piątek, 6 kwietnia 2018

NOWY BLOG!

Zapraszam wszystkich na mojego nowo otwartego bloga: 'ALL THE SAME'.
Liczę, że także się spodoba i będziecie dalej mi towarzyszyć.

sobota, 3 lutego 2018

PRZEŻYJ TO JESZCZE RAZ!



EPILOG

"Bo ja dokładnie wiem, jak mam żyć, po której stronie walczyć, trwać i być, bo to jest mój świat. (...) Nie poddaję się, wciąż walczę, choć czasami brak mi sił by marzyć."        -Dawid Kwiatkowski



"Człowiek poświęca swoje zdrowie, aby zarabiać pieniądze, następnie zaś poświęca swoje pieniądze, aby odzyskać zdrowie. Oprócz tego jest tak zaniepokojony swoją przyszłością, że nie cieszy się z teraźniejszości. W rezultacie nie żyje ani w przyszłości, ani w teraźniejszości. Żyje tak jakby nie miał umrzeć, po czym umiera tak naprawdę nie żyjąc..."


~Louis~

   Nasze wesele już prawie się kończyło, ale teraz to już nie ważne. Tak jakby to zdarzyło się już jakieś kilka godzin temu, a w rzeczywistości minęła niecała. W rzeczywistości miało być inaczej, piękny dzień, nasz dzień. I tak było, do czasu. Vanessa odzyskała przytomność dopiero, gdy przyjechało pogotowie. Od razu, bez żadnego "ale", zabrali ją do szpitala, kiedy usłyszeli na co choruje. 
   Każdy z nas, gdy myśleliśmy, że może to już dość, trafił do tego pieprzonego szpitala. Zawsze wszystko prowadzi do tego miejsca, nie wiem jak to się dzieje. Najpierw poronienie Summer, potem wypadek mój, jej i Lottie, wypadek Nialla, szumy uszne Summer, rak Vanessy, ciąża Summer, moje postrzelenie, narodziny dzieci, teraz znów Vanessa... I nikt znów dokładnie nie wie co się dzieje. Jak zwykle, pieprzona służba zdrowia. No dobra, może nie pieprzona, bo jednak dzięki nim żyję, Summer, Niall i dzieci również. To po prostu jest okropna organizacja tego wszystkiego.  
Czasem myślę, jakie mamy szczęście, że wyszliśmy z tych wypadków, rodzicom Summer i Nialla niestety się nie udało...
   Teraz... bylibyśmy w drodze na naszą noc poślubną, na Teneryfę, ale... wszystko będzie trzeba przesunąć, z wiadomych przyczyn. Na szczęście bilety nie mają wyznaczonego terminu.
   Jest środek nocy, bardzo zimnej nocy. Zostałem w samej, cienkiej koszuli, a Summer wciąż jest w swojej sukni ślubnej, okryta tylko moja marynarką. Dobrze, że ta suknia jest długa, bo naprawdę zamarzłaby mi tutaj.
- Chciała być moją druhną, ja też chciałam by nią była... dożyła tego. - Usłyszałem cichutki głosik Summer po długim czasie. Podniosła głowę z mojego ramienia i załzawionymi oczami spojrzała na mnie. - Tak bardzo tego chciała, a teraz jest tutaj i...
- Ćśś, Vanessa nie umrze. - Pogłaskałem ją po policzku. Chciałbym w to bardzo wierzyć, ale zbyt proste to nie jest.
- Skąd możesz to wiedzieć? - zapytała z płaczem.
- Nie umrze, jest silna, dużo przeszła.
- No właśnie, ale to nie od tego zależy. To Bóg decyduje kogo chce zabrać, a kogo nie. Nikt z nas nie ma nad tym kontroli, bo to nie możliwe. - Płakała.
- Chcesz, żeby żyła? - zapytałem cicho, a ona przytaknęła. - Więc musisz wierzyć, że będzie. Nie ma innego sposobu.
- A ty wierzysz? - spytała znienacka, zaskakując mnie swoją odpowiedzią. 
   Westchnąłem z zamiarem odpowiedzi, ale w tym samym momencie otworzyły się drzwi od sali Vanessy i wyszedł z niej Niall. Mniej przerażony niż wcześniej. Teraz był jakby bardziej... weselszy? Boże, nie wiem co się dzieje, ale jego mina miesza mi wszystkie moje myśli dotyczące tego.
- Co z nią, Niall? -Wstała z siedzenia moja żona. Pięknie to brzmi: "moja żona". Ale nie teraz o tym. 
- Lepiej wejdźcie do środka. Oboje mamy wam coś do powiedzenia. - Niall delikatnie się uśmiechnął i chyba nie wierzył za bardzo w to co mówił.
- Co się dzieje? - zapytałem, wstając, na co Niall pokazał nam tylko gestem, abyśmy weszli do sali. Zrobiliśmy to o co prosił i za chwilę siedzieliśmy obok blondynki. Oboje z Niallem trzymali się za ręce i uśmiechali się do siebie. Niech w końcu powiedzą o co chodzi.
- Nowotwór zniknął, nie ma go. - Zaśmiała się Vanessa przez łzy.
- N-naprawdę? - zapytała Summer, a ona potrząsnęła głową. - A-ale skąd te omdlenie? - zapytała ponownie. Vanessa popatrzyła na Nialla, a on nam odpowiedział.
- Jest w 1. miesiącu ciąży, będziemy rodzicami.


*//*//*

~17 lat później~

"Powiedział mi, że o nic się nie przejmował, ale kiedy pojawiłam się w jego życiu tak przypadkowo, najbardziej bał się i nadal boi, że mnie straci, że kiedyś odejdę, mówiąc, że go nienawidzę i będę żałować tej znajomości, spojrzy w moje oczy i dostrzeże w nich to, że jest dla mnie nikim."

~Summer~

   Widok na Irlandię z góry jest po prostu cudowny. Jakie to szczęście, że wciąż możemy się cieszyć prywatnym samolotem. Żadnych innych pasażerów, cały samolot dla nas i butelki z czerwonym wytrawnym winem, cholernie drogim.
    Nasza 17. rocznica ślubu i jak co roku świętujemy to jak należy. Nie wierzę, że przeżyliśmy ze sobą już tyle lat. Kiedy to minęło? W tym roku polecieliśmy do Mullingar, do mojego rodzinnego domu. Nasze dzieci, Rose i Jack woleli zostać w Londynie, bo mają wiele projektów do zaliczenia. Chociaż chodziło też o to, że nie są już tacy mali i chcieli, żebyśmy lecieli sami, bo w końcu to nasza rocznica. Wracając, gdy to już zaliczą, skończą szkołę. No i kiedy to wszystko minęło? Jeszcze niedawno były takie małe. Tylko na naszych twarzach widać już pierwsze zmarszczki. Stuknęło mi 41 lat, nie ma z czego się cieszyć. Nasza rocznica, więc też moje urodziny. Taka stara już jestem. Mówią nam, że z wyglądu zmieniliśmy się bardzo mało. Może rzeczywiście? Czasem, gdy patrzę w lustro, mogłabym dać sobie o 10 lat mniej, gdybym tylko nie wiedziała, ile tak naprawdę mam.
   W naszym życiu doświadczyliśmy już wiele. Dzieci wychowaliśmy, ślub wzięliśmy, dom, pieniądze i imponującą karierę wciąż mamy. Te wszystkie pobyty w szpitalu, cierpienia, łzy, jakby były na zapas, bo teraz nie musimy już się tym martwić.
   Przez te wszystkie lata nagrywaliśmy kolejne płyty, zdobywaliśmy szczyty list przebojów, graliśmy tysiące koncertów i nic nam się to nie znudziło.
    Dużo też do tej pory zmieniło się u nas. Nie ma już z nami jednej z ważniejszych dla mnie osób w całym życiu. Vanessa. Zmarła niedługo po swoim ślubie z Niallem, zostawiając na tym świecie ich mała córeczkę, Hope, która miała tylko roczek. W tym momencie ma już 16 lat i bardzo ją przypomina. Vanessa zapisała dla niej dużo listów, które miała otwierać na każdy etap swojego życia.
To prawda, nowotwór znikł, kiedy zaszła w ciążę, ale potem znów się znienacka pojawił. Nikt się tego nie spodziewał. To był szok dla nas wszystkich. Niall bardzo się załamał po jej śmierci, ale nie dawał po sobie tego poznać ze względu na małą. Został samotnym ojcem, a my wszyscy mu pomagaliśmy, wraz z bratem Vanessy, Jacobem. Wszyscy bardzo przeżyliśmy jej śmierć, ale powoli jakoś stawaliśmy na nogi. Teraz jest dla nas żywym wspomnieniem i wiem, że nikt z nas jej nie zapomni.
   Jacob założył rodzinę i pomimo wszystkiego co się działo, nie opuścił Londynu. Teraz to jest nasz wspólny dom.
   Boże, tak mi brakuje tej roześmianej, szalonej blondynki. Była moją przyszywaną siostrą, przez wiele lat jedyną osobą, którą miałam. Cierpiałam długo po jej stracie. Tak bardzo za nią tęsknię.
   Kiedyś znów się spotkamy. Wszyscy razem.
- Jak moja cudowna żona spędziła naszą rocznicę ślubu i swoje urodziny? - zapytał Louis.
Oderwałam wzrok od widoku za oknem, podniosłam głowę z jego klatki piersiowej i spojrzałam na niego.
- Bardzo dobrze, świetnie, tak jak zawsze, bo z tobą - odpowiedziałam. Złożyłam na jego ustach drobny pocałunek i znów na niego spojrzałam. - Boże, Louis, jestem już tak stara - jęknęłam ze śmiechem.
- Nie jesteś. - Zaśmiał się. - Jesteśmy... w świetle wieku.
- Tak uważasz?
- Oczywiście. Zobacz jakie mamy wspaniałe życie.
- Masz rację. - Uśmiechnęłam się szeroko i z powrotem się w niego wtuliłam.
- Pamiętasz swoje pierwsze urodziny ze mną? - zapytał.
- Tego nie da się zapomnieć. Oświadczyłeś mi się, kupiłeś nam dom i wiele innych rzeczy, ale... oświadczyłeś mi się.
- Teraz jestem pewny, że nie zrobiłem tego za wcześnie. To był idealny czas dla nas.
- A pamiętasz moje drugie urodziny wraz z tobą? - tym razem to ja zapytałam.
- No pewnie, że tak. Powiedziałaś mi wtedy, że będziemy mieć bliźniaki. I tak się stało, bo przecież Rose i Jack urodzili się w wigilię, w moje urodziny. Lepiej powiedz mi, jak spędziliśmy twoje trzecie urodziny, gdy byliśmy razem - powiedział Louis.
    Znów podniosłam głowę i zobaczyłam jak podchwytliwie się uśmiecha.
- Oh, te były chyba najlepsze ze wszystkich. A może nie? Może wszystkie były równie wspaniałe? - Podniosłam brwi na samo wspomnienie tych wszystkich urodzin. W każde odbywało się coś niesamowitego.
- To co takiego wydarzyło się wtedy? Bo chyba pamięć mi już trochę szwankuje. - Podrapał się w zamyśleniu po głowie, a ja uderzyłam go w ramię. - Ała! Za co to? - Zaśmiał się.
- Byłbyś w stanie zapomnieć datę własnego ślubu? - zapytałam.
- Oczywiście, że nie. Sprawdzałem cię.
- Ponownie w te urodziny dzieje się coś magicznego.
- Co takiego? - zapytał ciekawsko Louis.
- Daj rękę - poprosiłam, a on spełnił moją prośbę i podał mi dłoń. Wzięłam ją i ułożyłam na swoim brzuchu i patrzyłam jak jego wyraz twarzy szybko się zmienia. Jak jego oczy szerzej się otwierają i błyszczą, usta poruszają się, jakby chciały coś powiedzieć, a oddech znacznie zwalnia.
Powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie, bardziej zaskoczony, oszołomiony niż zwykle. Już od dawna nie widziałam go takiego jak teraz.
- J-jesteś w ciąży? - w końcu przemówił, a ja pokiwałam głową.
- Tak. Po 17 latach znów jestem w ciąży. Nie wierzę, że to się dzieje. Musiało minąć aż 17 lat, żeby w końcu się udało.
- Przeżyłem to życie tak jak chciałem, a... a kolejne dziecko tylko mnie w tym utwierdzi - powiedział cicho.
   Uniosłam głowę i czule go pocałowałam.
Moje życie było i chyba wciąż jest trochę pokręcone.


*//*//*

"Rób to, co cię uszczęśliwia, bądź z kimś, kto sprawia, że się uśmiechasz. Śmiej się tyle, ile oddychasz i kochaj tak długo jak żyjesz."

   Ten dom ma już tyle lat, a wciąż jeszcze wygląda tak jak na początku. Oczywiście, nie obyło się bez drobnych remontów, ale nie widać jakiejś większej różnicy.
   Wróciliśmy kilka godzin temu i właśnie rozpakowuję nasze walizki. Dzieci jeszcze nie ma. Cieszę się, że radzą sobie w życiu, oboje z Louisem jesteśmy z nich niesamowicie dumni. Rose jest już piękną kobietą. Jak twierdzi Louis, jest bardzo podobna do mnie. Natomiast Jack z wyglądu jest równie przystojny co jego tata, ale jego charakter tworzy w tym momencie jakąś wybuchową mieszankę, której żadne z nas nie może dobrze zrozumieć.
- Zamówiłem pizzę, miśku - poinformował mnie Louis, wchodząc do garderoby. Zagapiłam się na niego, gdy kładłam torbę na najwyższą półkę i przez moją nieuwagę, spadło mi na głowę jakieś pudełko, z którego wysypało się mnóstwo papierowych kwadracików.
- Boże Przenajświętszy. - Szeroko otworzyłam oczy i pomasowałam sobie głowę, patrząc na ten cały bałagan.
- Nic ci nie jest? - zapytał Louis, podchodząc do mnie. Dotknął mojej głowy, lekko zaniepokojony.
- Nie, wszystko jest w porządku. - Uklęknęłam na podłodze, a Louis zaraz po mnie. - Zobacz, to było tak dawno temu - pokazałam mu zdjęcia, które rozsypały się na całej podłodze.
- Twoja sesja zdjęciowa z naszej pierwszej wspólnej trasy - dodał szatyn, całując mnie we włosy. Wziął jedno zdjęcie do rąk, by mu się przyjrzeć.
- Dawno nie widziałam tych zdjęć. Byłam taka młoda.
- Wciąż jesteś, nie postarzaj siebie - odparł.
- Tęsknię za tymi czasami, kiedy jeszcze wraz z Niallem mówiliście do mnie: mała - wyjaśniałam, oglądając zdjęcia.
- Te czasy mogą jeszcze wrócić, mała - odpowiedział Louis, a ja cicho się zaśmiałam. - Wciąż jesteś taka drobniutka jak wtedy.
- Kocham cię, idioto. - Ze śmiechem zaczęłam całować go po szyi.
- Louis! Summer! - usłyszałam donośny krzyk i jak oparzona odskoczyłam od szatyna.
   Popatrzyliśmy tylko na siebie przerażeni i wstaliśmy z podłogi, a potem wybiegliśmy z garderoby i zbiegliśmy na dół, gdzie zastaliśmy Liama i naszego syna, Jack'a.
- Co się stało?- zapytał Louis, wpadając do salonu, a Liam groźnie na nas popatrzył.
- Jak można zrobić coś takiego? No jak?! Ja rozumiem, hormony buzują i tak dalej, ale ja myślałem, że on ma swój rozum. To już szczyt wszystkiego. Do cholery, oni mają tylko 17 lat! - wykrzyczał Liam.
- Liam, co ty...
- No spytajcie się co wasz syn zrobił mojej małej Abigail!
- Jack, co ty, do cholery, zrobiłeś? - zapytałam przerażona.
- No dalej, Jack! - popędzał go Liam.
- Synu, masz nam natychmiast powiedzieć o co chodzi! - uniósł się Louis.
- Będziecie dziadkami, Abigail jest w ciąży. - Uśmiechnął się nieśmiało, niewinnie, a potem zwiesił strapiony głowę. - Sorry...
- Jack!! - wykrzyknęliśmy oboje z Louisem.
- Wszystkiego najlepszego, mamo.

