sobota, 10 czerwca 2017

ROZDZIAŁ 5

"Życie to wzloty i upadki. Na prostą wyjdziesz na samym końcu..."

~Summer~

Ciuszki ciążowe. Właśnie zaczyna się to całe zamieszanie. Drugi miesiąc, a ja już czuję jak wszystko powoli robi się na mnie ciasne. A minus jest taki, że naprawdę kończą mi się już ubrania. Muszę coś kupić, inaczej może być nie za ciekawie. Nie mogę pójść do normalnego sklepu, ze względu na moje bezpieczeństwo, więc muszę zamawiać przez internet. Trochę trudno jest dobierać rozmiary, ale jakoś daję radę. Bez Louisa, bo... gotuje mi obiad. Sam chciał, więc teraz coś tam pichci. Na razie ładnie pachnie i pewnie dalej będzie, ponieważ Louis okazał się być świetnym kucharzem i naprawdę sprawdza się w tej roli.
Po wielu poszukiwaniach i ocenach tych ciuchów w końcu wybrałam kilkanaście i kupiłam. Potem przełączyłam jeszcze raz na konto bankowe, aby sprawdzić ile jest na nim pieniędzy. Co do cholery? Tu nie ma 5 milionów... To nie możliwe... Nie, nie, to nie może być prawda. Ale jest... Okradli mnie. Boże... przecież to nie możliwe. Mam wszystkie możliwe zabezpieczenia. Nikt nie może się do niego dostać, prócz mnie.
- Louis!! - krzyknęłam, odstawiając laptop na bok. Wstałam i włożyłam ręce we włosy, próbując się nie rozpłakać. Przecież to nie może być możliwe. - Louis! - krzyknęłam ponownie, ale tym razem już przez płacz.
- Co jest słońce? - spytał, wchodząc do sypialni.
- O-okradli mnie - dławiłam się łzami.
- Co? Co ty gadasz? - podszedł bliżej mnie, dotykając moich ramion.
- Okradli m-mnie. N-nie mam 5 milionów na k-koncie - płakałam.
- A-ale jak to?
- N-nie w-wiem, k-ktoś p-przelał...
- Spokojnie, usiądź - złapał mnie za rękę i posadził na łóżku, a sam kucnął przede mną. - Oddychaj. Pamiętaj, że nie można ci się teraz denerwować, tak? Najpierw się uspokój i wszystko mi powiesz - patrzył na mnie i próbował uspokoić. Zaczęłam głęboko oddychać, zamykając oczy. - Już? - spytał, gdy w miarę było już lepiej, a ja przytaknęłam. - Zacznij od początku.
- Zapłaciłam za ubrania i... weszłam na konto, żeby sprawdzić ilość pieniędzy... zobaczyłam, ż-że przelano ponad 5 milionów funtów na inne konto.
- A nie zgubiłaś danych do nich?
- Nie Louis. A nawet jeśli, to to konto ma wszystkie możliwe zabezpieczenia. Tylko ja mogę się do niego dostać.
- Zróbmy tak - westchnął, myśląc co dalej powiedzieć. - Przelejesz resztę pieniędzy na moje konto, będą bezpieczne, nikt ich nie dostanie. Pójdziemy na policje i znajdą ta osobę, tak?
- Dobrze, ale... naprawdę mogę przenieść pieniądze do ciebie?
- A czemu miałabyś tego nie zrobić? Niedługo będziemy małżeństwem, więc chyba nic się nie stanie jeśli umieścimy je na wspólnym koncie i będziemy się nimi dzielić.
- Dziękuje - uśmiechnęłam się słabo.
- Nie masz za co dziękować. Na pewno nikomu nie dawałaś swojego pinu do konta? - spytał ponownie.
- Nie Louis. Nikt z moich, ani waszych ludzi nie ma do niego dostępu. Ani menadżerowie, ani sztab, ani Niall... O Boże - zakryłam usta dłonią, przypominając sobie jeden szczegół. - Matka... To ona przelała pieniądze - rozpłakałam się. - Jak mogła? Po co one jej były?
- Ale skąd ona ma wszystkie dane?
- Musiałam jej je dać. Kiedy zaczęłam karierę zarabiałam ogromne sumy i musiałam mieć własne konto, nie byłam wtedy jeszcze pełnoletnia, a ona jest moim prawnym opiekunem. Ale nie  myślałam, że dojdzie do czegoś takiego. O Boże... - rozpłakałam się bardziej. Louis nic nie mówiąc po prostu mnie przytulił.
- Nie płacz już. Załatwimy to przy najbliższej okazji -starł mi z policzków łzy. - Nie denerwuj się już. Nie można ci przecież...
- Po prostu jeszcze raz mnie przytul i już nie puszcza, dobrze? - spytałam pociągając nosem.
- Jasne - skrył mnie z swoich ramionach. - Co tylko zechcesz myszko.

