sobota, 3 lutego 2018

EPILOG

"Bo ja dokładnie wiem, jak mam żyć, po której stronie walczyć, trwać i być, bo to jest mój świat. (...) Nie poddaję się, wciąż walczę, choć czasami brak mi sił by marzyć."        -Dawid Kwiatkowski



"Człowiek poświęca swoje zdrowie, aby zarabiać pieniądze, następnie zaś poświęca swoje pieniądze, aby odzyskać zdrowie. Oprócz tego jest tak zaniepokojony swoją przyszłością, że nie cieszy się z teraźniejszości. W rezultacie nie żyje ani w przyszłości, ani w teraźniejszości. Żyje tak jakby nie miał umrzeć, po czym umiera tak naprawdę nie żyjąc..."


~Louis~

   Nasze wesele już prawie się kończyło, ale teraz to już nie ważne. Tak jakby to zdarzyło się już jakieś kilka godzin temu, a w rzeczywistości minęła niecała. W rzeczywistości miało być inaczej, piękny dzień, nasz dzień. I tak było, do czasu. Vanessa odzyskała przytomność dopiero, gdy przyjechało pogotowie. Od razu, bez żadnego "ale", zabrali ją do szpitala, kiedy usłyszeli na co choruje. 
   Każdy z nas, gdy myśleliśmy, że może to już dość, trafił do tego pieprzonego szpitala. Zawsze wszystko prowadzi do tego miejsca, nie wiem jak to się dzieje. Najpierw poronienie Summer, potem wypadek mój, jej i Lottie, wypadek Nialla, szumy uszne Summer, rak Vanessy, ciąża Summer, moje postrzelenie, narodziny dzieci, teraz znów Vanessa... I nikt znów dokładnie nie wie co się dzieje. Jak zwykle, pieprzona służba zdrowia. No dobra, może nie pieprzona, bo jednak dzięki nim żyję, Summer, Niall i dzieci również. To po prostu jest okropna organizacja tego wszystkiego.  
Czasem myślę, jakie mamy szczęście, że wyszliśmy z tych wypadków, rodzicom Summer i Nialla niestety się nie udało...
   Teraz... bylibyśmy w drodze na naszą noc poślubną, na Teneryfę, ale... wszystko będzie trzeba przesunąć, z wiadomych przyczyn. Na szczęście bilety nie mają wyznaczonego terminu.
   Jest środek nocy, bardzo zimnej nocy. Zostałem w samej, cienkiej koszuli, a Summer wciąż jest w swojej sukni ślubnej, okryta tylko moja marynarką. Dobrze, że ta suknia jest długa, bo naprawdę zamarzłaby mi tutaj.
- Chciała być moją druhną, ja też chciałam by nią była... dożyła tego. - Usłyszałem cichutki głosik Summer po długim czasie. Podniosła głowę z mojego ramienia i załzawionymi oczami spojrzała na mnie. - Tak bardzo tego chciała, a teraz jest tutaj i...
- Ćśś, Vanessa nie umrze. - Pogłaskałem ją po policzku. Chciałbym w to bardzo wierzyć, ale zbyt proste to nie jest.
- Skąd możesz to wiedzieć? - zapytała z płaczem.
- Nie umrze, jest silna, dużo przeszła.
- No właśnie, ale to nie od tego zależy. To Bóg decyduje kogo chce zabrać, a kogo nie. Nikt z nas nie ma nad tym kontroli, bo to nie możliwe. - Płakała.
- Chcesz, żeby żyła? - zapytałem cicho, a ona przytaknęła. - Więc musisz wierzyć, że będzie. Nie ma innego sposobu.
- A ty wierzysz? - spytała znienacka, zaskakując mnie swoją odpowiedzią. 
   Westchnąłem z zamiarem odpowiedzi, ale w tym samym momencie otworzyły się drzwi od sali Vanessy i wyszedł z niej Niall. Mniej przerażony niż wcześniej. Teraz był jakby bardziej... weselszy? Boże, nie wiem co się dzieje, ale jego mina miesza mi wszystkie moje myśli dotyczące tego.
- Co z nią, Niall? -Wstała z siedzenia moja żona. Pięknie to brzmi: "moja żona". Ale nie teraz o tym. 
- Lepiej wejdźcie do środka. Oboje mamy wam coś do powiedzenia. - Niall delikatnie się uśmiechnął i chyba nie wierzył za bardzo w to co mówił.
- Co się dzieje? - zapytałem, wstając, na co Niall pokazał nam tylko gestem, abyśmy weszli do sali. Zrobiliśmy to o co prosił i za chwilę siedzieliśmy obok blondynki. Oboje z Niallem trzymali się za ręce i uśmiechali się do siebie. Niech w końcu powiedzą o co chodzi.
- Nowotwór zniknął, nie ma go. - Zaśmiała się Vanessa przez łzy.
- N-naprawdę? - zapytała Summer, a ona potrząsnęła głową. - A-ale skąd te omdlenie? - zapytała ponownie. Vanessa popatrzyła na Nialla, a on nam odpowiedział.
- Jest w 1. miesiącu ciąży, będziemy rodzicami.


