słowa z trudem przeszły mi przez gardło.
- Zasłabła, karetka zabrała ją do szpitala... Pogorszyło się. - Zaczął płakać przez co mi też łzy zaczęły nabiegać do oczu. - Nowotwór postępuje.
- Ile lekarze dają jej teraz czasu? - zapytał za mnie Louis.
- Tyle samo, na razie nic się nie zmieniło pod tym względem, ale... Boże, tak się boję. Chcą spróbować znów podać jej chemię.
- Już do was jedziemy, tak? W którym jesteście szpitalu?
- Tym w centrum, najbliżej was. Boże, ona musi tu zostać na 2 tygodnie, jeśli chce wrócić na święta. Tak się boję... Nie chcę, by odchodziła... - załkał, a potem słyszałam już tylko jego płacz.


* "Drag Me Down", piosenka w oryginalnym wykonaniu zespołu One Direction
_________________
Jutro z okazji świąt i urodzin Louisa, pojawi się rozdział kolejny.
/Perriele rebel 

3 komentarze:

  1. Coo tu się dzieje :o
    Ledwo jedno wyszło ze szpitala już kolejne tam ląduje.. :O
    Mam nadzieje, że i Vanessa wyzdrowieje
    Rozdział jak zwykle super, masz talent dziewczyno, którego mega Ci zazdroszcze, ale tak pozytywnie :)
    Z niecierpliwością czekam na next!
    A tym czasem może i spóźnione, ale Wesołych świąt ;p I aktualne, super wystrzałowego sylwestra! ;) :*
    Do napisania :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, zawsze będę ci dziękować za twoje opinie, komentarze. Sprawiają, że uśmiecham się gdy tylko je widzę ;)
      Również życzę ci spóźnionych, Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! Powiedz mi jeszcze tylko, jak będę mogła poinformować cię o nowym blogu, którego prawdopodobnie za kilka tygodni otworzę. Bardzo byłoby mi miło, gdyby i kolejne moje fanfiction czytała, oczywiście nie zmuszam ;)
      Ściskam (:
      /Perriele rebel

      Usuń
    2. Możesz w komentarzu na moim blogu napisać (uprzedzam, mój blog nie jest porywający) albo w mailu

      Usuń