*//*//*

Kompletnie zapomniałam, że z organizatorką ślubu nic nie jest ustalone, a teraz przyjechała i o niczym nie wie. Trzeba jakoś jej to wytłumaczyć.
- Przepraszam, że tyle mnie nie było u państwa, ale mieliśmy małe problemy w firmie i nie mogłam się zjawić - powiedziała siadając.
- Nic nie szkodzi. Rozumiemy - odpowiedział Louis.
- To na czym ostatnio stanęliśmy? - spytała.
- Emm... no właśnie... nie będzie... ślubu - uśmiechnęłam się zakłopotana.
- Co? Ale dlaczego? Jeśli chodzi o koszty to możemy się jakoś dogadać i ...
- Nie, to nie o to chodzi... - odezwał się Louis.
- Pokłócili się państwo? - spytała ze zdumieniem. - Na pewno jest jakieś wyjście. Daję państwu góra 4 dni i na pewno się państwo pogodzą.
- Nie, proszę pani - próbowałam się nie zaśmiać. - Nic z tych rzeczy...
- W takim razie co się stało? - przestraszyła się.
- Jestem w ciąży, będziemy rodzicami.
- Gratulacje! - podbiegła do nas i uściskała.
- Dziękujemy.
- Czyli mam rozumieć, że chcieliby państwo mieć ślub dopiero po narodzinach dziecka?
- Tak, to nam by odpowiadało.
- W takim razie widzimy się za rok. Zadzwonią państwo do mnie i przyjadę. Pójdę już. Życzę szczęścia! Do widzenia - odeszła do drzwi i za chwilę wyszła. Spojrzałam na Louisa i mimowolnie się zaśmiałam.
- Ta kobieta jest szalona - mówił przez śmiech.
- Tak, ale świetna.
- Ktoś chyba przyjechał - powiedział, spoglądając na kartki na stole.
- Otworzę - zaśmiałam się. Ruszyłam do drzwi i je otworzyłam. Uśmiech momentalnie zszedł mi z twarzy, gdy zobaczyłam kto to.
- Co ty tu robisz? - spytałam ze złością.
- Nawet się nie przywitasz? - spytała kobieta.
- Nie zamierzam - wycedziłam. W tej samej chwili pojawił się za mną Louis i objął ramieniem, spoglądając na kobietę.
- No trudno. Przywiozłam Jacoba, bo jeszcze u was nie był, więc...
- Nie prawda. Był tydzień temu z Vanessą, ale widzę , że mało cię to obchodzi. Wejdź Jacob, rozgość się, zaraz przyjdziemy, musimy tylko porozmawiać - uchyliłam szerzej drzwi.
- Jasne - wyminął nas i poszedł w kierunku salonu.
- Możemy porozmawiać? - spytałam matkę, cały czas pod wpływem emocji.
- Dobrze, ale chyba nie będziemy stać tu tak w progu...
- Wejdź do kuchni - wycedziłam przez zęby. Weszła do domu i udała się do wcześniej wymienionego pomieszczenia. Zamknęłam za nią drzwi, próbując nie trzaskać.
- Spokojnie, nie denerwuj się - usłyszałam przy uchu.
- Stój cały czas przy mnie i trzymaj, żebym jej nie rozszarpała - powiedziałam. Weszliśmy do kuchni, gdzie zacznie się prawdziwa awantura.
- To o czym chcieliście porozmawiać? - spytał.
- Jakim prawem przelałaś z mojego konta 5 milionów funtów?! - krzyknęłam od razu na wstępie.
- Kupiłam w Londynie dom, potrzebowałam pieniędzy.
- Tak?! Potrzebowałaś pieniędzy?! Błagam cię! Za tyle co zarabiasz spokojnie kupiłabyś nawet cały hotel.
- Ale... już mi się skończyły...
- Co? Niech zgadnę! Wszystko przepiłaś! Wiedziałam, że kiedyś znowu do tego wrócisz! - krzyczałam. Poczułam jak Louis mocniej ściska moje ramię, chcąc uspokoić.
- Myślisz, że dla mnie to łatwa sytuacja?
- Nie masz prawa, nie możesz od tak brać sobie moich pieniędzy! Mogłam ci trochę pożyczyć, gdybyś poprosiła, ale nie! Przelałaś te pieniądze bez mojej wiedzy! Maiłam już z tym iść na policję!
- Przepraszam cię... - spuściła głowę.
- Nienawidzę cię - po policzkach zaczęły spływać mi łzy. - Tak bardzo cie nienawidzę! - rozpłakałam się.
- Tak, wiem. Jestem okropną matką.
- Okropną?! to mało powiedziane! Jesteś najgorszym co mnie spotkało! - krzyczałam w jej stronę.
- Przyjęłam cię pod swój dach! - teraz to ona podniosła głos. - Gdyby nie ja mogłaś cały czas być w domu dziecka!
- I może byłoby lepiej! Bo... Ała!!! - zapiszczałam, gdy poczułam, że zaczął boleć mnie brzuch. Louis od razu zareagował, kładąc na niego swoją dłoń.
- Uspokój się! - krzyknął przestraszony.
- Jesteś w ciąży?1 - usłyszałam krzyk matki i podniosłam głowę.
- Wyjdź stąd - wycedziłam przez zęby. - Wyjdź stąd!
- Ale...
- Powiedziałam wynoś się do cholery!! - krzyknęłam jeszcze głośniej. Nic nie mówiąc, wyszła szybko z pomieszczenia, a po chwili usłyszeć można było trzaśnięcie.
- Usiądź - powiedział Louis, Zrobiłam to o co prosił i próbowałam normalnie oddychać. - Doskonale wiesz, że nie można ci się denerwować, a nadal to robisz - podał mi szklankę z wodą.
- Wiem, przepraszam.. .- powiedziałam cicho, wypijając wodę.
- Nie wiesz jak się przestraszyłem, gdy cię zabolało.
- Przepraszam, nie chciałam tego.
- A boli cie nadal? - spytał zaniepokojony.
- Nie, już nie. Dziękuję, że tak się o mnie troszczysz.
- Robię to, bo cię kocham - pocałował mnie w czoło. Za dużo emocji jak na jeden dzień. O wiele za dużo...