"Wiem, że nadejdzie ten dzień, w którym spełni się mój sen, w którym będzie znów tak jakby narodził się świat. Na nowo będę kraść Twoich oczu jasny blask. Na nowo będę Ci upiększać każdą z chwil, ale to po drugiej stronie..."



KONIEC

___________________________________________________
    Koniec drugiej części tej historii... Piszę to z bólem serca, ale nie będzie 3. części, a na pewno nie w najbliższym czasie, może kiedyś, ale na ten czas... to jest oficjalny koniec. Tak bardzo zżyłam się z historią Summer i Louisa, że teraz jest dla mnie to dziwne, że zakończyłam to fanfiction. Jestem na bloggerze ponad rok i cały czas jest to dla mnie przygoda. Zauważyłam, że przez ten rok bardzo dużo się rozwinęłam, rozdziały są dłuższe i według mnie lepsze, a przynajmniej 2. część. 
   Nie potrafię się rozstać z tą historią, to trudne. Racja, wszystko to co pisałam to oczywiście była moja wyobraźnia, ale tak długo to robiłam, że czuję jakbym to ja była Summer i doświadczała tego wszystkiego, nie wiem jak to się stało, jak to zaszło na tak wysoki poziom. Cały czas próbuję sobie wytłumaczyć, że to tylko opowiadanie, dwuczęściowe opowiadanie z ogromem rozdziałów, ale dla mnie to coś więcej.
"Fame destroies me..." i "Fame isn't important" to były historie, a właściwie tylko jedna długa historia, od której zaczęłam pisać trochę poważniej niż wcześniej. Wcześniej to co pisałam chowałam w szufladzie albo wciąż to tkwiło w mojej głowie. Odważyłam się wstawić to do internetu i teraz wiem, że to się opłacało. Może to co piszę nie jest to jakieś bardzo popularne, ale dla mnie ważne było to i wciąż jest, że ktoś to czyta. 
   Każdą wolną chwilę, każdy wieczór, każdy przypływa weny poświęcałam na to, żeby pisać rozdziały. Czasem było trudno, a czasem po prostu tak szybko pisałam i później patrzę i: tak, to jest nawet dobre.
    1. część fanfiction obecnie znajduje się już na wattpadzie, gdzie można mnie znaleźć pod nazwą: @Perriele1991, natomiast drugą zacznę wstawiać już po moich feriach, za jakieś 2 tygodnie. Jeśli ktoś chce jeszcze raz to przeczytać to serdecznie zapraszam. Minimalnie wniosłam tam kilka poprawek, głównie gramatycznych, aczkolwiek twierdzę, że to 2. część jest o wiele lepsza. Ocenę zostawiam wam. 
     To był mój początek na blogerze i nie zapomnę o tym, nie zamierzam tego usuwać, blog cały czas będzie dostępny dla was i dla nowych czytelników. 
    Za miesiąc, może później otwieram kolejnego bloga i również bardzo zapraszam, mam nadzieję, że się skusicie. Oczywiście kiedy otworzę już go, dodam link na tym blogu w nowym poście. Niektóre szczegóły będą podobne, ale fabuła będzie kompletnie inna.
   Z tego miejsca chciałabym też podziękować wszystkim, którzy komentowali, czytali, polecali innym. To wiele dla mnie znaczy. I nie myślcie sobie, że ja nie widzę tych wszystkich cyferek, komentarzy. Czytam wszystko co piszecie i zawsze wtedy pojawia się na moich ustach uśmiech. 
   Boże, płaczę w tej chwili, naprawdę nie potrafię się rozstać ani z Summer, ani z Louisem. Cały czas mam wrażenie, że mam do napisania jeszcze jakiś rozdział, a tak naprawdę wszystko już skończyłam. I tak jak mówię, kiedyś może pojawi się 3. część, a jeśli już tak będzie, to w dalekiej przyszłości.
    
    Poniżej filmik, takie podsumowanie tego wszystkiego. Męczyłam się nad tym trochę, zjadłam dużo nerwów, ale mam nadzieję, że się opłacało i zobaczycie moje ostatnie wypociny tej historii.



    Dziękuję jeszcze raz za wszystko i widzimy się niedługo na nowym blogu.

Dziękuję!

/Perriele rebel

ROZDZIAŁ 29

"Serce bije szybko kolorami i obietnicami. (...) Ale kiedy widzę, że stoisz sam, wszystkie moje wątpliwości nagle odchodzą gdzieś w dal. Czas stanął w miejscu, piękno we wszystkim czym ona jest. Będę odważna, nie pozwolę, by odebrano mi tego, który stoi już przede mną. Każdy oddech, każda godzina prowadzi do tego. O jeden krok bliżej... (...) Kochałem cię przez tysiąc lat, będę kochać przez następny tysiąc."                     -Christina Perri & David Hodgnes





~Summer~


    Błękitna noc o zmroku, a pośród przerażającego lasu stoję samotnie ja. Nie, nie jestem sama. Jest jeszcze on, myliłam się. 
- Niall! - krzyczę. Oby usłyszał. Blondyn odwraca się w moim kierunku i widząc mnie, biegnie zaniepokojony ku mnie. - Niall! - powtarzam, również biegnąc.
- Summer! Co ty tu robisz? - Zjawił się obok mnie.
- N-nie wiem - zająkałam się. - A co robisz tu ty? - zapytałam, lecz on nie odpowiedział. - To las, prawa? - Rozejrzałam się wokoło.
- Chyba się zgubiliśmy - w końcu się odezwał. Przybliżyłam się do niego, słysząc w oddali wycie wilków. One zaraz nas zaatakują, na pewno.
- Zobacz, tam widać światła. - Wskazałam na delikatną żółć migającą pomiędzy gałęziami drzew. - Tam jest jakiś budynek! - krzyknęłam podekscytowana.
- Chodźmy, może dowiemy się, gdzie jesteśmy. - Blondyn złapał mnie za dłoń. Prowadził przez zarośla, krzaki, drzewa, a czasem nawet przez głazy. Wyszliśmy na ścieżkę, która prowadziła do domu jednorodzinnego. Był bardzo znajomy, ale... co to za dom? Nie mogę go sobie przypomnieć...
- Te białe ściany... dwa piętra...
- Co? - Zmarszczyłam czoło.
- Ten ogród... Nie poznajesz? - zapytał Niall z fascynacją. Ale ja tak naprawdę nie mogłam nic sobie przypomnieć. Dlaczego? - To nasz dom.
- Co? - Zakrztusiłam się powietrzem. - To... Jesteśmy w Irlandii? W Mullingar?
- Na to wygląda. - Pokiwał głową.
- Ale my nigdy nie mieszkaliśmy obok lasu...
- Ale to nasz dom. - Znów złapał mnie za ręce. - Nie poznajesz tego wszystkiego? Nic ci się nie przypomina? Nie pojawiają się żadne wspomnienia? To nasz dom. 
- Czy to by oznaczało... - Odwróciłam głowę w kierunku budynku. Dostrzegłam dwie, obejmujące się postacie, które do nas machały. - Rodzice! - krzyknęłam, wyrwałam się Niallowi i tyle mnie było. Biegłam najszybciej jak mogłam, nie odwracałam się za siebie, a czas niemiłosiernie mi się dłużył. W końcu znów ich spotkam. Jak to się stało?
- Summer! - Usłyszałam jej głos. Głos mojej mamy...
- Mamusiu! - Wpadłam w ramiona kobiety. Jej ciepły uścisk trzymał mnie mocno, sprawiał, że się rozpłakałam. Znów przy niej jestem. - Mamusiu...
- Summer, córeczko... Tak bardzo chciałam cie zobaczyć ponownie. - Pocałowała mnie w czubek głowy. - Jesteś już taka dorosła, taka piękna. - Starła moje łzy.
- Tak bardzo tęskniłam, tatusiu. - Przeniosłam się w ramiona mojego ojca. Nie myślałam, że kiedyś spotka mnie  coś takiego. Jestem z nimi i tylko to się liczy.
- Skarbie, moje słoneczko. - Tata głaskał mnie po włosach.
- Niall, synku. - Usłyszałam głos mamy. - Mój przystojny syn.
- Tylko twój. - Niall się rozpłakał. On prawie nigdy nie płacze. 
Puściłam ojca, tylko dlatego, że Niall również chciał się z nim przywitać. 
- Synu, zająłeś się siostrą tak jak należy. Najważniejsze, że w końcu ją znalazłeś - powiedział tata. - Jesteście niesamowici. Razem z mamą jesteśmy z was dumni, osiągnęliście więcej niż my. To wspaniałe.
- Mamo? Co my tutaj robimy? Jak to się stało? - zapytałam, przytulając się do rodzicielki.
- Ćśśś. - Położyła palec wskazujący na ustach. - Nie mamy za dużo czasu.
- Co? Dlaczego? - spytał Niall.
- Posłuchajcie, dzieci - zaczął tata. - Chcemy, żebyście wiedzieli, że cały czas jesteśmy przy was, cały czas was widzimy i bardzo kochamy.
- Byliśmy z wami od początki - dodała mama. - Byliśmy wtedy, gdy znów się spotkaliście, byliśmy wtedy, gdy powstał wasz zespół, Niall. Byliśmy, gdy poznałaś Louisa, córeczko. Gdy wielokrotnie występowaliście na różnorodnych scenach świata, gdy znów odwiedziliście ten dom. Byliśmy, kiedy oboje się zaręczyliście. Kiedy przeżywaliście gorsze dni i te lepsze. Byliśmy, kiedy dowiedzieliście się o Vanessie  i jej chorobie, Niall.
- Mamo...
- Synku, już wszystko będzie dobrze. Niczego się nie obawiaj. Niedługo coś bardzo was uszczęśliwi. Uwierz nam.
- Obyś miała rację, mamo...
- Byliśmy też, gdy urodziłaś swoje dzieci, Summer. Mamy piękne wnuki.
- Będę im o was opowiadała tak dużo jak Niall opowiadał mi.
- Byliśmy też wtedy, kiedy działa ci się krzywda z Nicol - odezwał się tata. - Żałujemy, że nic nie mogliśmy zrobić. Żałujemy, że była naszą przyjaciółką i zaufaliśmy jej. Bardzo, bardzo żałujemy.
- Co się stało już się nie odstanie, niestety - powiedziałam, pociągając nosem. 
- Ale wiecie co? Będziemy z wami wciąż - przyznała mama. Będziemy z wami w tym cudownym dniu, dzisiaj i mamy nadzieję, że wam wszystkim się poszczęści. Dziś wydarzy się kilka przyjemnych rzeczy, my już o tym wiemy.
- Niall, synu, mamy też nadzieję, że zastąpisz mnie i poprowadzisz dziś siostrę do ołtarza. 
- Oczywiście, nie musiałeś prosić. Już dawno miałem taki zamiar. - Starł pojedynczą łzę z policzka. - Zrobię dla niej wszystko. To moja siostra.
- Dziś wszystko się uda, nie martwcie się. Boże, moja córeczka wychodzi za mąż, a mój syn niedługo się żeni. Wasze szczęście to jest to na co tak kochamy patrzeć. Oby trwało jak najdłużej. - Uśmiechnęła się mama. 
- Chcieliśmy z tego miejsca was pobłogosławić. Przykro nam, że nie możemy być razem. Lecz... możemy się już więcej nie spotkać. 
- Kochanie, chyba kończy nam się czas. - Mama spojrzała na nasz dom, skąd wydostawało się bardzo intensywne, teraz już białe - światło.
- Jak to? - odezwał się Niall. - Tato, co się dzieje?
- Przykro nam, dzieci. Mieliśmy jedną szansę i już ją wykorzystaliśmy.
- Summer, mam nadzieję, że założysz mój welon. Ja będę z tobą.
- Mamo...
- Kochamy was. Bardzo was kochamy. - Przytulili nas oboje.
- Tatusiu?
- Przepraszamy, ale naprawdę nie możemy już dalej tu być. Jesteście naszymi dziećmi i kochamy was. Pamiętajcie kim jesteście! - krzyknął tato, gdy kierowali się do domu. Oni nie mogą odejść.
- Nie... wy nie możecie... A co z wami? Nie powiedzieliście... - jąkał się Niall.
- Nam tam jest dobrze - odpowiedziała mama. - Kochamy was, nasze skarby. Pamiętajcie: wciąż jesteśmy przy was. Cały czas.
Oboje doszli do domu, otworzyli drzwi, a światło ich pochłonęło. 
- Mamo! Tato! - krzyknęłam. Próbowałam biec, Niall mnie zatrzymał. - Co ty robisz?!
- Tam jest im dobrze - powiedział cicho. W jego oczach zobaczyłam morze łez. Tam jest im dobrze. Kochają nas.
- Mamo! - krzyknęłam ponownie bezsilnie, a oboje zaraz znikliśmy...