*//*//*

~17 lat później~

"Powiedział mi, że o nic się nie przejmował, ale kiedy pojawiłam się w jego życiu tak przypadkowo, najbardziej bał się i nadal boi, że mnie straci, że kiedyś odejdę, mówiąc, że go nienawidzę i będę żałować tej znajomości, spojrzy w moje oczy i dostrzeże w nich to, że jest dla mnie nikim."

~Summer~

   Widok na Irlandię z góry jest po prostu cudowny. Jakie to szczęście, że wciąż możemy się cieszyć prywatnym samolotem. Żadnych innych pasażerów, cały samolot dla nas i butelki z czerwonym wytrawnym winem, cholernie drogim.
    Nasza 17. rocznica ślubu i jak co roku świętujemy to jak należy. Nie wierzę, że przeżyliśmy ze sobą już tyle lat. Kiedy to minęło? W tym roku polecieliśmy do Mullingar, do mojego rodzinnego domu. Nasze dzieci, Rose i Jack woleli zostać w Londynie, bo mają wiele projektów do zaliczenia. Chociaż chodziło też o to, że nie są już tacy mali i chcieli, żebyśmy lecieli sami, bo w końcu to nasza rocznica. Wracając, gdy to już zaliczą, skończą szkołę. No i kiedy to wszystko minęło? Jeszcze niedawno były takie małe. Tylko na naszych twarzach widać już pierwsze zmarszczki. Stuknęło mi 41 lat, nie ma z czego się cieszyć. Nasza rocznica, więc też moje urodziny. Taka stara już jestem. Mówią nam, że z wyglądu zmieniliśmy się bardzo mało. Może rzeczywiście? Czasem, gdy patrzę w lustro, mogłabym dać sobie o 10 lat mniej, gdybym tylko nie wiedziała, ile tak naprawdę mam.
   W naszym życiu doświadczyliśmy już wiele. Dzieci wychowaliśmy, ślub wzięliśmy, dom, pieniądze i imponującą karierę wciąż mamy. Te wszystkie pobyty w szpitalu, cierpienia, łzy, jakby były na zapas, bo teraz nie musimy już się tym martwić.
   Przez te wszystkie lata nagrywaliśmy kolejne płyty, zdobywaliśmy szczyty list przebojów, graliśmy tysiące koncertów i nic nam się to nie znudziło.
    Dużo też do tej pory zmieniło się u nas. Nie ma już z nami jednej z ważniejszych dla mnie osób w całym życiu. Vanessa. Zmarła niedługo po swoim ślubie z Niallem, zostawiając na tym świecie ich mała córeczkę, Hope, która miała tylko roczek. W tym momencie ma już 16 lat i bardzo ją przypomina. Vanessa zapisała dla niej dużo listów, które miała otwierać na każdy etap swojego życia.
To prawda, nowotwór znikł, kiedy zaszła w ciążę, ale potem znów się znienacka pojawił. Nikt się tego nie spodziewał. To był szok dla nas wszystkich. Niall bardzo się załamał po jej śmierci, ale nie dawał po sobie tego poznać ze względu na małą. Został samotnym ojcem, a my wszyscy mu pomagaliśmy, wraz z bratem Vanessy, Jacobem. Wszyscy bardzo przeżyliśmy jej śmierć, ale powoli jakoś stawaliśmy na nogi. Teraz jest dla nas żywym wspomnieniem i wiem, że nikt z nas jej nie zapomni.
   Jacob założył rodzinę i pomimo wszystkiego co się działo, nie opuścił Londynu. Teraz to jest nasz wspólny dom.
   Boże, tak mi brakuje tej roześmianej, szalonej blondynki. Była moją przyszywaną siostrą, przez wiele lat jedyną osobą, którą miałam. Cierpiałam długo po jej stracie. Tak bardzo za nią tęsknię.
   Kiedyś znów się spotkamy. Wszyscy razem.
- Jak moja cudowna żona spędziła naszą rocznicę ślubu i swoje urodziny? - zapytał Louis.
Oderwałam wzrok od widoku za oknem, podniosłam głowę z jego klatki piersiowej i spojrzałam na niego.
- Bardzo dobrze, świetnie, tak jak zawsze, bo z tobą - odpowiedziałam. Złożyłam na jego ustach drobny pocałunek i znów na niego spojrzałam. - Boże, Louis, jestem już tak stara - jęknęłam ze śmiechem.
- Nie jesteś. - Zaśmiał się. - Jesteśmy... w świetle wieku.
- Tak uważasz?
- Oczywiście. Zobacz jakie mamy wspaniałe życie.
- Masz rację. - Uśmiechnęłam się szeroko i z powrotem się w niego wtuliłam.
- Pamiętasz swoje pierwsze urodziny ze mną? - zapytał.
- Tego nie da się zapomnieć. Oświadczyłeś mi się, kupiłeś nam dom i wiele innych rzeczy, ale... oświadczyłeś mi się.
- Teraz jestem pewny, że nie zrobiłem tego za wcześnie. To był idealny czas dla nas.
- A pamiętasz moje drugie urodziny wraz z tobą? - tym razem to ja zapytałam.
- No pewnie, że tak. Powiedziałaś mi wtedy, że będziemy mieć bliźniaki. I tak się stało, bo przecież Rose i Jack urodzili się w wigilię, w moje urodziny. Lepiej powiedz mi, jak spędziliśmy twoje trzecie urodziny, gdy byliśmy razem - powiedział Louis.
    Znów podniosłam głowę i zobaczyłam jak podchwytliwie się uśmiecha.
- Oh, te były chyba najlepsze ze wszystkich. A może nie? Może wszystkie były równie wspaniałe? - Podniosłam brwi na samo wspomnienie tych wszystkich urodzin. W każde odbywało się coś niesamowitego.
- To co takiego wydarzyło się wtedy? Bo chyba pamięć mi już trochę szwankuje. - Podrapał się w zamyśleniu po głowie, a ja uderzyłam go w ramię. - Ała! Za co to? - Zaśmiał się.
- Byłbyś w stanie zapomnieć datę własnego ślubu? - zapytałam.
- Oczywiście, że nie. Sprawdzałem cię.
- Ponownie w te urodziny dzieje się coś magicznego.
- Co takiego? - zapytał ciekawsko Louis.
- Daj rękę - poprosiłam, a on spełnił moją prośbę i podał mi dłoń. Wzięłam ją i ułożyłam na swoim brzuchu i patrzyłam jak jego wyraz twarzy szybko się zmienia. Jak jego oczy szerzej się otwierają i błyszczą, usta poruszają się, jakby chciały coś powiedzieć, a oddech znacznie zwalnia.
Powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie, bardziej zaskoczony, oszołomiony niż zwykle. Już od dawna nie widziałam go takiego jak teraz.
- J-jesteś w ciąży? - w końcu przemówił, a ja pokiwałam głową.
- Tak. Po 17 latach znów jestem w ciąży. Nie wierzę, że to się dzieje. Musiało minąć aż 17 lat, żeby w końcu się udało.
- Przeżyłem to życie tak jak chciałem, a... a kolejne dziecko tylko mnie w tym utwierdzi - powiedział cicho.
   Uniosłam głowę i czule go pocałowałam.
Moje życie było i chyba wciąż jest trochę pokręcone.


*//*//*

"Rób to, co cię uszczęśliwia, bądź z kimś, kto sprawia, że się uśmiechasz. Śmiej się tyle, ile oddychasz i kochaj tak długo jak żyjesz."

   Ten dom ma już tyle lat, a wciąż jeszcze wygląda tak jak na początku. Oczywiście, nie obyło się bez drobnych remontów, ale nie widać jakiejś większej różnicy.
   Wróciliśmy kilka godzin temu i właśnie rozpakowuję nasze walizki. Dzieci jeszcze nie ma. Cieszę się, że radzą sobie w życiu, oboje z Louisem jesteśmy z nich niesamowicie dumni. Rose jest już piękną kobietą. Jak twierdzi Louis, jest bardzo podobna do mnie. Natomiast Jack z wyglądu jest równie przystojny co jego tata, ale jego charakter tworzy w tym momencie jakąś wybuchową mieszankę, której żadne z nas nie może dobrze zrozumieć.
- Zamówiłem pizzę, miśku - poinformował mnie Louis, wchodząc do garderoby. Zagapiłam się na niego, gdy kładłam torbę na najwyższą półkę i przez moją nieuwagę, spadło mi na głowę jakieś pudełko, z którego wysypało się mnóstwo papierowych kwadracików.
- Boże Przenajświętszy. - Szeroko otworzyłam oczy i pomasowałam sobie głowę, patrząc na ten cały bałagan.
- Nic ci nie jest? - zapytał Louis, podchodząc do mnie. Dotknął mojej głowy, lekko zaniepokojony.
- Nie, wszystko jest w porządku. - Uklęknęłam na podłodze, a Louis zaraz po mnie. - Zobacz, to było tak dawno temu - pokazałam mu zdjęcia, które rozsypały się na całej podłodze.
- Twoja sesja zdjęciowa z naszej pierwszej wspólnej trasy - dodał szatyn, całując mnie we włosy. Wziął jedno zdjęcie do rąk, by mu się przyjrzeć.
- Dawno nie widziałam tych zdjęć. Byłam taka młoda.
- Wciąż jesteś, nie postarzaj siebie - odparł.
- Tęsknię za tymi czasami, kiedy jeszcze wraz z Niallem mówiliście do mnie: mała - wyjaśniałam, oglądając zdjęcia.
- Te czasy mogą jeszcze wrócić, mała - odpowiedział Louis, a ja cicho się zaśmiałam. - Wciąż jesteś taka drobniutka jak wtedy.
- Kocham cię, idioto. - Ze śmiechem zaczęłam całować go po szyi.
- Louis! Summer! - usłyszałam donośny krzyk i jak oparzona odskoczyłam od szatyna.
   Popatrzyliśmy tylko na siebie przerażeni i wstaliśmy z podłogi, a potem wybiegliśmy z garderoby i zbiegliśmy na dół, gdzie zastaliśmy Liama i naszego syna, Jack'a.
- Co się stało?- zapytał Louis, wpadając do salonu, a Liam groźnie na nas popatrzył.
- Jak można zrobić coś takiego? No jak?! Ja rozumiem, hormony buzują i tak dalej, ale ja myślałem, że on ma swój rozum. To już szczyt wszystkiego. Do cholery, oni mają tylko 17 lat! - wykrzyczał Liam.
- Liam, co ty...
- No spytajcie się co wasz syn zrobił mojej małej Abigail!
- Jack, co ty, do cholery, zrobiłeś? - zapytałam przerażona.
- No dalej, Jack! - popędzał go Liam.
- Synu, masz nam natychmiast powiedzieć o co chodzi! - uniósł się Louis.
- Będziecie dziadkami, Abigail jest w ciąży. - Uśmiechnął się nieśmiało, niewinnie, a potem zwiesił strapiony głowę. - Sorry...
- Jack!! - wykrzyknęliśmy oboje z Louisem.
- Wszystkiego najlepszego, mamo.

"Wiem, że nadejdzie ten dzień, w którym spełni się mój sen, w którym będzie znów tak jakby narodził się świat. Na nowo będę kraść Twoich oczu jasny blask. Na nowo będę Ci upiększać każdą z chwil, ale to po drugiej stronie..."



KONIEC

___________________________________________________
    Koniec drugiej części tej historii... Piszę to z bólem serca, ale nie będzie 3. części, a na pewno nie w najbliższym czasie, może kiedyś, ale na ten czas... to jest oficjalny koniec. Tak bardzo zżyłam się z historią Summer i Louisa, że teraz jest dla mnie to dziwne, że zakończyłam to fanfiction. Jestem na bloggerze ponad rok i cały czas jest to dla mnie przygoda. Zauważyłam, że przez ten rok bardzo dużo się rozwinęłam, rozdziały są dłuższe i według mnie lepsze, a przynajmniej 2. część. 
   Nie potrafię się rozstać z tą historią, to trudne. Racja, wszystko to co pisałam to oczywiście była moja wyobraźnia, ale tak długo to robiłam, że czuję jakbym to ja była Summer i doświadczała tego wszystkiego, nie wiem jak to się stało, jak to zaszło na tak wysoki poziom. Cały czas próbuję sobie wytłumaczyć, że to tylko opowiadanie, dwuczęściowe opowiadanie z ogromem rozdziałów, ale dla mnie to coś więcej.
"Fame destroies me..." i "Fame isn't important" to były historie, a właściwie tylko jedna długa historia, od której zaczęłam pisać trochę poważniej niż wcześniej. Wcześniej to co pisałam chowałam w szufladzie albo wciąż to tkwiło w mojej głowie. Odważyłam się wstawić to do internetu i teraz wiem, że to się opłacało. Może to co piszę nie jest to jakieś bardzo popularne, ale dla mnie ważne było to i wciąż jest, że ktoś to czyta. 
   Każdą wolną chwilę, każdy wieczór, każdy przypływa weny poświęcałam na to, żeby pisać rozdziały. Czasem było trudno, a czasem po prostu tak szybko pisałam i później patrzę i: tak, to jest nawet dobre.
    1. część fanfiction obecnie znajduje się już na wattpadzie, gdzie można mnie znaleźć pod nazwą: @Perriele1991, natomiast drugą zacznę wstawiać już po moich feriach, za jakieś 2 tygodnie. Jeśli ktoś chce jeszcze raz to przeczytać to serdecznie zapraszam. Minimalnie wniosłam tam kilka poprawek, głównie gramatycznych, aczkolwiek twierdzę, że to 2. część jest o wiele lepsza. Ocenę zostawiam wam. 
     To był mój początek na blogerze i nie zapomnę o tym, nie zamierzam tego usuwać, blog cały czas będzie dostępny dla was i dla nowych czytelników. 
    Za miesiąc, może później otwieram kolejnego bloga i również bardzo zapraszam, mam nadzieję, że się skusicie. Oczywiście kiedy otworzę już go, dodam link na tym blogu w nowym poście. Niektóre szczegóły będą podobne, ale fabuła będzie kompletnie inna.
   Z tego miejsca chciałabym też podziękować wszystkim, którzy komentowali, czytali, polecali innym. To wiele dla mnie znaczy. I nie myślcie sobie, że ja nie widzę tych wszystkich cyferek, komentarzy. Czytam wszystko co piszecie i zawsze wtedy pojawia się na moich ustach uśmiech. 
   Boże, płaczę w tej chwili, naprawdę nie potrafię się rozstać ani z Summer, ani z Louisem. Cały czas mam wrażenie, że mam do napisania jeszcze jakiś rozdział, a tak naprawdę wszystko już skończyłam. I tak jak mówię, kiedyś może pojawi się 3. część, a jeśli już tak będzie, to w dalekiej przyszłości.
    
    Poniżej filmik, takie podsumowanie tego wszystkiego. Męczyłam się nad tym trochę, zjadłam dużo nerwów, ale mam nadzieję, że się opłacało i zobaczycie moje ostatnie wypociny tej historii.



    Dziękuję jeszcze raz za wszystko i widzimy się niedługo na nowym blogu.

Dziękuję!

/Perriele rebel

2 komentarze:

  1. Cuudo!! Szkoda że to już koniec, ale czekam na kolejne opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mi trochę smutno,że to koniec, ale dobrze, że jest nadzieja na coś następnego :-)

    OdpowiedzUsuń