*//*//*

Louis musiał pojechać do wytwórni w jakiejś tam sprawie, także zostałam sama z Jacobem. Nie nudzimy się, a wręcz przeciwnie, dużo śmiejemy.
- Oj, chyba już się skończył sok - zaśmiałam się, potrząsając pustym kartonem. - Pójdę po drugi - wstałam z kanapy, ale za chwilę zostałam zatrzymana przez chłopaka.
- Siedź, przyniosę - wziął z moich rąk karton.
- Dzięki - uśmiechnęłam się. - Jest pod wyspą kuchenną. Wybierz jakiś - powiedziałam siadając z powrotem.
- Okay - poszedł w kierunku kuchni. Naprawdę go lubię. Jest miły, teraz dużo mi pomaga, do tego z nim zawsze jest ogrom śmiechu. Po chwili wrócił, niosąc kolejny sok. - Skąd wiedziałeś, że lubię pomarańczowy? Louis ci powiedział? - spytałam, gdy stawiał sok przede mną.
- Zgadywałem - zaśmiał się. - Miałem przeczucie, że chcesz ten - usiadł.
- I to w tobie lubię - szeroko się uśmiechnęłam.
- Cieszę się - ponownie się zaśmiał i nalał nam do szklanek pomarańczowego napoju.
- Mam pytanie - odezwałam się po upiciu łyka płynu.
- Pytaj śmiało.
- Czy ty przypadkiem nie masz rodziców lekarzy? Spotkałam kiedyś dwoje ludzi o takim samym nazwisku jak twoje i tak się właśnie zastanawiałam.
- Jestem z domu dziecka. Nie mam prawdziwego domu...
- P-przepraszam, nie wiedziałam...
- Nie szkodzi.
- Zmieńmy temat - uśmiechnęłam się wymijająco. - Mówiłeś, że masz dziewczynę, opowiedz trochę o niej - ugryzłam ciastko. Serio będzie lepiej jak porozmawiamy o czym innym. On ma sytuację podobną do mnie. To znaczy na początku... Też byłam w domu dziecka i też zaczynałam karierę w wieku 16 lat. Wiem jak to jest w tym całym świecie show-biznesu, a przede wszystkim wtedy, kiedy nie masz od nikogo nawet minimum wsparcia.
- Ma na imię Maddie, jest w moim wieku. Mieszka w Stanach w Wirgini i jest tancerką.
- Pewnie ci jej brakuje, co?
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- No mylisz się trochę. Też przez to przechodziłam. Dokładnie taka sama sytuacja jak twoja, tyle że tamta miłość to był niewypał - zwiesiłam głowę. - Nieważne, to było kiedyś. Mów dalej.
- Emm... jej mama jest asystentką Diora.
- Tego projektanta? - zainteresowałam się.
- Dokładnie - uśmiechnął się.
- No to mamy coś wspólnego. Dior projektuje mi ubrania na większe wydarzenia. Możesz mówić dalej - zaśmiałam się. - Chętnie posłucham - ugryzłam kolejne ciastko.