- Mamo! - krzyknęłam i zbudzona ze snu, usiadłam na łóżku. Cała zlana potem, z trzęsącymi się dłońmi i nierównym, przyspieszonym oddechem. Co tu się przed chwilą stało?
- Summer? Kotku, co się dzieje? - Usłyszałam obok i poczułam na plecach ciepłe dłonie narzeczonego. Jest tutaj, nie jestem sama...
Popatrzyłam na niego, wpadłam w jego ramiona i się rozpłakałam.
- Mama... Tato... Niall... - mówiłam nieskładnie, a ona głaskał mnie po włosach.
- Ćśśś, spokojnie. Miałaś koszmar, tak? - zapytał, a ja odsunęłam się od niego i pokręciłam przecząco głową. Założyłam włosy za uszy i pociągnęłam nosem.
- Spotkałam ich... z Niallem... w Irlandii... O mój Boże... To było... takie prawdziwe...
- Naprawdę?
- Tak. Mówili, że są z nami cały czas, że dziś podczas ślubu będą, że... że...
- Ćśśś. - Przytulił moją głowę do siebie.
- Że...
- Spokojnie. Opowiesz mi jak będziesz chciała i jak się uspokoisz, tak? - zapytał, a ja potrzęsłam głową. - Już cichutko. Jestem przy tobie.
- Byli tacy prawdziwi. Naprawdę uwierzyłam, że znów z nimi jestem.
- Są tutaj, słońce, mówiłaś.
- Już dziś nie zasnę. Poza tym... za kilka godzin... trzeba zacząć przygotowania do ślubu.
- To będzie wielki dzień. To będzie nasz dzień, tak? - Ujął mój podbródek między palce. Potrzęsłam głową. Kocham go.
Pocałował mnie czule w czoło i nie puścił.

*//*//*

    - No, wkładają tą suknię, młoda - nakazała Vanessa, a ja odwróciłam się do niej z pytającym spojrzeniem. Okej, jest moją druhną, ale coś chyba je się pomieszało w tej głowie. Poza tym, wygląda na to, że to Lottie i Lou pomagają mi bardziej jako druhny. No, ale nic, takie są teraz siostry.
- No a po co, jeśli możesz mi powiedzieć? Ślub dopiero za jakieś 4 godziny, mamy jeszcze czas, więc dlaczego...
- A dlatego, że chcemy, żebyś jeszcze raz ją przymierzyła, bo jeśli coś tam jest zniszczone, a mam nadzieję, że nie jest, będziemy mogły to jakoś wcześniej naprawić - odpowiedziała blondynka, a ja westchnęłam. Oby tego nie wykrakała. Ja naprawdę denerwuję się samym ślubem, a tego już bym nie wytrzymała.
- Dobrze, ale tylko na chwilę - zgodziłam się.
- Tylko na chwilę - powtórzyła po mnie Lou.
- Która mi z nią pomoże? - zapytałam, odwiązując pasek szlafroka. Zdjęłam nakrycie i zostałam w samej bieliźnie. Dobrze, że jesteśmy w mojej sypialni, a nie w salonie.


- Ja mogę - odezwała się Lottie, podnosząc się z łóżka.
    Obie poszłyśmy do garderoby, gdzie krok po kroku wszystko na mnie nakładałyśmy.
Ciasny, biały gorset, zapinany na małe guziczki, długa, śnieżna suknia do samej ziemi, zwisająca z mojego ramienia na grubym ramiączku. Górna część pokryta koronkami, a z tyłu tiulowy tren. Nie nakładałam rajstop, by ich nie porwać i od razu założyłam szpilki. Welon i biżuteria pozostały wciąż w pudełku.
- No i pięknie jest - powiedziała rozradowana Lottie. - Chodź, pokażesz się tym dwóm. - Złapała mnie za rękę i przeszłyśmy do sypialni.
- Aj! Summer, kochanie ty moje! Wyglądasz niesamowicie! - Vanessa wstała z łóżka na mój widok i obeszła dookoła mnie, a ja jeszcze się obróciłam delikatnie.
- Mówię ci, Louis to szczęściarz - powiedziała pełna podziwu Lou.
- I co, wszystko jest okej z suknią, prawda? - zapytałam lekko zaniepokojona.
- No w 100% okej - odparła Lou. - To upięcie z tyłu włosów będzie idealnie pasowało.
- I jeszcze pociągniemy eyelinerem po oczach, brązowe cienie i czerwona szminka i wszystko będzie świetnie. A właśnie, co to za tatuaż tam na twoich plecach, co? - zapytała Lottie z ciekawskim uśmiechem. - I nie udawaj, że nie ma żadnego, bo widziałam przed kilkoma minutami na własne oczy. Nic nam nie mówiłaś, dziewczyno. A widzę, że mały ten tatuaż nie jest.
- Słuchajcie, zrobiłam go w tym tygodniu i do tej pory tylko ja o nim wiedziałam - odpowiedziałam.
- Czyli, że Louis też nie...
- Tak, tak. - Pokiwałam głową, chcąc zamknąć im buzie.
- A co on oznacza? - zapytała Vanessa.
- Macie czas, więc się domyślajcie. - Wzruszyłam ramionami. Jak na zawołanie, ktoś zaczął pukać do drzwi. Naprawdę teraz?
- Summer? To ja, Louis. Możemy porozmawiać? - Usłyszeliśmy zza drzwi.
- Ale teraz? - zapytałam, zdejmując z nóg szpilki.
- Chciałbym. Zaraz już jadę - odpowiedział. No tak, zapomniałam, że przecież będzie szykował się u chłopaków. Tradycja tak nakazuje.
- Mam na sobie suknię. Chwileczkę, zaraz wyjdę - odpowiedziałam. Nic już więcej nie usłyszałam.
   Dziewczyny pomogły mi się w miarę szybko rozebrać z tej sukni, dzięki czemu już za chwilę rzucały w moją stronę szlafrok. Nałożyłam go na siebie i wyszłam na korytarz. Louis stał oparty o ścianę, jeszcze ubrany w luźne ciuchy i szeroko uśmiechał się w moją stronę. Popatrzył na mnie od głowy do stóp, dokładnie oglądając.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś wyszła do mnie już w sukni.
- Louis... - jęknęłam.
- Wiem, wiem, tradycja. Przecież wiesz, że żartuję. - Objął mnie w pasie i delikatnie pocałował. Po oderwaniu, oparł swoje czoło o moje.- Więc, chciałem pogadać...
- Czekaj, czekaj - zatrzymałam go. - Nic jeszcze nie mów. Chcę coś ci pokazać, bo potem będzie już to widać. Przez kilka dni przykrywały to ubrania, ale teraz chcę, abyś to zobaczył. - Odsłoniłam swoje ramię i odwróciłam się do niego tyłem, odrzucając włosy na przód, by mógł dobrze wszystko zobaczyć. - To niespodzianka dla ciebie,was...
- Zrobiłaś tatuaż? - zapytał, a ja potrząsnęłam głową. - RJL? Co to oznacza?
- Nie zgadniesz? - spytałam, z powrotem odwracając się do niego.
- To może być trochę trudne... Napisane jest dość dużymi, ozdobnymi literami. Do tego wykonany na łopatce, prawej. Powiedz, co oznaczają te litery?
- Rose, Jack, Louis. Pierwsze litery imion najważniejszych osób w moim życiu - odparłam.
- To... Możesz pokazać jeszcze raz? - poprosił, a ja spełniłam jego prośbę. - Jest przepiękny. - Dotknął palcami mojej skóry w miejscu, gdzie znajdował się tatuaż. - Naprawdę piękny. Bardzo bolało? - zapytał, a ja ponownie się do niego odwróciłam.
- Nie ważne czy bolało, czy nie. Było warto. - Uśmiechnęłam się szeroko. - O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Pamiętasz, gdy mówiłaś, że zawsze chciałaś polecieć na Teneryfę?
- Ale... Ale ja wspominałam o tym chyba tylko raz, podczas kolacji, na której mi się oświadczyłeś. Czekaj... Pamiętałeś? - zapytałam zaskoczona.
- Pamiętałem. - Wyjął z kieszeni białą kopertę. - Tu są dwa bilety na Teneryfę, zaraz po ślubie. Co ty na to?
- Boże, nie wierzę, że pamiętałeś. - Wpadłam mu w ramiona. - Jesteś najlepszy.
- Potraktuj to jako naszą noc poślubną, ale rozciągniętą na kilka dni.
- Ale co z dziećmi?
- To tylko tydzień. Moi rodzice zabiorą je do Doncaster. My odpoczniemy, a potem do nich wrócimy. To jak? Zgadzasz się na tą wycieczkę?
- Czy się zgadzam? Oczywiście, że tak! - krzyknęłam i znów byłam w jego ramionach. Lepiej w życiu nie mogłam wybrać.
- Wszystkiego najlepszego, mała - dodał. No tak, dziś też moje urodziny. Kończę 24 lata, bardzo szybko.
- Louis, co ty tu jeszcze robisz? - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Nialla.
- Właśnie schodziłem już na dół, ale musiałem jeszcze coś załatwić. - Popatrzył na mnie z uśmiechem.
- No właśnie widzę. - Zaśmiał się blondyn. To dziwne, bo tak naprawdę nie jest blondynem, jest farbowany, a i tak każdy go tak nazywa. To chyba po prostu przyzwyczajenie. - No już, stary. Żegnaj się szybko i jedziemy do mnie. Zobaczycie się dopiero za kilka godzin w kościele.
- Nie musisz dwa razy mi powtarzać. - Louis wpił się w moje usta. Włożył dłoń w moje włosy i czule całował, nawet nie próbując przestać. A ja jak zwykle, zapomniałam o otaczającym nas świecie.
- No już, już. W końcu to moja siostra. - Zaśmiał się Niall. - Nie przeginaj. Potem możecie robić co chcecie, ale nie na moich oczach - dodał, a my wybuchliśmy śmiechem. Mój brat jest o mnie zazdrosny?
- To są te bilety - pokazał mi kopertę i wręczył do rąk. - Schowaj w naszej sypialni, a po weselu ją zabierzemy i lecimy, tak?
- Tak.
- Cieszysz się?
- Jeszcze nie wiesz jak bardzo. - Szeroko się uśmiechnęłam. - Kocham cię.
- Kocham cię. Jesteś piękna - odpowiedział i przelotnie, ostatni raz mnie pocałował.
- No, chłopie. Sam się nie zawieziesz potem na ślub - narzekał Niall.
- No idę, idę. Pa. - Pomachał mi i zbiegł ze schodów.
- Nie jedziesz z nim? - zapytałam brata.
- Jadę.
- Ale potem wracasz - dodałam.
- Tak, wracam po ciebie. Ale przed ślubem muszę ci coś powiedzieć. Coś dość ważnego...
- Co takiego? - zaniepokoiłam się.
-  Miałem sen...
- Czekaj, nie kończ. Czy przypadkiem nie śnili ci się nasi rodzice? - zapytałam.
- Tak, skąd wiesz? Tobie też się śnili? - Szeroko otworzył oczy.
- Las, Irlandia, nasz dom, rozmawialiśmy o nas, o dzisiejszym dniu, o tym, że się stanie mnóstwo niesamowitych rzeczy. Mówili, że cały czas są przy nas i cały czas nas widzą, a potem znikli w świetle.
- Dokładnie to. - Pokiwał głową. - Sądzisz, że to mogło być prawdziwe, coś jak spotkanie? Bo jeśli tak to... to dużo zmienia...
- Sądzę, że są przy nas. Właśnie teraz. Rodzice nie okłamaliby nas.

*//*//*

   Czarna, długa limuzyna, przyozdobiona specjalnie na ten dzień,  a w jej wnętrzu ja, moje trzy druhny: Vanessa, Lottie, Lou oraz mój brat, który w tej chwili mocno ściska moją dłoń, bo wie, jak bardzo się denerwuję. To niezwykle ważny dzień i nic przy tym dziś nie jest łatwe. 
    Droga bardzo mi się dłuży, a moje obawy co do tego, co ma się wydarzyć, cały czas, coraz silniej wzrastają, doprowadzając do tego, że moje ręce zaczynają się pocić i lekko trząść. 
- Mała, denerwujesz się? Cała się trzęsiesz - odezwał się Niall, łapiąc mnie za moją drugą rękę. - Jezu, ty naprawdę się stresujesz - stwierdził. 
- A jeśli nie będzie go, gdy dojedziemy na miejsce? A jak w ostatniej chwili ucieknie spod ołtarza i mnie tam zostawi? Jeśli mnie zostawi i...
- Boże, jesteście tacy sami. Uspokój się. Najpierw duży wdech i wydech. Oddychaj głęboko - poinstruował mnie, a ja starałam się oddychać. - O właśnie tak, dobrze. Summer, Louis nie jest głupi. Nie ucieknie stamtąd, co więcej, on tam już jechał, gdy my mieliśmy wyjeżdżać. Wiem, bo chłopaki do mnie dzwonili. Poza tym, ma dla kogo to zrobić. Ma z tobą dwoje dzieci, mieszkacie razem i cholernie was kocha. Nie masz czego się bać. I wiesz co? Kiedy byłem jeszcze u nas w domu i pomagałem mu się przygotować to on mówił to samo, co mówiłaś przed chwilą ty. Też się boi, że to ty go tam zostawisz, odejdziesz i zabierzesz dzieci. Naprawdę, nie musisz się niczego obawiać.
- Naprawdę tak powiedział? - zapytałam, wstrzymując oddech.
- Przyrzekam. Jeśli on myśli dokładnie tak jak ty, mam w tym momencie pewność, że żadne z was stamtąd nie zbiegnie.
- Nikt tak jak ty nie mógłby sprawić, abym teraz nabrała pewności siebie.
- A wiesz dlaczego to robię? Bo jesteś moją siostrą, jedyną siostrą i powinniśmy się wspierać w takich chwilach jak ta, tu teraz. - Wskazał na kościół, przed którym właśnie się zatrzymaliśmy. - Więc jeśli to ty uciekniesz z tego kościoła to chyba sam, własnoręcznie cię zabiję. - Roześmiał się, a ja szeroko się uśmiechnęłam.
- Nie zamierzam tego robić, uwierz mi - odpowiedziałam, już trochę mniej zestresowana. Mój brat zawsze umie sprawić, abym poczuła się lepiej.
- W takim razie, teraz wyjdziesz tam i pokażesz wszystkim, że chcesz tylko tego - powiedział Niall, a ja potrząsnęłam głową.
    Otworzył drzwi od limuzyny, wyszedł, a potem pomógł mi wsiąść. Nikogo nie było na zewnątrz, wszyscy byli już w środku i cieszę się też, że paparazzo nie odkryli kiedy i gdzie odbywa się nasz ślub, bo dzięki temu, nie sprawią nam żadnych problemów. Nie chcemy, aby potem to pojawiło się w gazetach. To ma byś nasz dzień i ochroniarze specjalnie dla nas tego dopilnują. 
    Dziewczyny wyszły już z kwiatami i stanęły za nami. Popatrzyłam na kościół, w jego głąb i dostrzegłam mojego narzeczonego, stojącego przodem do ołtarza, a do jego ucha Harry coś jeszcze mówił. Loczek popatrzył na mnie i z daleka mrugnął. To wielki dzień.
- Jestem drużbą Louisa, ale zastępuję także naszego tatę i prowadzę cię do ołtarza. Jestem tez twoim bratem i chcę cię pobłogosławić na nowej drodze życia. Życzę ci wszystkiego dobrego i pamiętaj, że masz też mnie. - Przyłożył swoje czoło do mojego, a ja zamknęłam oczy i szeroko się uśmiechnęłam. Pocałował mnie w czoło i pogłaskał po policzku. - Już czas - szepnął i uśmiechnął się szeroko. Wzięłam go pod rękę, odetchnęłam głęboko i powoli zaczęliśmy iść w kierunku wejścia. Kocham tylko jego i robię to dla nas.


    Wraz z moim pierwszym krokiem postawionym w kościele, muzyka zaczęła grać, a Louis odwrócił się w naszą stronę. Rozpromieniony patrzył na mnie i już wiedziałam, że nie mam się czego obawiać. 
    Powoli szliśmy, a w tle grało "Hallelujah" w wykonaniu tak dobrze znanych mi teraz głosów... To nie jest możliwe...
- Niall, ta piosenka... - Odwróciłam głowę w jego stronę.
- Odnaleźliśmy nagranie naszych rodziców - odpowiedział mi cicho. - To dla ciebie - dodał. Odwróciłam głowę z powrotem w kierunku Louisa, byłam już tak blisko. A ta piosenka... miałam ochotę się rozpłakać ze wzruszenia. Nic nie może dziś już zniszczyć mi tego dnia.
   Dotarliśmy przed ołtarz, zatrzymaliśmy się, a ja nie spuszczałam wzroku z Louisa. Niall delikatnie odwrócił mnie do siebie i ponownie pocałował w czoło.
- Wszystkiego dobrego, siostrzyczko - szepnął do mnie i przekazał moją dłoń Louisowi. - Dbaj o nią - powiedział w jego kierunku i stanął na schodku, trochę dalej od księdza.
   Teraz, z Louisem szłam te kilka kolejnych kroków i oboje stanęliśmy przed księdzem. Za mną stały moje druhny, za Louisem Niall i chłopaki, a gdy rozejrzałam się po kościele, zobaczyłam w pierwszych rzędach nasze rodziny, mamę Louisa z naszymi dwoma aniołkami. Chcą mnie w swojej rodzinie, nie mam do tego obaw.
   Po pewnym czasie muzyka ucichła i wraz z jej końcem usłyszeliśmy pierwsze słowa księdza, wymawiane przez trzymany przez niego mikrofon.
- Zebraliśmy się tutaj, będąc świadkami tego, jak Summer i Louis zawrzą Święty związek małżeński i przyrzekną przed samym Panem Bogiem swoją dozgonną miłość. Ale przed tym, narzeczeni wygłoszą swoją przysięgę, którą sami przygotowali - mówił kapłan. Podano nam mikrofony i nie puszczając swoich dłoni, rozpoczęliśmy mówić.
- "Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.
- Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku.
- Nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu.
- Nie szuka swego, nie unosi się gniewem.
- Nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości.
- Lecz współweseli z prawdą. 
- Wszystko znosi.
- Wszystkiemu wierzy.
- We wszystkim pokłada nadzieje.
- Wszystko przetrzyma.
- Miłość nigdy nie ustaje"* - zakończyliśmy wspólnie. 
Nasze oczy cały czas patrzyły tylko na siebie. Prawie nie słyszeliśmy tego co mówi ksiądz, tak bardzo byliśmy zapatrzeni w siebie. Dopiero, gdy na białej poduszeczce Doris i Ernest przynieśli nasze obrączki, ocknęliśmy się. Wtedy zaczęło się coś równie magicznego.
- Czy Ty, Louisie, bierzesz sobie Summer za żonę, by być przy niej od tego dnia, na lepsze i na gorsze, z bogactwem lub z biedą, w chorobie i zdrowiu, by kochać i miłować aż śmierć Was nie rozdzieli? - zapytał uroczyście ksiądz.
- Tak, biorę - odpowiedział Louis, a mi kamień spadł z serca. Wziął z poduszeczki obrączkę i założył ją na palec mojej prawej ręki. Potem przyszła pora na mnie.
- Czy Ty, Summer, bierzesz sobie Louisa za męża, by być przy nim od tego dnia, na lepsze i na gorsze, z bogactwem lub z biedą, w chorobie i zdrowiu, by kochać i miłować aż śmierć Was nie rozdzieli?
- Tak, biorę, odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wzięłam do rąk drugą obrączkę i również wsunęłam ja na palec Louisowi.
- Ogłaszam Was mężem i żoną! Możesz pocałować Pannę Młodą - zwrócił się do Louisa w ostatnich słowach.
   Nim się obejrzałam, Louis porwał mnie w swoje ramiona i złożył niedługi, czuły pocałunek na moich ustach, nasz pierwszy jako mąż i żona. Wokoło rozległy się głośne oklaski.
   Oderwaliśmy się od siebie z lekkim śmiechem, wszyscy stali. Skierowaliśmy się do wyjścia z kościoła, gdzie zaczęła grać nam orkiestra. Czyli to już? Jesteśmy małżeństwem. Czekaliśmy na to dłużysz czas i w końcu do tego doszło. Jestem spełniona w każdym calu.



*//*//*

   Wesele trwa w najlepsze, każdy świetnie się bawi. Sala jest wypełniona po brzegi, a my z Louisem już po naszym pierwszym tańcu. Nie mogę uwierzyć, że już jest moim mężem. Tak długo wszystko przygotowywaliśmy, tak dużo poszło na to pieniędzy i nerwów i teraz wiem, że się opłacało. Jestem już na zawsze związana z mężczyzną mojego życia i nic tego nie zmieni.
- Jak się czuje moja żona? - zapytał Louis, dając wielki nacisk na swoje ostatnie słowo. Oboje będziemy się teraz wszędzie chwalić tym, że jesteśmy już małżeństwem. Nie ma opcji, by było inaczej.
- Dobrze, świetnie, a wręcz wyśmienicie - odpowiedziałam. - A mój mąż?
- Również doskonale, pani Tomlinson - zamruczał do mojego ucha. - Nasze dzieci chyba też, bo zasnęły i moja mama zabrała je do hotelu.
- Tak? Kiedy? I skąd o tym wiesz? - zapytałam delikatnie odsuwając się od niego, ale nie przestając z nim tańczyć.
- Kiedy ty rozmawiałaś z naszymi gośćmi - odparł.
- To dużo wyjaśnia...
- Tak, dużo... - przerwał, bo nagle usłyszeliśmy jakiś krzyk.
   Zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy w miejsce, gdzie ludzie zaczęli się odsuwać. Odsłonili nam widok i zobaczyliśmy coś co bardzo nas zaniepokoiło i zszokowało jednocześnie.
Na podłodze leżała nieprzytomna Vanessa, a obok niej klęczał Niall.
- Niall! Co się stało?! - Puściłam Louisa i podbiegłam do tej dwójki, rzucając się na podłogę przy Vanessie.
- Coś się z nią dzieje, zemdlała - mówił spanikowany. - Nowotwór może postępować szybciej niż myślimy, ona... ona może tego już nie przeżyć...
- Niech ktoś dzwoni po pogotowie! - krzyknęłam do tłumu wokół nas. Położyłam dłoń na policzku blondynki i rozpłakałam się. Poczułam jak Louis łapie mnie od tyłu. - Vanessa, obudź się. Nie możesz nam tego zrobić, proszę.

* cytat z Biblii ( 1 Kor 13,4-8)
______________________________________
Oczekujcie jeszcze dziś epilogu i drobnej niespodzianki, niebawem tu się pojawią. Jeszcze stąd nie uciekam, jeszcze chwila.
/Perriele rebel

sobota, 20 stycznia 2018

ROZDZIAŁ 28

"Słowa nie są potrzebne, nie. Sprawiasz, że jestem tym kim chcę, przenikasz mnie. (...) Musisz uwierzyć w nas, tego chcę. Nie zamierzam już walczyć z tym. (...) Uwierz sercu, gdy daje znak, już mnie masz. Pobudzasz moje serce co dnia."               -Sylwia Przybysz & Artur Sikorski




~Louis~

   Tak jak co dnia, śniłem o tym, co rzeczywistością nie było, a mogło być najwyżej marzeniem. Tak jak co dnia, co noc, spałem w naszym niesamowicie wygodnym i miękkim łóżku, z Summer u mojego boku. I zwykle dzieci nie budziły się, nie płakały, dawały nam spać nawet do 9 rano, a my wstawaliśmy zazwyczaj wypoczęci, co nie było takie normalne, bo dzieci wciąż są małe. Mają dopiero tylko 5 miesięcy. O ile rano wstawaliśmy wypoczęci, o tyle kładliśmy się zwykle bardzo zmęczeni, późno, o nienormalnych porach. Już od kilkunastu tygodni planujemy nasz ślub, a ostatnio stało się to jeszcze bardziej intensywne, biorąc pod uwagę, że do samego ślubu zostało niecałe 3 tygodnie. Chyba każde z nas tak samo się tym denerwuje. Czasem trudno nam to wszystko pogodzić z rodzicielstwem. Staramy się być najlepszymi rodzicami jakimi możemy i mam nadzieję, że nam to w większym stopniu wychodzi. 
   Dochodzi do tego jeszcze zespół. Oczywiście wznowiliśmy naszą działalność i staramy się, by teraz, ze względu na te wszystkie przygotowania, nie było to tak intensywne jak było od zawsze. Tym razem, o każdych sesjach, wywiadach, wizytach w radiu jesteśmy informowani z większym wyprzedzeniem. 
A jeśli chodzi o koncerty, są na razie tylko okazjonalnie. Sama trasa koncertowa rozpocznie się pod koniec roku. Do naszych kolejnych osiągnięć możemy teraz doczepić to, że wygraliśmy kolejne 5 nagród na dwóch międzynarodowych galach i następnych 7 w internetowych głosowaniach.
   Summer zrobiła badania i również wraca na scenę. I tak jak mi obiecała, będzie to dopiero po naszym ślubie, w drugiej połowie roku. Oboje będziemy pracować, ale nie zaniedbamy przy tym wychowania naszych dzieci i będziemy spędzać z nimi każdą wolną chwilę. Nie chcemy nawet zatrudniać opiekunki, bo biorąc pod uwagę, że Liam został ojcem, urodziła mu się córeczka i jego narzeczona również będzie z nami podróżowała. Dlatego, gdy nas nie będzie, obie, ona wraz z Summer, będą mogły na siebie wzajemnie liczyć i sobie pomagać. 
  Z ostatnich wydarzeń należy wymienić to, że Harry również za kilka miesięcy zostanie ojcem.
Nie ma co, nasz zespół chyba powoli się starzeje. Zostajemy rodzicami, a potem dopiero przychodzi czas na ślub. Tylko Niall, jak na razie zamienił tą kolejność i jak do tej pory tylko Vanessa nie jest w ciąży. 
   Jacob też przeżywa swój lepszy czas, bo jego dziewczyna przeprowadziła się dla niego tutaj, do Londynu, prosto ze Stanów. 
A mimo tak świetnego czasu jaki każdy z nas ma, wszyscy jesteśmy bardziej zabiegani niż mogłoby się wydawać. Najbardziej właściwie ja i Summer, bo ślub jest tuż tuż, a przygotowań jest od cholery. 
   I ja właśnie od tych przygotowań odpoczywałem na kilka godzin, dopóki coś nie walnęło mi, wydawać by się mogło, że zaraz obok głowy. 
Otworzyłem natychmiast oczy, bardziej przerażony niż zwykle. Zobaczyłem pochyloną obok komody postać Summer i od razu usiadłem, nie wiedząc co ona w tej chwili robi.
- Co ty robisz? - zapytałem, a ona się do mnie odwróciła. Odsłoniła mi tym leżąco na podłodze szufladę, wypełnioną różnymi papierami. - Przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam. Za mocno pociągnęłam za te rączki i szuflada wypadła mi z komody. Przepraszam, że cię obudziłam. 
- Nic ci się nie stało? Nie spadła ci na nogi? - zapytałem zaniepokojony.
-Nie, nic mi się nie stało. W porę odskoczyłam, na szczęście. Idź spać, jest jeszcze wcześnie - odpowiedziała. Wzięła w ręce szufladę i włożyła ją z powrotem do komody, a potem zaczęła wkładać do niej kartki, które przy upadku z niej wypadły. Przetarłem dłońmi twarz, patrząc na to wszystko. Co tu się dzieje to ja już nie mam pojęcia.
- Która jest godzina? - zapytałem nieco zachrypniętym głosem. Tak czy inaczej, mój głos z rana dodaje mi męskości, tak twierdzi Summer. No jakbym wcale nie był męski, no nie? I ten sarkazm...
- Trudne zadałeś mi pytanie. - Podniosła głowę i rozejrzała się za swoim telefonem, a gdy już go dopadła, wtedy mi odpowiedziała. - 4:48.
- Co ty chrzanisz? - Szeroko otworzyłem oczy. - Więc dlaczego ty już nie śpisz? - zapytałem, dokładnie jej się przyglądając. Była już nawet w całości ubrana, co naprawdę budziło we mnie spore zaskoczenie. 
- Tak jakoś wyszło. - Wzruszyła ramionami, nie przerywając zbierania papierów.
- Chwila, jak to: tak jakoś wyszło? Jest prawie 5 nad ranem, a ty już nie śpisz. Ile ty w ogóle spałaś?
- Nie wiem, nie liczyłam. 4 godziny?
- 4 godziny? Pogięło cię? - zapytałem oszołomiony. - Wstałaś o 3 nad ranem?
- Chyba... - odpowiedziała. Wstała z podłogi po schowaniu wszystkich naszych dokumentów, zabrała naszą książeczkę czekową, po czym zamknęła szufladę i oparła się swoim tyłkiem o komodę.
- Ale... obudziły cię dzieci czy może coś innego? - zapytałem, a ona pokręciła przecząco głową. - A więc co się stało? - Uniosłem brwi. Podeszła i usiadła obok mnie na łóżku.
- Słuchaj, nie wiem co się dzieje, ale po prostu się obudziłam. Nie chce mi się spać. Stwierdziłam, że nudzi mi się już to leżenie, więc wstałam. Posprzątałam trochę w pokoju dzieci, zrobiłam pranie.
- I ty tak sama z siebie wstałaś?
- No. Przecież mówię. Tym sposobem mam więcej czasu, by ogarnąć dom i resztę przygotowań. - Wyszczerzyła się w moim kierunku. 
- No, a po co ci ta książeczka czekowa? - zapytałem, wskazując na nieduży prostokąt w jej dłoniach.
- Odbieram dziś suknię, dobieram do niej buty, a potem biżuterię. Jeszcze dojdzie do tego odpowiednia bielizna i rajstopy. Czymś muszę zapłacić, nie? - Wyliczała mi wszystko na palcach, a moje oczy wciąż były szeroko otwarte. Gdzie w tym wszystkim znalazło się miejsce dla mnie?
- Hola, hola. Twoja suknia, buty, okej. A co w takim razie z moim garniturem?
- No, a tego to ja już nie wiem. Sam musisz do nich zadzwonić. To raczej nie mój garnitur, kochaniutki. - Poklepała mnie po policzku.
- Kurde, pójdę do ślubu bez garnituru. - Odetchnąłem głęboko. - Gubię się już w tych wszystkich przygotowaniach. A tak w ogóle to po co ci ta książeczka teraz skoro jedziesz po suknię później?
- A nie wiem. Przypomniało mi się jakoś o tym. Schowam od razu do torebki. A wiesz co? Trzeba jeszcze pojechać obejrzeć salę na wesele.
- Kurdeee!! - Wziąłem najbliżej leżącą poduszkę i krzyknąłem w nią.
- Już się wyżyłeś, kotku? - zapytała Summer, gdy zdjąłem sobie poduszkę z twarzy. Spojrzałem na  nią ponuro.
- Tak - mruknąłem.
- No to wieczorem pojedziemy ją zobaczyć, a Vanessa i Niall zostaną z dzieciakami, okej? - zaproponowała, kiedy wstałem z łóżka.
- Jezu, dobra - westchnąłem i przeczesałem dłonią włosy.
- Jesteś o to zły? - zapytała cicho, a ja zmarszczyłem czoło i na nią spojrzałem. 
- Co? Nie. Po prostu jest tyle rzeczy do zrobienia, że nie wyrabiam się  powoli co już ustaliliśmy, a co trzeba jeszcze zrobić. 
- No to jutro przychodzi organizatorka ślubu. Moje druhny muszą odebrać sukienki, tak samo buty, a twój drużba per Niall, garnitur.
- Boże, nie dobijaj mnie bardziej. - Złapałem się za włosy.
- Przecież musimy jeszcze pojechać i sprawdzić czy smak tortu będzie dobry - dodała i również wstała.
- Ugh! Jeszcze te twoje kwiaty trzeba zamówić, żeby były na czas.
- Ale obrączki trzeba odebrać... - dopowiedziała cicho, a ja spojrzałem na nią. Ręce mi już opadają. Tego wszystkiego jest za dużo.
- Weź mi to po prostu spisz na kartce, okej? Nie licz na to, że zapamiętam tyle rzeczy. - Wszedłem do garderoby, a ona poszła za mną.
- Ale... a jeszcze mój wieczór panieński, a twój kawalerski?
- O kurwa... - Walnąłem dłonią w czoło. - Zapomniałem. - Wziąłem z wieszaka bluzkę.
- I co mamy z tym zrobić?
- Nie wiem, Summer. Na razie nie mam głowy do tego, żeby o tym myśleć. Jest za wcześnie. Idę się myć.
- Nie idziesz spać?
- No przecież mówię, że nie - mruknąłem. Zabrałem wszystkie ubrania i wyszedłem z garderoby, i kierowałem się do łazienki, a ona cały czas dreptała za mną.
- To w takim razie co ja mam zrobić?
- Zrób śniadanie - powiedziałem wchodząc do łazienki.
- Ale...
- No co?
- Kto odbierze te obrączki?
- No przecież mówiłem, że pojadę. Ale nie pojadę tam o 5 rano. I muszę się ogarnąć.
- Dobra - westchnęła. - Zrobię omlety. - Przewróciła oczami. I to mi pasuje.


*//*//*

   Odhaczyłem kolejne osoby na liście, które potwierdziły przyjście na nasz ślub i zabrałem się za kolejne odpowiedzi. Nie sądziłem, że będzie tego aż tyle, a przede mną prawdopodobnie połowa tego. Na naszym zaproszeniu ślubnym zostało dopisane, by potwierdzić swoje przyjście, pisząc bądź dzwoniąc na numer mój lub Summer, które również zostały podane. Zwykle, tak się robi i cieszę się, że większość wybrała pisanie wiadomości, bo gdyby każdy miał tak do mnie dzwonić to chyba już nie bardzo bym się wyrabiał. Kolejna część tych sms-ów zapewne jest na telefonie Summer. To znaczy, nie ma tu nie wiadomo ile osób, może około 100, moja rodzina jest naprawdę ogromna, a chcieliśmy też zaprosić naszych przyjaciół, więc wyszło jak wyszło. Zdaję sobie sprawę, że Summer nie ma dużej rodziny, rozmawialiśmy o tym, proponowałem nawet, żebyśmy nie zapraszali części moich dalszych krewnych, bo nie chciałem sprawiać jej jakiejś większej przykrości, ale ona powiedziała, że jej to w ogóle nie przeszkadza.
Dlatego też ślęczę teraz nad tym telefonem.
   Dzieci śpią w łóżeczku turystycznym, które postawiliśmy tutaj w salonie. Siedzę obok nich i nad wszystkim mam kontrolę. Zdążyłem już też pozaznaczać na jeszcze innej liście co już przygotowaliśmy do ślubu.
   Summer właśnie pojechała odebrać suknię i dokupić te inne duperele, a ja zostałem sam z moimi maluchami. Są grzeczne, nie przeszkadzają, więc radzę sobie sam. Chciałem zabrać je nawet do ogrodu lub chociaż na taras. Po pewnym jednak czasie stwierdziłem, że w Londynie w kwietniu jest jeszcze trochę za chłodno na to, żeby mogły przez kilka minut poleżeć w wózku na zewnątrz. Za bardzo boję się tego, że zachorują, aby to zrobić. Dodatkowo, Summer zapewne po tym własnoręcznie by mnie zabiła, ale co tam. Poczekamy jeszcze ten miesiąc.
   Boże, te wszystkie nazwiska zaczynają już mi się plątać. Siadłem do tego, bo mam czas. No i w końcu trzeba to zrobić, ponieważ restauracja wciąż nie wie, ile miejsc ma szykować, a ślub i wesele już za chwilę. Jeśli w ogóle ktoś tego nie zrobi, przygotują za dużo miejsc, nie licząc tego jak bardzo się wkurzą i to nie będzie świętowanie, tylko jakaś ogromna awantura z setką świadków u boku. Wolałbym tego uniknąć za wszelką cenę.
   Do tego mój wieczór kawalerski i wieczór panieński mojej narzeczonej. Odbędą się tydzień przed ślubem i w tym samym dniu. Dziećmi wtedy mają zająć się moi rodzice i jestem im za to bardzo wdzięczny. Ten wieczór będzie ostatnim takim porywem jako kawaler. Oczywiście, nie wiem co zaplanowali dla mnie chłopaki. Jeśli zamówili jakieś striptizerki, ja automatycznie odpadam. Wiem, że jeśli jest wieczór kawalerski to jest to często jego podstawa, ale ja nie zamierzam dotknąć ich nawet palcem. Możemy poszaleć, trochę pobalować i wypić coś mocniejszego, ale inne kobiety, oprócz Summer nie wchodzą w grę. Jeśli do czegoś by przypadkiem po pijaku  doszło, nie umiałbym potem ani Summer, ani dzieciom spojrzeć w oczy. Ja już mam swoją rodzinę.
   Nie zmienia to tego, że pewnie wrócę wtedy do domu kompletnie zalany w trupa, ale właściwie to oczekuję tego. Czasem potrzeba mocno się upić i zacząć coś nowego, jakąś nową erę. Jak dzieci się urodziły, chłopaki kilka dni później naprawdę nieźle mnie upili. Dokładnie to zapoczątkowało nasz nowy etap. Trzeba było czymś to uczcić, przypieczętować.
   Akurat, gdy miałem postawić kolejnego plusa przy chyba już ostatniej osobie, jedno z maluchów zaczęło płakać. Spojrzałem na zegarek w rogu telefonu. Spały dwie godziny od wyjścia Summer, więc to nie mało. Skoro jedno się obudziło, drugie zaraz też się obudzi, jeśli jeszcze tego nie zrobiło.
Zaznaczyłem tego ostatniego plusa, a potem włożyłem kartkę do pierwszej koszulki w segregatorze i odłożyłem go na stolik stojący przed kanapą.
Wstałem z sofy i podszedłem do łóżeczka. Tym razem obudziła się Rose i znając ją, jeżeli nie przestanie płakać, od razu obudzi Jack'a. Schyliłem się i wziąłem ją na ręce. Jak zawsze, tylko trochę się uspokoiła i to tylko na chwilę.
- Pewnie jesteś głodna, malutka, co? - Pocałowałem ją w czoło i spojrzałem ponownie na Jack'a. Jeszcze spał, to dobrze. Mam kilka dodatkowych minut na ogarnięcie kilku rzeczy. - Idziemy zjeść, tak? Mamy nie ma, ale mleczko jest. - Przeszedłem do kuchni. Od razu włączyłem na mleko wodę, która była już w czajniku. Wyjmowałem z szafki kolejno: butelki, mleko w proszku i smoczki do butelek, a Rose, obserwując co robię, przestała już całkiem płakać. To jest druga mamusia. Bardzo lubi patrzeć, gdy ktoś coś dla niej robi. Taka moja księżniczka. Ja, można powiedzieć, że jestem jej służącym. Bardzo ją kocham i nie oddałbym ani jej, ani Jack'a za nic na świecie.
   Podszedłem do okna i wyjrzałem przez nie. Za chwilę pojawił się taki nasz malutki skrzydlaty przyjaciel, którego widujemy codziennie, gdy jesteśmy w kuchni.
- Zobacz, Rose. Przyleciał ptaszek. - Wskazałem malutkiej tycie zwierzątko. - Jak my go nazwaliśmy? Rico, tak? - mówiłem do niej, a ona patrzyła zainteresowana na zwierzątko, które się nam przyglądało i kręciło główką. Dzieci tak bardzo ciekawi świat, choć jeszcze tak dobrze nie widzą.
   Uśmiechnąłem się i wróciłem do płyty indukcyjnej, i wyłączyłem ją. Zdaję sobie z tego sprawę, że woda jeszcze się nie zagotowała w całości, ale nie chcę, by była za gorąca i poparzyła maluchy. Wtedy naprawdę może coś poważnego im się stać.
Postawiłem jedną butelkę do zlewu, a potem sięgnąłem po czajnik i ostrożnie, by nie dotknąć nim Rose, wlałem wodę do naczynia. Dobre jest to, że gdy trzymam ją na rękach, kiedy coś robię, nie wierci się tak bardzo jak Jack i nie muszę się martwić, że mogę jej przez przypadek zrobić czymś krzywdę.
Sięgnąłem po pudełko ze sproszkowanym mlekiem i zręcznym ruchem jednej ręki od razu otworzyłem. Sięgnąłem po łyżeczkę, zanurzyłem w białym proszku i wsypałem kilka takich porcji do ciepłej wody. Zakręciłem butelkę wraz ze smoczkiem i potrząsłem nią, a potem wylałem odrobinę na swoją dłoń, by sprawdzić czy mleko nie jest za gorące. Dobra, jest w porządku. Drugą butelkę przygotuję, kiedy obudzi się Jack.
   Poprawiłem małą na rękach i przystąpiłem do jej karmienia, a ona od razu zaczęła łapczywie pić. Niekiedy może zjeść tak dużo, że zastanawiam się czy to czasem, dla niej nie jest za dużo.
- No i co? Dobre, prawda? - zapytałem córeczkę. Wiem, że mi nie odpowie, ale dzieci lubią, gdy się do nich mówi, więc my tak postępujemy. Poza tym, nie da się do nich nie mówić. To jakoś tak samoistnie z nas wychodzi.
   Usłyszałem dźwięk otwierania się bramy i wyjrzałem przez okno. Na podjazd wjechało czarne auto Summer. Doskonale pamiętam, gdy 2 lata temu na jej urodziny i w dzień, gdy jej się oświadczałem, sprowadziłem je prosto z Los Angeles dla niej. Ma już ten samochód kilka lat, ale twierdzi, że nie chce go na razie sprzedawać i nie chce bym kupował jej jakiś nowy. Mimo to, to auto naprawdę świetnie się trzyma, jest wygodne i nie ma prawie żadnych śladów użytkowania. Ale jak w końcu zacznie jej szwankować, nie ma szans, kupuję jej nowe. Nie będzie jeździć zepsutym, bo jeszcze spowoduje wypadek. Ja nawet nie wiem jak ona 4 miesiące temu siadła pierwszy raz po takim czasie za kółko. Nie jeździła niemal przez całą ciążę, a mimo to, nie zapomniała prawie w ogóle jak się jeździ. Cud, nie dziewczyna.
   Wyszedłem z kuchni i przeniosłem się z powrotem na kanapę w salonie. Po chwili, tak jak się spodziewałem, przyszła Summer. W swoich rękach niosła ogromne srebrne pudło i kilka papierowych toreb.
- Cześć, wróciłam - powiedziała, stawiając pudełko na stoliku. Torby ustawiła na podłodze, a kluczyki rzuciła na stół. Pocałowała mnie przelotnie w usta, a potem w  czoło Rose, która wciąż jadła i opadła wyczerpana na fotel, zrzucając z nóg beżowe szpilki.
- Hej. Gdzie Vanessa? Nie miałaś z nią jechać? - zapytałem, unosząc brwi.
- Miałam i byłam z nią, ale podrzuciłam ją do domu. Nicol na nią czekała. Jak tam minął wam czas?
- Dobrze. Dzieci prawie cały czas spały, Rose dopiero wstała, a ja robiłem korektę naszej listy gości.
- Dużo osób nie przyjdzie?
- Nie sądzę. Prawie wszyscy, którzy pisali na mój numer, potwierdzili przybycie.
- Wow... Nie sądziłam, że tak będzie. Myślałam, że trochę osób nie będzie mogło przyjść. Skoro tak, to potem odznaczę nazwiska, które są na moim telefonie - odpowiedziała. Usiadła wygodniej i patrzyła wciąż na nas.
- Pojedziemy pod wieczór zobaczyć tą salę i od razu damy listę gości, okej? - zapytałem, zabierając od Rose butelkę. Mówiłem, że dużo je. Naprawdę szybko to pochłonęła jak na tak małą istotkę.
- Jasne. - Pokiwała głową szatynka. - Tylko dzień przed ślubem też będzie trzeba pojechać i zobaczyć jak to wszystko wygląda z dekoracjami. Jutro przyjedzie organizatorka to zamówimy kwiaty.
- A ja w końcu odbiorę z Niallem garnitur - dodałem. Wstałem i ułożyłem córeczkę w łóżeczku, znów zasnęła. Po posiłku czas na kolejną drzemkę. Wszystkie dzieci tak mają. -Właśnie, jak było na twoich zakupach? - zapytałem, opierając się o mebel.
- W porządku, ale nawet zakupy potrafią wykończyć człowieka - odparła.
- Woah. I mówisz to ty? Nie wierzę. - Zaśmiałem się, a ona z uśmiechem przewróciła oczami. - Pokażesz mi suknię? - wypaliłem, a ona otworzyła szeroko oczy i zerwała się z fotela, dopadając pudełka.
- O nie, nie nie! Chcesz, żeby dopadł mnie pech? Nie ma mowy. Zobaczysz dopiero na ślubie. -Przycisnęła pudełko do siebie.
- A chociaż dzień przed ślubem? Chciałbym zobaczyć w czym moja narzeczona będzie szła ze mną do ołtarza.
- Wiem, że chciałbyś, ale nie. - Zaczęła się cofać do tyłu, co tak bardzo mnie rozbawiło. - Nie myśl sobie, że schowam to w naszej garderobie, żebyś mógł to w każdej chwili zobaczyć. Nie wiesz, gdzie schowałam welon mojej mamy to tego też nie znajdziesz. - Wróciła z pudełkiem na poprzednie miejsce. Myślałem, że jednak ma zamiar je tu zostawić, ale ona zamiast tego wzięła jeszcze wszystkie papierowe torby i szła tyłem w kierunku schodów. - A najlepiej zapomnij, że cokolwiek tu było. Ty nic nie widziałeś i o niczym nie wiesz - ostrzegła mnie. Pokręciłem z rozbawieniem głową.
- A tobie podoba się przynajmniej?
- Bardzo. - Szeroko się uśmiechnęła.
- Cieszy mnie to - odpowiedziałem i się uśmiechnąłem.
    Zatrzymała się i westchnęła, przez chwilę nic nie mówiła, co bardzo zaczęło mnie ciekawić.
- Louis, nie wydajemy na ten cały ślub i wesele za dużo pieniędzy? Wiem ile mamy zer na koncie, ale mimo to... Przecież to też twoje pieniądze.
- Zapłacę za wszystko co sprawi, że będziesz szczęśliwa i nie będę tego żałował. Nigdy nie szczędziłem na ciebie pieniędzy i w dalszym ciągu nie mam zamiaru tego robić - odpowiedziałem.
- Mówiłam ci już to wiele razy, ale... Jesteś facetem ze snów. Każda kobieta pozazdrościłaby takiego. Kocham cię.
- A ja kocham ciebie - odparłem. Chwilę pomilczeliśmy, a potem ona się odezwała.
- Pójdę w końcu to schować, zaraz wrócę. Tylko mnie nie śledź - ostrzegła.
- Nie mam zamiaru. - Pokręciłem głową z uśmiechem. Summer znikła, a ja jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w miejsce, w którym stała, utwierdzając się w dalszym przekonaniu, że mam cudowną narzeczoną.
   Moje rozmyślenia przerwał płacz. Przeniosłem swój wzrok i spojrzałem do środka łóżeczka. Jakie moje zaskoczenie było wielkie, gdy zobaczyłem, że Jack próbuje już siadać. I o dziwo, dobrze mu to szło. Nawet bardzo dobrze.
- Synu, nie strasz tak ojca, bo zawału dostanie. Już się rwiesz do siadania, hmm? Chodź, pójdziemy coś zjeść. - Pochyliłem się i wziąłem go na ręce. To jest takie urocze, że śpią bardzo często w jednym łóżeczku i jeszcze nie zrobiły sobie krzywdy. Odróżniamy je tylko po ubrankach. Gdyby miały je identyczne, mogłoby być kiepsko. Wciąż jest dla mnie trudne do uwierzenia, że w wieku 26 lat, mam już dwoje dzieci.

*//*//*

   Cicho, na palcach, wyszedłem z pokoiku dzieci. W końcu udało się i zasnęły. Nie spały odkąd wróciła Summer. Jasne, na początku Rose zasnęła, ale, gdy wróciłem po 5 minutach z kuchni, by nakarmić Jack'a ona znów się obudziła. Cały czas płakała, bo bolał ją brzuszek i Jack też przez to nie mógł spać. Próbowaliśmy uspokoić je na różne sposoby, tak jak zwykle, ale tym razem słabo to wychodziło. Z drugiej jednak strony, cieszę się, że to tylko brzuch, nic gorszego, bo nie wiem jakbyśmy sobie poradzili.
   Jak widać na naszym przykładzie, rodzicielstwo to tak łatwa sprawa nie jest, a ojcostwo w moim wykonaniu to już w ogóle. Staram się jak mogę, mam nadzieję, że mi to wychodzi. Jednakże, nie wiedziałem, że zejdzie nam z tym wszystkim aż do wieczora. Nie odczuliśmy, jak bardzo szybko leciał czas. On po prostu płynął i płynął non stop w niezwykłym tempie.
   Wszedłem do sypialni i od razu dostrzegłem rozwaloną na całym łóżku Summer, leżącą na brzuchu. Uśmiechnąłem się zmęczony, patrząc na nią. Podszedłem i usiadłem obok jej głowy. Wyciągnąłem rękę i włożyłem ją w jej włosy, lekko przeczesując, a ona cicho zamruczała.
- Jestem padnięta. To już dla mnie może być koniec dnia - wymamrotała.
- Ja wiem, ale pamiętasz? Mieliśmy pojechać obejrzeć tą salę - powiedziałem do jej ucha, delikatnie je całując.
- Ugh... A co jak dziś już nie dam rady?
- A to ja mam dla ciebie dość przyjemną propozycję - odpowiedziałem, a ona natychmiast podniosła głowę. Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.
- Jaką propozycję? - zapytała lekko ochrypniętym głosem.
- Jeśli nie jesteś bardzo zmęczona moglibyśmy pojechać do siłowni. Mówiłaś w tym tygodniu, że chętnie byś poćwiczyła.
- Nie musimy przecież nigdzie jechać, mamy w domu siłownię.
- Ale nie chciałabyś się na chwilę wyrwać z domu i naprawdę się odstresować? Moglibyśmy na przykład... gdzieś uciec... sami... - Krążyłem palcami po jej ciele, próbując zachęcić ją do swojej propozycji.
- Mów dalej. - Uśmiechnęła się zaciekawiona.
- Mój plan byłby taki, że... zadzwoniłbym po Nialla i Vanessę. - Zacząłem składać na jej szyi pocałunki, a ona pomrukiwała.
- Yhm, tak?
- Żeby posiedzieli z dziećmi. Pojechalibyśmy szybko do tej restauracji, a potem wymknęlibyśmy się jeszcze do siłowni. Mógłbym poprosić, by dali nam salkę tylko dla naszej dwójki, bez żadnych kamer. A potem, gdy będzie już późno...
- No?
- Wrócilibyśmy do domu, wzięlibyśmy wspólny prysznic albo nawet kąpiel. Jeśliby się udało, romantyczną kąpiel i kto wie do czego mogłoby dojść później... Trochę wina, romantyczna muzyka, twoja koronkowa bielizna... Ty i ja, pierwszy nasz taki wieczór od dawna.
- Przekonałeś mnie. Dlaczego więc, jeszcze nie zadzwoniłeś do mojego brata?
- Bo nie wiedziałem czy ci się spodoba.
- To źle myślałeś. - Puknęła mnie palcem wskazującym w nos.
- Dajmy im pół godziny. Potem... trochę odpoczniemy. - Mrugnął do mnie.
- Na co jeszcze czekasz? Dzwoń do niego.
- To zapakuj nasze torby na siłownię.
- Się robi. - Wyskoczyła z łóżka i wyszła do garderoby.
   Wyciągnąłem z kieszeni telefon i szybko wybrałem numer Horana.
- Co tam, Louis? - Usłyszałem jego głos po drugiej stronie.
- Niall? Bądź tak dobrym wujkiem i mi pomóż.
- A co? Dzieci już cię zmęczyły? - Zaśmiał się.
- Nie. Musimy pojechać z Summer zobaczyć salę na wesele no i... i musimy jeszcze pojechać w pewne miejsce coś załatwić.
- Hmm, pewne miejsce... Jakie? - zapytał zainteresowany. On musi wszystko wiedzieć?
- Przyjedziecie czy muszę dzwonić do kogoś innego?
- No już jedziemy, spokojnie.
- Super, czekam.
- Ale należy się 250$ za godzinę. - Zaśmiał się.
- Kurwa, chciałbyś.
________________________________________
WIELKA, WIELKA UWAGA!
To jest właśnie rozdział PRZEDOSTATNI. Za dwa tygodnie pojawi się rozdział ostatni i wraz z nim ostateczny epilog oraz mała niespodzianka, przy której zapewne zjem trochę nerwów przy jej wykonywaniu.
Żegnam się powoli z historią Summer i Louisa, własnie piszę ostatnie rzeczy i wprowadzam kilka poprawek.
Jednakże, mam nadzieję, że opowiadanie się podoba.
To nie jest mój koniec na bloggerze, o nie, nie, nie. Na pewno nie. Niedługo, zapewne po moich feriach, zaczynam następne FanFiction i mam nadzieję, że również będziecie towarzyszyć mi na kolejnym blogu. Oczywiście wcześniej dodam tu linka jak już zacznę je publikować.
Mam też powód do dumy, otóż moja nauczycielka polskiego pochwaliła mnie przy całej klasie, że używam świetnych słów i dobrze ubieram myśli w słowa, a także kazała mi pisać dalej i nie przestawać. Właśnie jej opinia bardzo mnie motywuje. W końcu jest panią profesor, powinna znać się na tym. To jaką opinię wyraziła o moich wszelakich wypowiedziach (i teraz wciąż to robi) bardzo mnie ucieszyło i wiem, że ona nie kłamie, więc z pewnością będę kontynuowała moje pisanie i będę dalej się rozwijać, bez względu na to, ile osób to czyta i jakie mam statystyki na blogu.
Na dziś to tyle, widzimy się za 2 tygodnie w ostatnich słowach tej historii.
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZA WSZYSTKO!
/Perriele rebel

sobota, 6 stycznia 2018

ROZDZIAŁ 27

"Gdy dziecko rodzi się, wchodzi w ten świat, pomysłu nie ma kim zostanie, gdzie je rzuci los. To nie sekunda, to kilka sekund, by być, swoją drogę już znać - warto czekać".                  -Varius Manx




~Louis~

   Moje życie stało się o wiele lepsze, gdy na świat przyszły moje dwie ukochane istotki i teraz jestem prawie pewien, że już nic nam nie zagraża.
Chłopczyk i niewiele mniejsza od niego dziewczynka. Sprawiając nam niespodziankę, na świat przyszła nasza córeczka i nasz synek. To najpiękniejsze dzieciątka jakie kiedykolwiek  widziałem. Wiem, że każdy rodzic mówi tak o swoim potomstwie, ale tak już jest. Dla każdego rodzica najwspanialszym dzieckiem jest ich dziecko. W naszym wypadku też tak jest.
   W tym momencie jest chyba około północy. Poród skończył się jakieś 3 godziny temu, a trwał niecałe 2, ku mojemu zaskoczeniu. Myślałem, że trwało to krócej, ale jak widać, to emocje wzięły nad wszystkim górę i czas biegł o wiele szybciej niż mogło się wydawać. Nasz synek urodził się po ponad godzinie, nie tak jak myślałem, że było to kilkanaście minut. Gwoli ścisłości, była to godzina 20:34. Natomiast malutka przyszła na świat troszeczkę później, bo o 20:47. Oboje są dla mnie i dla Summer ósmymi cudami świata. Ku naszej radości, poród przebiegł pomyślnie, bez żadnych większych komplikacji i z moimi trzema aniołkami wszystko jest w porządku. Trzema, bo wliczam w to również moją narzeczoną. Jak na razie, jedynym skutkiem tego wszystkiego jest tylko jej ogromne zmęczenie. Jeszcze nigdy wcześniej nie musiała użyć tak dużej siły i podziwiam ją za to, że nie poddała się w trakcie i dała z siebie wszystko, by teraz nasze maluszki były tu wraz z nami.
   Teraz cała trójka śpi, odpoczywa, a ja czuwam przy nich z niewielką lampą świecącą w tle. Nie ruszyłem się jeszcze stąd i chyba do samego rana nie mam żadnego zamiaru, nie czuję nawet głodu. Całym moim umysłem rządzą teraz wrażenia: podekscytowanie, radość i nawet wzruszenie. Gdy Summer zasnęła, popłakałem się z radości, szczerze. Byłem wzruszony tym, że wszystko z nimi w porządku, że żyją, że są bezpieczni, a ja jestem w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W końcu zostałem ojcem. Ale ona nie musi wiedzieć, że płakałem, to może być moja tajemnica. Nawet jeśli wcale nie pokazuje tego, że jestem słaby. Bo nie jestem, to tylko wzruszenie.
   Z tym, która jest godzina to tak tylko obstawiałem, podejrzewam, że taka jest, ale pewności to ja nie mam. Po prostu czuję, że jest ta godzina, ponieważ jest strasznie cicho, na korytarzu prawie nikogo już nie ma i tylko świecą światła. Kiedy ostatnio patrzyłem na zegarek był 22:30, więc teraz na pewno jest znacznie później.
   Nasze bliźniaki ułożyli w jednym łóżeczku. Rozpoznaję je tylko dzięki temu, że jedno z nich ma różową czapeczkę, a drugie niebieską. Są takie drobne, takie malutkie, że gdy biorę je na ręce, boję się, że mogę przypadkiem coś im zrobić. Jednak lekarz mówi, że wszystko z nimi dobrze, a ja temu ufam.
Cały czas jestem przy tym malutkim łóżeczku i nie spuszczam wzroku z tych dzieciątek, co chwilę dotykam ich małych rączek, główek. Nigdy wiele nie pragnąłem w całym moim życiu, a teraz? Teraz mam piękną narzeczoną, z którą niedługo biorę ślub, niesamowite dzieci i dobrze prosperującą karierę. Właśnie, moja kariera.
   Chłopaki po moim postrzeleniu, zawiesili na jakiś czas naszą działalność. Nie było mnie wtedy z nimi, byłem w śpiączce, więc zespół nie mógł funkcjonować, gdy jeden z jego członków był niedysponowany, a wręcz znajdował się na granicy swojego życia. Taka prawda, tak było, nie oszukujmy się. Wszystkie występy promujące nasz album zostały odwołane, tak jak i wszelkie wywiady czy sesje zdjęciowe. Album, który początkowo miał zostać wydany jeszcze w tym roku, w tym miesiącu. Ale ponownie wszystko razem przedyskutowaliśmy i uzgodniliśmy, i doszliśmy do takiego wniosku, że po wszystkich wydarzeniach lepiej będzie, gdy przesuniemy jego premierę na styczeń, by jakoś w miarę normalnie to wszystko się odbyło. Ja miałem dojść do siebie po pobycie w szpitalu i po operacji, a kilka kolejnych tygodni miało być przeznaczonych na poród Summer, opiekę nad naszymi maleństwami i pierwszymi wrażeniami po ich narodzinach. A Niall miał przeznaczyć ten czas na opiekę nad Vanessą, pogorszyło się jej, ale wydaje nam się, że po chemioterapii jednak jest lepiej, a nie gorzej i naprawdę to dobrze widać.
   Kiedy już wrócimy do naszego rutynowego życia, wszystko w miarę się uspokoi, mamy zamiar wznowić to wszystko i wrócić do śpiewania. Miesiąc powinien nam na to wszystko wystarczyć. Jeśli nie, odrobinę to przedłużymy, ale nie za dużo.
   Wyjąłem z kieszeni spodni telefon i zerknąłem na wyświetlacz. 23:51. No to dobrze zgadywałem. Wybrałem ikonkę aparatu w menu, wstałem po cichu z krzesła i ustawiłem się nad łóżeczkiem. Zrobiłem kilka zdjęć naszym maluszkom i z powrotem usiadłem. Wszedłem w wiadomości, ale nim coś zrobiłem, zobaczyłem, że mój synek słodko się ziewa i delikatnie się przeciąga, uderzając leciutko swoją siostrzyczkę, która jeszcze głęboko spała obok. Chyba właśnie dla takich chwil czekałem niecierpliwie na ich narodziny i zostanie ojcem.
Wyciągnąłem rękę w ich kierunku i delikatnie zdjąłem z jej malutkiej główki rączkę jej braciszka. Szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy tak na nich patrzyłem. Mała podobizna Summer i mała podobizna mnie. Czego mogę chcieć więcej? Mam wszystko. Brakuje tylko naszego długo oczekiwanego ślubu, ale to szybko się zmieni.
   Jedną ręką wciąż trzymałem rączkę mojego maluszka, a drugą pisałem wiadomość do Nialla. Mam przeczucie, że oni pewnie też jeszcze nie śpią. Wybrałem najładniejsze zdjęcie jakie przed chwilą zrobiłem, a potem wraz z niedługą wiadomością wysłałem do Nialla. Wiem, że na pewno pokaże to zdjęcie wszystkim, o to nie muszę się już martwić.


"Chłopczyk i dziewczynka. Rose Vanessa i Jack Niall, na cześć cioci i wujka. Wszyscy są cali i zdrowi, a teraz wraz z mamą odpoczywają po męczącym wieczorze. Ściskamy mocno i życzymy dobrej nocy. Jak tylko wrócimy do domu, oblejemy to jak faceci."

   Schowałem telefon z powrotem i patrzyłem jak mój synek otwiera oczy. Ponownie wstałem, nachyliłem się nad łóżeczkiem i wziąłem Jack'a na ręce. Jest taki malutki, wciąż nie mogę w to uwierzyć.
- Cześć mały - powiedziałem cicho i pocałowałem go w czoło. - Jak ci się spało, wojowniku, hmm? Chciałeś obudzić siostrę, co? Chyba troszeczkę ci się nie udało - mówiłem do niego, a on mi się przyglądał swoimi dużymi oczkami. Mlasnął w odpowiedzi na moje słowa, a ja cicho się zaśmiałem. - Chyba jest dużym śpiochem, tak jak wasza mama. Nic jej nie obudzi.
- Słyszałam.
Doszedł mnie łagodny głos mojej narzeczonej, więc z rozbawieniem na twarzy odwróciłem się w jej kierunku. Patrzyła na nas wciąż trochę zmęczona, ale na jej twarzy wymalowany był uśmiech, a w oczach tańczyły ogniki szczęścia.
- Witaj śpiochu. - Podszedłem z Jack'em na rękach do jej łóżka i usiadłem na jego krańcu. Summer wzięła go za jego rączkę, potem pogłaskała go po główce, a ja ostatecznie oddałem go w jej ramiona. Przytuliła go do swojej piersi i nie spuszczała z niego wzroku.
- Jest taki śliczny. On i Rose. Malutka wciąż śpi? - zapytała szatynka, a ja jeszcze raz spojrzałem do łóżeczka, które stało tuż obok mnie.
- Śpi. Ma tak twardy sen, że trochę się przestraszyłem, bo prawie się nie ruszała, ale wszystko z nią dobrze. Będzie taka jak ty, zobaczysz. Już teraz jest piękna, jak mamusia. Ale Jack to prawdziwy wojownik.
- Jack? Dlaczego tak twierdzisz? - spytała, przekrzywiając głowę w bok.
- Obudził się, przeciągnął, kiedy ziewał i uderzył swoją siostrzyczkę w główkę, a potem nawet nie chciał zabrać tej swojej rączki - opowiedziałem to co wydarzyło się tu kilka minut temu, a ona się zaśmiała, wracając wzrokiem do Jack'a.
- To już wiemy kto tak bardzo szalał w moim brzuchu.
- Wiesz co?
- Co? - zapytała unosząc głowę.
- Rose i Jack to najlepszy prezent jaki mogłem dostać i na urodziny i na święta. Powinienem tobie za to dziękować.
- Mi? To też twoja zasługa. To nasze wspólne dzieło.
- Ale to ty nosiłaś je w sobie 9 miesięcy, dla nich poświęciłaś wszystko, to ty byłaś zmęczona i to ciebie dopadały skutki całej ciąży. To ty wszystko przeżywałaś i to ty czasem przez to cierpiałaś. To ty rodziłaś je w bólu, całkowicie nieoczekiwanego dnia i to dzięki tobie są tu teraz z nami. Dziękuję ci za to. - Pocałowałem ją w czoło, a potem naszego chłopczyka, który też chyba domagał się uwagi.
- Cóż, cieszę się, że mogłam dać ci taki prezent.
- Jest najpiękniejszy w całym moim życiu. W przyszłości będziesz musiała się trochę wysilić, by zorganizować nam potrójne urodziny. - Zaśmiałem się wraz z Summer i właśnie w tym momencie usłyszeliśmy płacz naszej córeczki. - Widzisz? To potwierdzenie. - Z uśmiechem kiwnąłem głową w kierunku Rose.
Wstałem i wziąłem ją na ręce. Dopiero, gdy lekko nią pokołysałem, trochę się uspokoiła. Co nie zmieniło wcale tego, że wciąż płakała.
- Pewnie jest już głodna. Daj ją, zamienimy się. Ja wezmę Rose, a ty Jack'a - zaproponowała szatynka, a ja przytaknąłem.
Wróciłem na miejsce obok Summer i ostrożnie położyłem między nami Rose, zabrałem od  Summer Jack'a, a ona wzięła Rose. Zsunęła kawałek swojej koszuli szpitalnej i odsłoniła jedną ze swoich nagich piersi, i ułożyła Rose tak, aby mogła zjeść.
   Już kilkanaście minut po porodzie jedna z pielęgniarek pokazała Summer jak je karmić, a ona od razu pojęła jak to robić. Na szczęście, okazało się, że ma pokarm i może karmić piersią, co nas ucieszyło, bo tak czy inaczej to wszystko ułatwia. Baliśmy się, że przez zagrożoną ciążę i anemię nie będzie mogła karmić, ale jak się okazało, anemia prawie znikła i już niedługo prawdopodobnie nie będzie po niej znaku. Mimo tych wszystkich przeciwwskazań, ciąży zagrożonej, ciąży mnogiej i anemii, rodziła naturalnie i to chyba był dar z nieba, bo naprawdę nic się nie stało, wszyscy są zdrowi, żyją, a dzieciaki dostały po 10 punktów. To interwencja Boga. Mocno w to wierzę i zdania na pewno nie zmienię. Za sprawą cudu  oni żyją i nic im nie zagraża. Obiecuję, że nie zmarnuję tej szansy jaką mi dano. Szansy zostania ojcem, ale również mężem. I szansy, by stworzyć dom pełen ciepła rodzinnego.
- Po tym jak straciliśmy nasze  pierwsze dziecko... - zaczęła Summer, a ja podniosłem wzrok. Na nowo coś mnie poruszyło w środku serca. Pamiętam to dobrze i trudno jest o tym zapomnieć. Po prostu się nie da. - ...myślałam, że już nigdy nie będę mogła zajść w ciążę i nie zostanę matką. - Z jej twarzy zaczęły spływać łzy. To tak samo boli mnie jak i ją. - Ale... ale udało się. Mamy dwoje pięknych maluszków. - Uśmiechnęła się przez łzy. - Czuję jakby to było błogosławieństwo od moich rodziców.
- Bo to jest błogosławieństwo od twoich rodziców. - Pochyliłem się tyle na ile pozwalały mi na to dzieci i przycisnąłem swoje czoło do czoła Summer. - Widzą nas z góry, na pewno.
- Ale bez waszej pomocy, bez waszego wsparcia, twojego, twojej rodziny, to by się nie udało. Wszyscy daliście mi siłę, której potrzebowałam.
- To ty w końcu uwierzyłaś w to, że wszystko będzie w porządku. Gdybyś ty w to nie uwierzyła, nic by się nie udało.
- Teraz znów będę potrzebować was i waszego wsparcia.
- Do czego? - Zmarszczyłem brwi, ale jeszcze się od niej nie odsunąłem. - Nic nam już nie zagraża.
- Chcę wrócić do śpiewania. Chcę wrócić na scenę.
- Co? - Odsunąłem się od niej chwilę po usłyszeniu jej wyznania, a ona patrzyła na mnie z ekscytacją i ożywieniem. - O czym ty gadasz, Summer? - Pokręciłem głową. Wstałem z jej łóżka i odłożyłem Jack'a do łóżeczka, a potem wróciłem na swoje poprzednie miejsce. Jestem w szoku.
- Chcę nagrać nowy album. Mam dużo materiału, muszę to tylko nagrać.
- Nie. - Pokręciłem przecząco głową. Nie wierzę w to co ona w tym momencie mówi.
- Co? - Zachłysnęła się powietrzem, a ja ponownie na nią spojrzałem. Skończyła karmić Rose i z powrotem zakryła swoją pierś, a potem w całkowitym osłupieniu, podała mi małą, którą za chwilę położyłem obok jej braciszka. Usiadłem na krześle obok jej łóżka.
- Nie zrobisz tego - powtórzyłem.
- Dlaczego? Powiedz, mi dlaczego, Louis? Ty możesz to robić, a ja nie? Ty możesz mieć z tego radość, a ja mam non stop siedzieć w domu? Chyba czegoś tu nie rozumiem.
- Skarbie, to nie tak.
- A jak? Wyjaśnij mi, jak, Louis?
- Całkiem już zwariowałaś, prawda?
- O czym ty do cholery do mnie mówisz?! - krzyknęła.
- Nie krzycz. Jest późno, a dzieci nie powinny słuchać naszych kłótni.
- Aha, czyli teraz to jest kłótnia? - Jej twarz przybrała gniewny wyraz, a jej oczy nie były już tymi samymi oczami co chwilę temu.
- Skarbie...
- Przestań z tym skarbie, jasne?
- Dobrze, uspokój się i...
- Nie uspokoję się. Dlaczego zakazujesz mi tego z czego czerpię radość?
- Pisanie, komponowanie i śpiewanie dla siebie to jedno, a praca w studiu nagraniowym, maszynami i na scenie to co innego.
- Pracowałam na to całe moje życie i nie zaprzepaszczę tego. Chodzi ci o to, że jako kobieta, matka i przyszła żona mam siedzieć w domu i tylko prać, sprzątać i gotować, tak?
- Co? Oczywiście, że nie.
- To może zazdrościsz mi tego co osiągnęłam do tej pory i nie chcesz, żebym pokonała cię w zarobkach, albo nagrodach, tak?
- Nie, cholera, nie. Nie wiem czy to ty pieprzysz takie głupoty czy...
- Ja pieprzę głupoty, ja?! - Podskoczyła na materacu. Coś ją opętało, a ja nie wiem co, bo prawie nie daje mi dojść do słowa.
- Przepraszam, ale można troszeczkę ciszej? Inni pacjenci zaczynają się skarżyć. - Do sali zajrzała młoda pielęgniarka.
- Przepraszam, już będziemy cicho - odpowiedziałem za nas dwoje.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się kobieta i zamknęła drzwi wychodząc.
- Uspokój się - wycedziłem przez zęby i złapałem Summer za ręce, żeby już nimi nie machała. - Nie widzisz co robisz? Co się z tobą stało po porodzie? Rozumiałem te twoje huśtawki nastrojów w ciąży, ale teraz?
- Nic mi nie jest - wysyczała i popatrzyła na mnie groźnie.
- Więc się uspokój - powiedziałem najbardziej łagodnie jak w tej chwili potrafiłem i puściłem jej dłonie.
- Uspokoję się, ale masz mi powiedzieć, dlaczego mi na to nie pozwalasz.
- Bo się martwię o ciebie, rozumiesz?
- Niby o co się martwisz?
- Kobieto, czy ty siebie słyszysz? Ty się jeszcze pytasz o co ja się martwię? Masz ubytki w słuchu. Możesz być głucha, jeśli...
- Ale nie jestem - znów mi przerwała.
- Nie, jeszcze nie. Ale jeśli pierwszy etap leczenia się nie skończy, nie masz na co liczyć.
- Nie miałam ataku od kilkunastu tygodni, biorę leki.
- Dobrze, ale jaką masz pewność, że ryzyko straty słuchy znów za miesiąc nie wzrośnie? Nie pozwolę ci wrócić do śpiewania przed majem, nie przed naszym ślubem.
- O ile do niego w ogóle dojdzie - ucięła i odwróciła wzrok ode mnie.
- Co ty pieprzysz?
- Kto powiedział właściwie, że ślub będzie w maju, co? Nie przypominam sobie, żebym coś takiego mówiła i ustalała.
- To miała być niespodzianka dla ciebie.
- Co? - Ponownie na mnie spojrzała.
- Ślub miał się odbyć w twoje urodziny i miałem ci o tym powiedzieć w nowym roku, ale się nie udało.
- Ja... Louis...
- Przestań. - Zamknąłem oczy. - Nie mam ochoty już o niczym rozmawiać.  Nie, jeśli nawet nie mogę mieć własnego zdania.
- Louis...
- Co?! Teraz Louis, tak? A przed chwilą co było? Robisz mi awanturę nim zdążę powiedzieć coś więcej. Robisz mi awanturę od razu po narodzinach naszych dzieci, które są tu obok i kiedy powinniśmy się cieszyć. Są święta. Są też jeszcze moje pieprzone urodziny...
- Przepraszam - powiedziała cicho. - Nie powinnam się tak zachować.
- Po prostu... po prostu już na mnie nie krzycz, dobra? - odpowiedziałem, a ona pokiwała głową. - I... przemyśl to wszystko. Postaw się raz w mojej sytuacji i pomyśl o tym, że się martwię.
- Przepraszam - powtórzyła. Odetchnąłem głęboko, spojrzałem na nią, przytuliłem ją do siebie i pocałowałem w czoło. - Naprawdę przepraszam.
- Już dobrze, ale nie kłóćmy się więcej przy dzieciach.

*//*//*

   2 dni po narodzinach Rose i Jack'a wróciliśmy do domu. Czyli dziś rano. Większość naszych gości wyjechała właśnie dziś. Ale tak czy inaczej, każdy zdążył zobaczyć nasze bliźniaki. Została jedynie moja rodzina i w tym momencie każdy z nich chyba już śpi, bo jest blisko 23 godzina.
   Zostałem sam na dole, myjąc naczynia. Moja mama zaoferowała, że mi pomoże, ale ja po prostu muszę się jakoś odstresować, a żeby tak było muszę coś robić, bo inaczej mnie rozniesie. Chętnie bym zapalił, ale nie paliłem już od mojego postrzelenia i przyrzekłem sobie, że już nie zapalę ani jednego papierosa w moim życiu. Wyrzuciłem nawet cały zapas jaki posiadałem i trzymałem w tym domu, i tym sposobem wywaliłem w błoto niemałą sumę pieniędzy. Nie chcę już truć tym siebie, bo ostatecznie skończę z rakiem płuc, umrę i oni wszyscy zostaną na tym świecie beze mnie. Nie chcę też truć już od samego początku dzieci. Gdybym palił, one by to wdychały, bo byłbym przesiąknięty całym tym dymem. Ponad to, tu w domu też by się on gdzieś unosił, nawet jakbym palił na zewnątrz.
Zrezygnowałem więc z palenia z wielu przyczyn i mam nadzieję, że wyjdzie nam to na lepsze. Było trudno, teraz jest łatwiej, ale i tak w niektórych chwilach dopada mnie głód nikotynowy. Na szczęście, do tej pory nie sięgnąłem jeszcze po żadnego papierosa i jestem z tego dumny. Summer nie pali już chyba od roku, a ja ponad miesiąc. Powoli, małymi kroczkami, osiągnę sukces.
   Właśnie, co do Summer... Pogodziliśmy się, ale tak czy inaczej, wiem, że znów wróci do tego tematu. Znam ją. Nigdy tak łatwo nie odpuszcza. To była nasza pierwsza kłótnia od dłuższego czasu. Nie miałem pojęcia, że to akurat nastąpi tamtego dnia. Było mi przykro, że padło akurat na moje urodziny. Cały dzień był świetny, gdyby nie kilka jago ostatnich minut. Gdyby na mnie tak nie nakrzyczała i nie zrobiła takiej awantury. Byłoby dobrze, ale ona nie dała mi żadnej szansy, by na samym początku wyjaśnić jej moje stanowisko w tej sprawie. Nie jest mną, nie wie co ja czuję w takich chwilach. A ja się tylko o nią martwię, bardzo. Tu nie chodzi o żadną zazdrość czy o coś jeszcze innego. Nie chcę, by już teraz wracała na scenę. Jest za wcześnie. Jest o wiele, wiele za wcześnie na to.
   O wilku mowa. Dlaczego ona zawsze pojawia się wtedy, gdy o niej myślę? Jakbyśmy byli czymś połączeni, albo jakby ona siedziała w mojej głowie i znała moje myśli. To całkiem możliwe, biorąc pod uwagę dzisiejsze czasy i to jak bardzo technologia posuwa się teraz na przód. Wcale nie byłbym zdziwiony.
- Nie idziesz spać? - zapytała wyjmując z lodówki karton soku pomarańczowego. Jej ulubiony, mój także, dlatego tylko ten jest w naszej lodówce.
- Zostało mi tylko kilka naczyń do umycia. - Uśmiechnąłem się delikatnie w jej kierunku. Nie chcę mówić, że jest źle między nami, bo nie jest, jest dobrze. Po prostu, po tej awanturze mam jakieś złe samopoczucie i łatwiej wpadam w złość. Mam nadzieję, że w miarę szybko to się zmieni i nie będę już się tak zachowywał.
- Okej. - Odwdzięczyła mój uśmiech, ale z jakimś mniejszym ożywieniem. Ją chyba też jeszcze trzymają emocje z tamtej kłótni. - Już nakarmiłam i położyłam spać dzieci - oznajmiła po upiciu ze szklanki kilku łyków soku. - Położyłam je w jednym łóżeczku, mam nadzieję, że się nie pobiją. - Zaśmiała się i dopiła resztę napoju.
- Myślę, że nie będzie tak źle. - Uśmiechnąłem się na wspomnienie tego, jak Jack uderzył Rose w główkę. Dobrze, że nie ma jeszcze tyle siły.
- Louis, kiedy przyjdziesz na górę? - westchnęła.
- Już mówiłem, że zostało mi jeszcze trochę naczyń do umycia. Będę za kilka minut. Przecież możesz już iść spać, jeśli chcesz.
- Poczekam na ciebie - odpowiedziała. Podeszła do mnie i wstawiła szklankę do zlewu, a mnie pocałowała w policzek. Cicho odeszła i wyszła z kuchni.
   Umyłem kolejny talerz, a gdy nie zostało już żadne szkoło w zlewie, wytarłem ręce o ścierkę, zgasiłem światło i opuściłem pomieszczenie. Teraz tylko Tomlinson nie wywal się w tej ciemności. Brakuje mi jeszcze, żebym wybił sobie zęby i całkiem je już stracił. Raczej nie marzy mi się perspektywa noszenia sztucznej szczęki w wieku 26 lat. Jakbym ja w ogóle w niej wyglądał? Nie chcę sobie tego wyobrażać. To z pewnością nie byłoby ani trochę piękne.
   Wszedłem powoli po schodach, widząc tylko delikatne światło wychodzące z sypialni mojej i Summer. Dzieci śpią pewnie w swoim pokoju. Cieszę się, że razem z chłopakami udało się nam już wcześniej skończyć wyremontować ich pokoik, nawet jeśli trochę zaskoczyły nas tym, że przyszły na świat tydzień przed terminem.
   Wszedłem do naszej sypialni i zobaczyłem leżącą na łóżku, odwróconą do mnie tyłem Summer, która była już przebrana w piżamę.
- To co mnie tak ciągnęłaś do tej sypialni, kocie? - zapytałem zdejmując przez głowę T-shirt. Rzuciłem go na pobliskie krzesło.
Szatynka, gdy mnie usłyszała, od razu usiadła. Zaraz zwiesiła głowę i chyba bała się na mnie spojrzeć.
- Chciałam z tobą porozmawiać - powiedziała cicho.Odetchnąłem głęboko i zamknąłem oczy. Mówiłem, że wróci do tego tematu, ale nie sądziłem, że to tak szybko nastąpi. - Louis, ja naprawdę nie chcę się kłócić, chcę tylko porozmawiać... - Podniosła na mnie swój błagalny wzrok.
- Dobrze, porozmawiajmy - westchnąłem. Przeczesałem dłonią włosy i usiadłem obok niej. Złapała moją lewą dłoń i popatrzyła w oczy. - Nie będziesz na mnie krzyczeć? - zapytałem, a ona pokręciła głową. Mam nadzieję, że dotrzyma swojego słowa.
   Przez pół minuty nie odzywała się, jakby zastanawiała się nad tym co ma powiedzieć. Nie poganiałem jej, o nic nie pytałem, bo za chwilę sama się odezwała.
- Naprawdę ustaliłeś datę naszego ślubu w moje urodziny? - zapytała w końcu.
- Mówiłem już, to miała być niespodzianka, ale się nie udała.
- Przepraszam, że ją zepsułam...
- Daj spokój, tydzień w tą, czy w tamtą... Chciałem tylko zobaczyć twój uśmiech, gdy się o tym dowiesz, ale dwa dni temu chyba nie...
- Możesz go zobaczyć, teraz. - Ożywiła się i szeroko się do mnie uśmiechnęła, a ja cicho się zaśmiałem. Uwielbiam jej uśmiech, jest piękny.
- Cieszysz się? - zapytałem cicho, a ona potrzęsła głową. - To za niecałe pół roku, a my jeszcze nic nie mamy zaplanowane. Jeśli chcesz, możemy to przesunąć. Nie mam jeszcze garnituru, a ty sukni, butów...
- Ale mam welon, może wystarczy. - Zaśmiała się. Welon jej mamy... Nie mogę uwierzyć, że się śmieje. Myślałem, że znów się pokłócimy. No, ale nasza rozmowa nie dobiegła jeszcze końca...
- Pytam poważnie. Wiem, że potrzebujesz fryzjerki, kosmetyczki i...
- Lottie się tym zajmie, obiecała mi już to.
- A więc? Jak będzie? - zapytałem ponownie.
- Dzieci urodziły się w twoje urodziny, więc przynajmniej ślub niech będzie w moje.
- To będzie równo dwa lata odkąd ci się oświadczyłem.
- Będzie, dlatego nie chcę żadnej innej daty, tylko tą.
- Jesteś pewna?
- Pewna, na 100%, na 200%, na więcej. - Pokiwała głową. - Ale musimy zacząć jak najszybciej planowanie.
- Oczywiście. - Mocno ją przytuliłem, a ona się zaśmiała.
- Louis? Chciałam pogadać jeszcze o czymś - powiedziała jeszcze ciszej.
- Wiem, wiem, że chcesz - westchnąłem i się od niej oderwałem.
- Naprawdę chcę wrócić do śpiewania.
- Wiem, chcesz, ale zrozum, jest jeszcze za wcześnie.
- Więc kiedy będzie na to odpowiedni czas? - zapytała żałośnie.
- Po ślubie, ale jeśli lekarz na to pozwoli.
- Louis...
- Summer, nie. To jest najwcześniej. Nie chcę, żebyś straciła słuch, to niebezpieczne. Doskonale wiesz, że masz większe ubytki słuchu niż ja.
- Ale czuję, że jest lepiej. - Trzymała cały czas swego.
- To nie oznacza wcale, że tak jest.
- A jeśli jest? Wiesz, że może tak być.
- Wiem, ale masz mnie za przykład. Jest na razie dobrze, ale skąd wiesz, że zaraz nie będzie gorzej? Za dwa tygodnie jadę na kontrolę do szpitala i boję się jak cholera, że akurat teraz mogło się pogorszyć.
- Zrobię badania.
- Dobrze, zrobisz badania i wtedy zobaczymy.
- A jeśli okaże się, że jest lepiej? Pozwolisz mi wrócić na scenę?
- Dopiero po ślubie. - Pokręciłem głową.
- No dobrze - westchnęła i zaczęła się bawić rogiem poduszki.
- Summer? - odezwałem się, a ona podniosła wzrok. - Niezależnie od tego czy wrócisz czy nie i jak wybierzesz, pamiętaj, ja cię wspieram, cały czas.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się i pocałowała mnie szybko w usta. Za mniej niż kilka sekund, poczułem wibracje mojego telefonu w kieszeni. - Kto to?
- Niall - odpowiedziałem patrząc na wyświetlacz. - To sobie wybrał porę na dzwonienie. - Przewróciłem oczami i odebrałem. - Tak, Niall? Jaką masz do mnie sprawę, że dzwonisz tak późno?
- Witaj mój przyszły szwagrze! Powiedz mi, co robisz jutro wieczorem?
- Jutro? Chyba nic. A co ci się ubzdurało znów w tej twojej głowie?
- W takim razie zabieramy cię z chłopakami do klubu, no i trzeba w końcu oblać to, że zostałeś ojcem, a ja wujkiem, tak na marginesie.
- Chętnie bym poszedł, ale moja rodzina jutro wyjeżdża, a ja nie chcę zostawiać Summer samej na noc z maluchami.
- No nie daj się prosić, Tommo. A jeśli przywiozę Vanessę do was?
- No nie wiem. Zobaczę co da się zrobić.
- W takim razie czekam. Zadzwoń jutro i powiedz czy idziesz. A teraz już wam nie przeszkadzam. Dobranoc!
- Dobranoc, Niall - westchnąłem i w duchu się zaśmiałem.
- Co jest? - zapytała Summer.
- Chcą mnie zabrać jutro do klubu, żeby oblać...
- Idź - przerwała mi.
- Co? Ale zostaniesz tu sama i...
- Idź - powtórzyła. - Należy ci się. Ja sobie poradzę. - Uśmiechnęła się.
- Na pewno? Niall mówił, że podrzuci Vanessę.
- Damy radę. Ty powinieneś się w końcu wyszaleć. Mogą to być twoje ostatnie chwile zanim zatracisz się w ojcostwie.
- Dziękuję. - Pocałowałem ją w czoło. - Kocham cię.
- Kocham cię.

__________________________________
Pierwszy post na tym blogu w tym roku. Rozdział napisany w ekstremalnie szybkim tempie i to chyba cud, że się udało go na dziś dodać, ale chyba jednak wena mi dopisała. Nawet podoba mi się ten rozdział, więc liczę na wasze opinie.
W nowym roku 2018 życzę wam wszystkiego co najlepsze, ściskam mocno i pozdrawiam,
/Perriele rebel