*//*//*

~Vanessa~

Siedzimy z Niallem w salonie, oglądając kolejny film. Jesteśmy już ze sobą ponad miesiąc i jestem z tego bardzo szczęśliwa. Przy nim zapominam o moich problemach, o których on i tak nie wie.
- I skończył się... - westchnął blondyn, gdy pojawiły się napisy.
- To... możemy włączyć kolejny - uśmiechnęłam się szeroko.
- Chętnie, ale teraz... - usiadł tak, aby patrzeć na mnie. - Zapraszam cię na kolację, jutro wieczorem. Co ty na to? - spytał.
- A ja na to, że się zgadzam - pocałowałam go w usta, ale przerwał nam dzwoniący telefon. Jak zwykle.
- Odbierz - westchnął, wstając. - Idę do łazienki, zaraz wracam.
- Jasne... - wzięłam telefon do ręki. I spoglądając na ekran, odechciało mi się już wszystkiego. Matka. I tak muszę odebrać. Nie wiem co by było, gdybym tego nie zrobiła. - Halo...
- Masz zadanie - usłyszałam na wstępie. O Boże...
- Yhy... jakie? - westchnęłam, przeczesując włosy. O cholera. Moje włosy.
- Jutro lecisz z Jacobem do Washingtonu.
- Co? Ale niby po co? - zmarszczyłam brwi.
- Jak to po co? Ma wywiady promujące. Tak trudno się domyślić?
- Nie, ale po co ja mam lecieć?
- Ktoś musi go pilnować, sam przecież nie poleci.
- No dobrze, ale dlaczego ja? - upierałam się przy swoim.
- Słuchaj. Lecisz i koniec.
- Nie ma opcji. Summer pojutrze ma urodziny i ja chcę być w Londynie.
- Co mnie obchodzi Summer?
- Teraz właśnie widzę, że nic - wycedziłam. - Adoptowałaś ją, jak możesz mówić o niej takie rzeczy?
- To już chyba nie twoja sprawa, co?
- Rozumiem już dlaczego ona tak bardzo cię nienawidzi.
- Posłuchaj - wysyczała. - Lecisz do Stanów i koniec tematu. W przeciwnym razie, twoja tajemnica nie będzie już taka bezpieczna, więc radzę ci...
- Dobrze! Polecę! - krzyknęłam nieświadomie.
- Świetnie. A co do Summer... Powiedź mi... czy ona jest w ciąży?
- A co? Nie możesz sama jej o to zapytać?
- Jest czy nie?!
- Skoro ci nie powiedziała, to najwyraźniej nie chce, żebyś wiedziała! - uniosłam się ponownie.
- Smarkula nawet tego mi nie powiedziała - wycedziła.
- Nie mogę rozmawiać. Na razie - szybko się rozłączyłam, nie czekając nawet na to co ma więcej do powiedzenia. Nie będzie obrażać przy mnie Summer. O nie, na pewno nie.
- Wróciłem - usłyszałam z tyłu Nialla. - Kto dzwonił?
- Matka - mruknęłam. - Z naszej kolacji nici.
- Dlaczego? - spytał, podnosząc jedną brew.
- Kazała mi jutro lecieć z Jacobem do Stanów.
- Zwariowała? Przecież Summer ma pojutrze urodziny.
- No właśnie. Dlatego najbardziej się o to wkurzam.
- Jeśli chcesz to mogę polecieć z tobą.
- Przestań. Poradzę sobie. Ty zostań z Summer. Niech spędzi te urodziny jak najlepiej - uśmiechnęłam się.
- No dobra...  skoro tak uważasz - westchnął.
- Uważam jeszcze wiele rzeczy - zaśmiałam się, przybliżając do jego ust, które za chwile pocałowałam. Wygląda na to, że chyba rozpętałam z matka prawdziwą wojnę. A to wszystko dlatego, że chcę utrzymać pewne rzeczy w sekrecie.

2 komentarze: